– Ustawa o kierujących nałożyła na OSK szereg obowiązków informacyjnych: poinformowanie o rozpoczęciu kursów, terminie egzaminu wewnętrznego oraz terminie zakończenia
kursów. Wcześniej wystarczyło zgłoszenie rozpoczęcia kursów. Zwłaszcza że starostwa mają takie informacje, bo znajdują się one w indywidualnym profilu kandydata na kierowcę – mówi Krzysztof Bandos, wiceprezes Stowarzyszenia Właścicieli i Instruktorów OSK MOST.
Rozbuchana biurokracja
Sami
urzędnicy przyznają, że to nikomu niepotrzebna biurokracja, choćby z tego powodu, że o terminie egzaminu wewnętrznego trzeba zawiadomić z trzydniowym wyprzedzeniem. Nadzorujący urzędnicy i tak nie byliby w stanie w nim uczestniczyć.
– Przecież zgodnie z ustawą o swobodzie
działalności gospodarczej o każdej kontroli musimy zawiadomić przedsiębiorcę na siedem dni wcześniej – mówi Anna Olejnicka, kierownik referatu praw jazdy Urzędu Miasta w Białymstoku.
– W przypadku takiego miasta jak nasze skutkuje to spływaniem kilkudziesięciu informacji od przedsiębiorców dziennie, które trzeba przyjąć, zaewidencjonować, przy czym one na dobrą sprawę są nikomu do niczego niepotrzebne – przyznaje Bartosz Pelczarski, dyrektor wydziału komunikacji poznańskiego ratusza.
– To wymusiło dodatkowe zatrudnienia, i to zarówno po stronie firm, jak i urzędów – przyznaje Anna Olejnicka.
Przy tym zaniechanie obowiązków sprawozdawczych może mieć dla OSK ogromne konsekwencje.
– Dobrze działający ośrodek mający znakomitą kadrę, którego kursanci nie powodują potem wypadków, spóźni się z przekazaniem informacji o jeden dzień i będzie należało go zamknąć. A ośrodek, który będzie pilnował papierów, będzie ośrodkiem nie do ruszenia, niezależnie od jakości szkolenia – irytuje się Maciej Wroński, prawnik ze Stowarzyszenia Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego.
Ale to nie wszystko. Po wejściu w życie ustawy o kierujących przedsiębiorcy prowadzący OSK muszą się też liczyć z częstymi kontrolami – przynajmniej raz w roku.
– Na naszym terenie mamy 43 szkoły jazdy, które trzeba co rok kontrolować. Razem ze sporządzeniem protokołu i zaleceń pokontrolnych trwa to od dwóch – trzech dni w przypadku małych firm do tygodnia w przypadku dużych OSK. Wiadomo, że celem było wyeliminowanie nieuczciwych OSK, ale przy okazji utrudniono życie tym uczciwym – opowiada Anna Olejnicka.
Dodatkowo przepisy nakazują urzędnikom uczestniczenie w zajęciach dla kandydatów na kierowców. Przy tych teoretycznych w większości przypadków urzędnicy są w stanie co najwyżej stwierdzić, że są prowadzone: brak im kompetencji do merytorycznej oceny. Przy praktycznych jest jeszcze większy problem, bo... nie bardzo wolno im to robić: w jazdach, co do zasady, mogą uczestniczyć tylko osoba szkolona i instruktor.
Stare błędy zostały
Takich absurdów jest więcej. Nowa ustawa powiela stare błędy ustawy – Prawo o ruchu drogowym, która tworzyła paranoiczną sytuację w przypadku zatrzymania prawa jazdy i skierowania na egzamin.
– Gdy osoba, której zatrzymano prawo jazdy, zdawała egzamin wiele lat wcześniej, to przed ponownym egzaminem chciałaby przejść szkolenie. Niestety nie ma takiej możliwości. Nie może po ulicach jeździć z „L” na dachu, bo nie jest kandydatem na kierowcę. Nie może też normalnie uczestniczyć w ruchu drogowym, bo ma zatrzymane uprawnienia. Oczywiście ludzie jakoś sobie radzą i omijają ten absurdalny przepis, ale problemy zaczynają się, gdy np. dojdzie do wypadku – przytacza Bartosz Pelczarski.
Aby taki kierowca mógł legalnie odbyć jazdę szkoleniową, musi więc najpierw iść na egzamin i go nie zdać. Wtedy straci uprawnienia i znów stanie się kandydatem na kierowcę.
Regulacja wprowadziła też zmiany, które nie poddają się jednoznacznej ocenie.
– Dobrym rozwiązaniem jest weryfikacja już w starostwie, przed rozpoczęciem szkoleń, wszelkich dokumentów potrzebnych do uzyskania prawa jazdy, związanych z badaniami lekarskimi, psychologicznymi, sprawdzeniem, czy ktoś nie ma nałożonych sądowych zakazów. Zdarzały się przecież sytuacje, w których ktoś podchodził do szkolenia, zdawał egzamin, a potem nie mógł dostać prawa jazdy, bo okazywało się, że miał orzeczony zakaz – chwali Pelczarski.
Jednak inni eksperci są bardziej sceptyczni.
– Przecież osoba posiadająca zakaz i tak nie dostanie prawa jazdy, co najwyżej wyda pieniądze na zbędny w tym momencie kurs nauki jazdy. A w ostatnich kilku latach odnotowano zaledwie kilkanaście przypadków rocznie takich osób, które w trakcie obowiązywania orzeczonej kary próbowały podjąć szkolenie. I żeby wyeliminować tych kilkanaście przypadków zmusza się kilkaset tysięcy osób rocznie do dodatkowej wizyty w starostwie – łapie się za głowę Maciej Wroński.
Podobnie oceniana jest zmiana dotycząca kierowców złapanych na jeździe na podwójnym gazie. Przed wejściem w życie ustawy to policja kierowała taką osobę na badania lekarskie i psychologiczne. Teraz robią to urzędnicy w starostwach. Część z nich się cieszy, bo policja nie zawsze była konsekwentna: raz kierowała pijanego kierowcę na badania, innym razem nie; dziś jest to ujednolicone. Z drugiej jednak strony urzędnicy narzekają, że dokonano tego za cenę dodatkowych procedur i dłuższego czasu. Wszczęcie postępowania, które skutkuje wydaniem dwóch decyzji administracyjnych, odbywa się przecież dopiero po decyzji sądów. A takich przypadków jest tyle, że w niektórych urzędach oddelegowuje się jednego – dwóch urzędników właściwie tylko do obsługi takich spraw.
Ustawa pełna niedoróbek
Najbardziej jednak irytujące są z pozoru drobne błędy i niedopatrzenia niosące uciążliwe konsekwencje. Przykładowo w prawie o ruchu drogowym było jednoznacznie określone, że prawo jazdy jest wydawane w formie decyzji. W ustawie o kierujących zapisano tylko, że odmowa wydania prawa jazdy jest decyzją administracyjną. Nie wiadomo zaś, czym jest wydanie prawa jazdy, co ma swoje konsekwencje w zakresie przysługujących środków odwoławczych, w razie gdyby przyznane uprawnienia dotyczyły np. innej kategorii, niż wnioskowana. Od decyzji administracyjnej można się bowiem odwołać do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Od innych rozstrzygnięć przysługuje z kolei zażalenie do wojewódzkiego sądu administracyjnego, co jest procedurą trochę bardziej złożoną i wiąże się z wniesieniem opłaty sądowej. Nie trzeba dodawać, że interpretacje organów i sądów są różne.
Kolejnym przykładem jest wprowadzenie konieczności odbycia raz do roku warsztatów przez instruktorów jazdy.
– Sam pomysł jest słuszny, ale wykonanie nie za dobre. Po pierwsze, zgodnie z przepisami warsztaty muszą być trzydniowe, choć ich program można byłoby z powodzeniem zrealizować w dwa. Ważniejsze jednak, że ustawodawca zapomniał wskazać, kto ma sprawować nadzór nad podmiotami je realizującymi – zauważa Bartosz Pelczarski.
Mogą więc je prowadzić ośrodki poświadczone, czyli ośrodki szkolenia kierowców, które spełniają dodatkowe kryteria. Jednak starostwo sprawuje nadzór tylko i wyłącznie nad podstawową działalnością takiego ośrodka, a nad prowadzeniem warsztatów dla instruktorów już nie. Zdaniem ekspertów to może rodzić patologie i zagrożenie, że warsztaty nie będą prowadzone zgodnie z wymogami.
Przykłady dobrych pomysłów i fatalnego wdrażania ich w życie można mnożyć.
– Takim jest np. elektroniczny obieg dokumentów między OSK, wojewódzkimi ośrodkami ruchu drogowego i starostwami. Ostatni WORD dopiero na dniach – po roku – podłącza się do systemu. Przez to do tej pory cały czas obowiązywał papierowy obieg dokumentów – mówi Bartosz Pelczarski.
– Zostały natomiast zwiększone wymagania w stosunku do instruktorów nauki jazdy. W poprzednim stanie prawnym instruktorem mogła zostać nawet osoba skazana za jazdę pod wpływem alkoholu, o ile było to kwalifikowane tylko jako wykroczenie – dodaje na pocieszenie Pelczarski.
Najbardziej irytujące są z pozoru drobne błędy, które niosą uciążliwe konsekwencje