Walka z nielegalnymi reklamami trwa. Ludzie wzięli się do działania. Zrywają, odkleją, piszą skargi. Aktywnie udzielają się w serwisach społecznościowych oraz organizują w przestrzeni miejskiej. Czy jednak społeczna aktywność nie przypomina walki z wiatrakami? Gdzie jest granica prawa i co mówi na temat nielegalnych reklam?
Oblepione przystanki, tabliczki z rozkładem jazdy, rynny, płoty i ławki. Rzeczywistość oglądamy przez pryzmat rozmiękłej od deszczu kartki papieru przytwierdzonej do powierzchni za pomocą kawałka taśmy klejącej. Reklama jest wszędzie tam, gdzie być nie powinna. Kłuje w oczy. Często ogromna, paskudna i przeraźliwie nachalna.
Co z nią zrobić? Zrywać? – za sekundę powieszą następną. Karać? – kogo, za co i czy jest to skuteczne?
Kiedy reklama jest nielegalna
Kwestię legalności rozpowszechnia reklamy reguluje kodeks wykroczeń. Może być ona umieszczana jedynie w miejscach do tego przeznaczonych. Art. 63a § 1 jako formy reklamy wymienia: ogłoszenia, plakaty, afisze, apele czy ulotki. Niedozwolone jest również wystawianie reklam na widok publiczny bez wymaganej zgody właściciela lub zarządcy danego miejsca. Karą za popełnione wykroczenie będzie nałożenie grzywny bądź ograniczenie wolności.
Co więcej, wobec osoby popełniającej niniejsze wykroczenie możliwe jest orzeczenie przepadku przedmiotów stanowiących przedmiot wykroczenia oraz nawiązkę do 1,5 tys. zł lub obowiązek przywrócenia do stanu poprzedniego.
Uszkodzenie mienia
Art. 63a § 1 mówi również o zakazie umieszczania napisów lub rysunków w miejscach do tego nie wyznaczonych. Naruszenie tego przepisu stanowić może także występek uszkodzenia mienia, jednak tylko w tedy, gdy w wyniku tego działania nastąpiło pomniejszenie wartości materialnej lub użytkowej budynku, obiektu lub innej rzeczy w takim stopniu, że do usunięcia tego uszkodzenia konieczne jest naruszenie ich substancji.
Osoba niszcząca, dokonująca uszkodzenia bądź czyniąca niezdatną do użytku cudzą rzecz, zostanie pociągnięta do odpowiedzialności na podstawie art. 288 Kodeksu karnego. Przewiduje on karę pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat. W przypadku sprawy mniejszej wagi, sprawca ukarany zostanie grzywną, karą ograniczenia lub pozbawienia wolności do roku.
Dlaczego to nie działa
Przepisy kodeksu wykroczeń nie rozwiązują problemu wszechobecnych nielegalnych ogłoszeń i ulotek na naszych wycieraczkach z jednego prostego powodu – ukarana może zostać jedynie osoba popełniająca wykroczenie. Roznosiciel musi zostać złapany na gorącym uczynku. Przedsiębiorca dający zlecenie na kolportaż materiałów reklamowych pozostaje bezkarny. Nie istnieje bowiem przepis, na podstawie którego możliwe będzie pociągnięcie go do odpowiedzialności.
Osoby kolportujące różnego rodzaju formy reklamy zatrudniane są na podstawie umów cywilnoprawnych bądź funkcjonują w obszarze szarej strefy. Odpowiedzialność pracodawcy za niezgodne z prawem działania wykonującego zlecenie jest zatem wyłączona, bowiem nie jest on pracownikiem etatowym. Tak zamyka się błędne koło.
Miejska partyzantka
Obywatele zauważali, że prawo nie jest skuteczne. Biorą sprawy w swoje ręce. Miejscy aktywiści organizują akcje, masowo zrywają reklamy, głośno krzyczą o poprawie wizerunku przestrzeni miejskiej.
Jedną z najbardziej zaangażowanych grup stanowi łódzka Grupa Pewnych Osób. Głośno w mediach zrobiło się o niej już w 2006 r. „Akcja! Dość nielegalnych plakatów” to jedna z pierwszych oficjalnych kampanii GPO. Cotygodniowe sprzątanie nielegalnie wymieszonych plakatów oraz podrzucanie ich wiceprezydentowi Łodzi, zakończyło się ustawieniem w mieście około 200 miejsc do bezpłatnego i legalnego wywieszania ogłoszeń.
Ich akcje zainspirowały aktywistów z innych miast. Warszawa, Katowice, Gdynia, Gdańsk, Kraków czy Bielsko-Biała. Wszyscy działają we wspólnej sprawie.
Nie brakuje też miejskich indywidualistów takich jak pan Waldemar z warszawskiego Grochowa.
"Idę na zakupy to zrywam. Jak stoję na przystanku to też zerwę. Wszystko oklejone, czasem nawet nie da się odczytać rozkładu jazdy. Wyrzucam do kosza, niech chociaż jeden dzień będzie czysto" - mówi.
Bo szpecące reklamy wracają jak bumerang.
Policja też ma sposób
Funkcjonariusze nie próżnują, łapią sprawców i wlepiają mandaty. Ci z Gdańska, jak donosi serwis trójmiasto.pl, dodatkowo poinformowali zarządców przystanków, że udostępnią wszystkie materiały , dzięki czemu możliwe będzie obciążenie hurtowni kosztami usunięcia reklam. Tutaj bowiem roznosicielami okazali się pracownicy. Patrol policji pojawił się również kilka razy w hurtowni i ukarał mandatami właścicielkę za brak uwidocznienia cen (Art. 137. § 1 Kodeksu wykroczeń). Poinformowano też Izbę Skarbową oraz inne instytucje, które zapowiedziały swoje kontrole. W efekcie tych działań, firma wyniosła się z Gdańska.
Jak sobie radzą w Rosji
Włodarze rosyjskiego Magnitogorska też mieli dość oblepionych przystanków. Nie zrywali jednak ogłoszeń. Wykorzystali telefoniczny spam. Od godziny 8 do 23 na podane numery telefonów wydzwaniano bez przerwy z następującym komunikatem: "Dzień dobry. Państwa numer jest wykorzystywany w ogłoszeniu, umieszczonym nielegalnie w miejscu publicznym. Telefony z tym komunikatem będą kontynuowane do czasu, aż nielegalne ogłoszenia zostaną usunięte" – podaje Polskie Radio.
Zadziałało.
Co trzeba zmienić
Oczyszczenie przestrzeni miejskiej zasypanej nielegalnymi reklamami jest mimo wszystko łatwe do zrealizowania. Potrzebna jest nowelizacja kodeksu wykroczeń. Propozycje zmian padły już ze strony obywateli. W serwisie activism.com (petycje online) znajdziemy nawet projekt nowelizacji art. 63a Kw. Wygląda on następująco:
Art.63 a.
§ 1. Kto umieszcza w miejscu publicznym do tego nieprzeznaczonym reklamę, ogłoszenie, plakat, afisz, apel, ulotkę, napis lub rysunek albo wystawia je na widok publiczny w innym miejscu bez zgody zarządzającego tym miejscem, podlega karze ograniczenia wolności albo grzywny.
§ 2. Usiłowanie, podżeganie i pomocnictwo są karalne.
§ 3. Tej samej karze za czyn określony w § 1 podlega ten, kto zlecił dokonanie tej czynności.
§ 4. W razie popełnienia wykroczenia można orzec przepadek przedmiotów stanowiących przedmiot wykroczenia oraz nawiązkę w wysokości do 1 500 złotych lub obowiązek przywrócenia do stanu poprzedniego.
Społeczeństwo wie co zrobić. Poczekajmy na polityków.