Organy władzy wykonawczej najwyraźniej nie bardzo przejmują się tym, co im wolno, a czego nie. Wydając rozporządzenia, twórczo rozwijają myśli ustawodawcy, poprawiają go, a gdzieniegdzie wyręczają.
Ustawowe upoważnienia to dla nich tylko luźne sugestie. Czarno na białym pokazuje to Andrzej Seremet w swoim ostatnim wniosku do Trybunału Konstytucyjnego, w którym kwestionuje wydane przez premiera rozporządzenie.
Prokurator generalny najwyraźniej rozpoczął wielką akcję czyszczenia prawa. Poprzedni szefowie prokuratury nie zajmowali się zbyt skrupulatnie śledzeniem wątpliwych konstytucyjnie działań rządu. A to z tej prostej przyczyny, że do 2010 r. oni również byli jego członkami. Byłoby to więc co najmniej niezręczne.
Choć nie to było głównym celem rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, na pewno jest to pozytywny odprysk tej reformy. Od 2010 r. aktywność PG na tym polu systematycznie rośnie. Żeby nie być gołosłowną, odwołam się do statystyki. W 2010 r. prokurator generalny wniósł 1 wniosek do TK, w 2011 r. 7 wniosków, w 2012 r. już 9.
To cieszy. Jak dotąd bowiem niezależnemu szefowi prokuratury nie udało się specjalnie usprawnić działań jednostek, które mu podlegają. Dobrze więc, że na polu legislacyjnym Seremet walczy o prawa zwykłego obywatela. Ktoś bowiem powinien ministrom powiedzieć „basta”. W przeciwnym razie niedługo któryś z nich wpadnie na pomysł, aby w rozporządzeniu określać, na ile lat i za co można trafić za kratki. Wszak nie od dziś wiadomo, że „prawo jest jak płot: żmija się prześliźnie, tygrys przeskoczy, a bydło przynajmniej się nie rozłazi, gdzie nie powinno”.