Ale eksperci zachęcają, aby nie traktować umów BIT wyłącznie jako argumentu ściągającego zagraniczne inwestycje do Polski, tylko jako środek do ochrony naszych inwestycji na świecie. W piątek dyskutowali o tym uczestnicy konferencji „Ochrona polskich inwestycji za granicą w praktyce” zorganizowanej przez kancelarię Linklaters.
Umowy BIT szeroko stosowano w latach 90. w całej Europie Środkowej. Także w Polsce. W ten sposób desperacko próbowano ściągnąć inwestycje zagraniczne. Kij miał jednak dwa końce. Dla wielu inwestorów stały się furtką do dochodzenia gigantycznych roszczeń odszkodowawczych od państw.
– Skuteczność umów BIT przerosła chyba nawet państwa, które je zawierały. W oparciu o nie inwestorzy zagraniczni mogli liczyć na szerszą ochronę niż inwestorzy krajowi – mówił dr Marcin Dziurda, radca prawny z kancelarii Linklaters, były prezes Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa.
Firmy zaczęły więc celowo wykorzystywać te mechanizmy i traktować umowy BIT jako darmowe ubezpieczenie. Tak kształtowały swą strukturę, aby mieć możliwość skorzystania z arbitrażu inwestycyjnego. Dlaczego jest on tak atrakcyjny dla firm?
– Wiele się mówi o zaletach arbitrażu, o neutralności, o zasadzie równości broni. Natomiast w praktyce nie bez znaczenia jest to, że inwestor ma wpływ na skład organu orzekającego, na procedurę, jak również nie jest związany prawem materialnym kraju, w którym dokonał inwestycji – tłumaczył Dziurda.
Odpowiedzialność państw na podstawie umów BIT jest traktowana szeroko. Państwa są pozywane za niekorzystne dla zagranicznego przedsiębiorcy zmiany prawa. Powodem sporów są rozstrzygnięcia władz, błędne zapewnienia urzędników państwowych, a nawet orzeczenia sądów.