Reorganizacja sądów rejonowych to niepotrzebna awantura. Z punktu widzenia sprawności postępowania nic się nie zmieniło - Stanisław Dąbrowski, pierwszy prezes Sądu Najwyższego.
Reorganizacja sądów rejonowych to niepotrzebna awantura. Z punktu widzenia sprawności postępowania nic się nie zmieniło - Stanisław Dąbrowski, pierwszy prezes Sądu Najwyższego.
Błędem jest ocenianie ministra sprawiedliwości w kontekście jego światopoglądu. Zbyt wielką wagę przywiązuje się u nas do problemów ideologicznych. Każdy człowiek ma jakiś światopogląd. I jeśli mieści się on w granicach norm, to jest to osobista sprawa. Dziwię się, że na wstępie wyciąga się takie sprawy jako najistotniejsze. Dla mnie problem tkwi zupełnie gdzie indziej. Jeśli krytycznie oceniam Jarosława Gowina, byłego ministra sprawiedliwości, to nie dlatego że miał taki czy inny światopogląd, ale dlatego że nadmiernie upolityczniał swoją funkcję.
Starał się być w centrum zainteresowania mediów. Robić dużo szumu wokół siebie. Stąd, jak sądzę, te tak zwane reformy. Z czystej kalkulacji politycznej i chęci wyrabiania własnego nazwiska.
Nie reforma, a niepotrzebna awantura. Z punktu widzenia sprawności sądów nic się nie zmieniło. Ale za to byliśmy świadkami medialnego spektaklu.
Właśnie, i w tym problem. Supremacja władzy ustawodawczej nad innymi władzami nie jest zgodna z naszym porządkiem konstytucyjnym. Władza pochodząca z wyborów nie jest z założenia lepsza. To autorska koncepcja. Szkoda, że minister Gowin wyrabiał sobie pogląd na temat funkcjonowania sądownictwa i całego wymiaru na podstawie filmu fabularnego „Układ zamknięty”.
Jeszcze na nią za wcześnie. To wielka niewiadoma. Mam nadzieję, że nowy minister nie będzie kontynuował linii poprzednika. Linii politycznej. Dotychczas Marek Biernacki, sprawując różne funkcje, zawsze zachowywał pewną wstrzemięźliwość. Są więc duże szanse, że będzie dobrym ministrem sprawiedliwości.
Na pewno. Brak wykształcenia prawniczego nie ułatwiał zadania ministrowi Gowinowi. Trudniej jest wówczas kontrolować propozycje swoich współpracowników.
Prawda. Doświadczenia wskazują, że to nie zawsze najlepszy kierunek.
Raczej nie. Minister Biernacki nigdy nie był chyba funkcjonariuszem. Zawsze sprawował funkcje polityczne.
Nie wiem, czy potrzebuje rad. Ale gdyby mnie zapytał, to przede wszystkim radziłbym mu, aby nie budował swojej pozycji politycznej, wykorzystując stanowisko ministra sprawiedliwości. Wiem, że jest silna pokusa, aby traktować to stanowisko jako odskocznię do osobistej kariery. Zdarzało się to kilka razy. Nie tylko w przypadku ministra Gowina. Także śp. prezydent Lech Kaczyński wiele zawdzięczał temu, że w pewnym momencie został ministrem sprawiedliwości.
Tradycyjnie: aby jak najmniej wpływał na sądownictwo i zachowywał wstrzemięźliwość. I aby powstrzymał się od komentowania konkretnych wyroków. Na poziomie konstytucji sądy są władzą odrębną i niezależną od innych władz. Problem tkwi w tym, że w przypadku sądów powszechnych ta niezależność jest bardzo ograniczona. Zbyt wiele kompetencji nadzorczych ma minister sprawiedliwości. Trzeba o tym pamiętać, zwłaszcza że w społeczeństwie panuje duża nieufność wobec niezależności sądów.
Przyznam, że byłem zdumiony poziomem nieufności do sądów czołowych polityków, zwłaszcza opozycji. Niektórzy, komentując tę sprawę, w istocie kwestionowali to, że sądy są niezależne. To niebezpieczne. Dlatego należy robić wszystko, aby nie podważać zaufania do niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Bez tego państwo nie może działać prawidłowo.
Nie.
Posłowie mają inicjatywę ustawodawczą. To ich prawo.
To mnie dziwi. I jeśli rzeczywiście tak jest, to świadczy nie najlepiej o stosunkach między władzami. To wręcz przejaw dominacji władzy wykonawczej nad władzą ustawodawczą. Ścieżka poselska pozwala pominąć konsultacje publiczne i procedurę przyjmowania projektu przez rząd. Ale wykorzystanie jej dla pomysłów rządowych byłoby nadużyciem. Posłowie nie powinni być manipulowani przez urzędników. Jednakże nie chcę rzucać oskarżeń, gdyż szczegółów sprawy nie znam.
Widać, że dąży się do umacniania zależności sądów powszechnych od ministra sprawiedliwości. Kilka propozycji jest szczególnie wątpliwych.
Choćby pomysł, aby dla zapewnienia efektywności nadzoru nad sądami minister mógł żądać nie tylko wyjaśnień, ale także usunięcia uchybień, oraz być na rozprawie toczącej się z wyłączeniem jawności. Takie rozwiązanie byłoby fatalne. Nawet jeżeli nie będzie żadnego wpływu zewnętrznego na sędziego, to sama obecność kogoś z ministerstwa na sprawie będzie podważać zaufanie do sądu. Bo co, sąd będzie pilnowany?
Oczywiście, są takie sytuacje, kiedy ministrowi takie prawo powinno przysługiwać. Chodzi na przykład o reprezentowanie Polski przed strasburskim trybunałem. Podobnie gdy minister sprawiedliwości występuje z żądaniem wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego. Ale to nie oznacza szerokiego prawa wglądu do akt każdej toczącej się sprawy. Nadzór administracyjny nad sądami powszechnymi, poza dbaniem o kwestie techniczne i organizacyjne, powinien być ściśle ograniczony do tego, aby sprawy nie leżały bez biegu.
Tylko że to wiąże się ściśle z orzekaniem. Trzeba więc zachować szczególną ostrożność. Nie wyobrażam sobie, aby w ramach możliwości żądania usunięcia uchybień minister mógł np. domagać się rezygnacji z przeprowadzania dowodu z biegłego. To już byłaby ingerencja w orzekanie.
Dla mnie skandalem jest to, że sprawa toczy się 8 lat. Nie można uznać za normę odraczania rozpraw na wiele miesięcy. Przecież to już nie jest wymiar sprawiedliwości, jeśli obywatel czeka na rozstrzygnięcie 8 lat. W tym wypadku rację ma minister sprawiedliwości, i dobrze, że temu przeciwdziała.
Procedury nigdy nie będą doskonałe.
Właśnie. Może dlatego nie trzeba było likwidować małych sądów. Połączenie Sądu Rejonowego w Węgrowie z Sądem Rejonowym w Sokołowie niczego nie zmienia. Minister sprawiedliwości ma inne instrumenty, aby te różnice wyrównać.
Takie rozwiązanie idzie już zbyt daleko. Tylko brakuje, aby minister zatwierdzał w najbardziej kontrowersyjnych sprawach wyroki.
Sąd Najwyższy sprawuje nadzór judykacyjny nad sądami. Propozycja posłów stawia pod znakiem zapytania dzisiejsze rozwiązanie. Chyba nie byłoby dobrze, gdyby w trybie nadzoru kształtowano orzecznictwo sądowe. Bo rozumiem, że będzie się ustalało w ten sposób, jakie ma być orzecznictwo i jak ma być stosowane prawo. To nic nowego. Takie doświadczenia mieliśmy w PRL, w zakresie orzekania co do wymiaru kary w sprawach karnych. I jak pamiętamy, spotkało się to z powszechną krytyką. W uzasadnieniu posłowie piszą, że chodzi o to, aby minister mógł uruchamiać inicjatywy na podstawie orzecznictwa, i stąd ten pomysł. Ale tego nie ma w projekcie.
Tak się wydaje, ale jak orzekłby Trybunał Konstytucyjny – tego nie wiem.
Zwróciłbym uwagę, że wzorcowo ukształtowana jest niezależność sądów administracyjnych, które podlegają wyłącznie nadzorowi prezesa NSA. Pełną niezależność ma też Sąd Najwyższy. Dualizm nadzoru nad sądami powszechnymi to dyskusyjne rozwiązanie. Sąd Najwyższy sprawuje nadzór judykacyjny, a minister sprawiedliwości – administracyjny. Poszczególne uprawnienia nadzorcze ministra nie przekreślają jeszcze zasady równowagi władz. Ale już suma tych uprawnień rodzi zagrożenia. Minister może dużo: tworzenie i znoszenie sądów, powoływanie prezesów sądów, możliwość wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego, ma w sądach dyrektorów hierarchicznie mu podporządkowanych.
Argumenty historyczne nie są najmocniejszymi argumentami. Rzeczywiście, dla państw zaborczych charakterystyczna była dominacja władzy wykonawczej nad sądowniczą. Z kolei okres międzywojenny jest zbyt często idealizowany. Po przewrocie majowym zapanowała dominacja władzy wykonawczej nad sądownictwem. Znalazło to wyraz w rozporządzeniu prezydenta z 1928 r. regulującym ustrój sądów. Było ono przydatne potem w okresie PRL i, ze zmianami, utrzymywało się do 1985 r.
Jeszcze marniejszą historycznie proweniencję ma prawo ministra sprawiedliwości do tworzenia i znoszenia sądów. Nawet w prawie z 1928 r. to uprawnienie było zarezerwowane dla ustawy i wyłączono możliwość dokonywania tego przez prezydenta w formie rozporządzenia z mocą ustawy. Dopiero we wrześniu 1944 r. PKWN zmienił ten przepis, dając uprawnienie ministrowi. Na to chyba Trybunał Konstytucyjny, orzekając, nie zwrócił uwagi.
Jakościowo to różne akty. Gdyby ministrowi szkolnictwa wyższego dano prawo do tworzenia i znoszenia uniwersytetów, to rozdzierano by szaty, z uwagi na autonomię uczelni.
Trybunał nie jest łaskawy dla sędziów. Patrzy na niezależność sądów wąsko. Traktuje ją czysto funkcjonalnie, czyli tylko w zakresie orzekania sędziów. A konstytucja nie ogranicza tego w ten sposób. Sędzia nie jest niezawisły tylko w orzekaniu. Jest niezawisły w sprawowaniu swojego urzędu, czyli w szerszym zakresie niż samo orzekanie.
W Europie to rzadkość, ale dobrze funkcjonuje taki model w demokratycznych krajach azjatyckich – w Japonii i Korei Południowej. Na pewno taki model byłby pozbawiony kontekstów politycznych. Pierwszy prezes Sądu Najwyższego nie byłby zainteresowany budowaniem swego wizerunku w mediach, gdyż nie jest politykiem. Ale żeby było jasne, nie mówię o sobie. Raczej marzy mi się taki model dla moich następców.
Na szczęście u nas żadna partia nie ma większości konstytucyjnej w parlamencie. Ale obawiam się, że gdyby niektóre miały, to scenariusz rewolucyjnych zmian, nie tylko w zakresie sądownictwa, byłyby prawdopodobny. Na Węgrzech dokonano zmian zdumiewających. Obniżono wiek emerytalny sędziów do 60 lat, aby pozbyć się tych, którzy zostali powołani za rządów socjalistów. Prezes także nie pasował, bo został wybrany przez poprzednią opcję polityczną.
Przypadek węgierski to wielka przestroga dla Polski. Dla każdej demokracji. Zresztą to nie jest odkrycie Węgrów. Mamy podobne doświadczenia. W prawie o ustroju sądów powszechnych z 1928 r. także obniżono wiek przejścia w stan spoczynku sędziów z 75 do 65 lat. Bo podobno starzy sędziowie sprzyjali Narodowej Demokracji. A na Ukrainie po przejęciu władzy przez Janukowycza? Ograniczono rolę Sądu Najwyższego, tworząc sąd kasacyjny, do którego trafiły skargi kasacyjne. Sąd Najwyższy zajmuje się tam tylko rozpatrywaniem zagadnień prawnych. Pokusa traktowania sądów przez władzę wykonawczą instrumentalnie jest od zawsze silna.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama