Spora grupa ludzi wie, co zrobić, żeby pożyczyć od kogoś pieniądze, nie oddać, kupić dom, samochód, dobrze zarabiać, a dla komornika być nieuchwytnym . Jednak druga strona też się kształci i do ściągania długów stosuje nowoczesne techniki śledcze, wywiadowcze i psychologiczne.
Jest rok 2005. Pani Anna, starsza już osoba, chce wyremontować
mieszkanie. Rozmawia z panem Kazimierzem, właścicielem niewielkiej firmy budowlanej. I dochodzą do porozumienia: pan Kazimierz weźmie od pani Anny 5 tys. zł na poczet realizacji zlecenia. Pani Anna chce mieć zabezpieczenie, więc spisuje z panem Kazimierzem umowę pożyczki, zgodnie z którą – gdyby firma pana Kazimierza się nie wywiązała – po dwóch tygodniach opóźnienia będzie naliczała mu karne odsetki, 1 proc. za każdy dzień. Pan Kazimierz się zgadza.
Po czym zrywa z panią Anną wszelki kontakt. – Wierzycielka próbowała przez rok odzyskać swoje
pieniądze. W końcu sprawa trafiła do nas – mówi Alicja Słowińska, właścicielka biura detektywistycznego zajmującego się odzyskiwaniem długów. Słowińska zrobiła, co mogła – uzyskała w sądzie nakaz spłaty długu z klauzulą wykonalności, a przy okazji sprawdziła, kim jest pan Kazimierz.
Okazało się, że od wielu lat „pożycza” w ten sposób niewielkie kwoty, po kilka tysięcy złotych, wychodząc z założenia, że nikt się nie będzie o takie
pieniądze procesował. Na wszelki wypadek pan Kazimierz nie posiada majątku trwałego, z którego można by było wyegzekwować dług. Dom przepisał na córki.
Mieszkanie warte około 80 tys. zł obciążył hipotekami o łącznej wartości 250 tys. zł – więc w razie czego to bank będzie miał pierwszeństwo w egzekwowaniu długów. – Od czasu zawarcia
umowy z naszą klientką minęło 2900 dni. Odsetki to już 145 tys. zł. Cały czas mamy go na oku, bo zakładamy, że zapomni o sądowym nakazie spłaty długu – mówi Słowińska.
Schować majątek w rodzinie
Pan Kazimierz zastosował klasyczną metodę ucieczki przed wierzycielem: przekazanie
majątku bliskim. W jego przypadku była to darowizna domu na rzecz córek, ale można to zrobić również na podstawie fikcyjnej umowy kupna-sprzedaży. Drugi sposób to obciążenie majątku innymi zobowiązaniami. Wierzyciele rzeczowi – np. banki udzielające kredytów pod zastaw – mają potem pierwszeństwo w zaspokajaniu roszczeń. Zwykły wierzyciel nie ma większych szans.
Jeśli dłużnik ma gotówkę, najprostszą metodą jej ukrycia są częste zmiany rachunków bankowych. Komornik z takiego rachunku może zająć nadwyżkę – ponad trzykrotność średniej krajowej pensji. Wystarczy, że przed osiągnięciem tego pułapu dłużnik zmieni bank. Dla komornika oznacza to rozpoczęcie od nowa całej procedury ustalenia, jakie konta dłużnik posiada i ile ma na nich pieniędzy.
Bardziej wyrafinowana metoda: zakładanie kont na słupy, czyli podstawione osoby. – Formalnie właścicielem konta jest słup, ale wszelkie pełnomocnictwa do niego ma dłużnik i to on tak naprawdę nim dysponuje. W takim przypadku komornik jest bezsilny – mówi Alicja Słowińska.
Teoretycznie komornik może zająć pensję, ale na to też jest sposób. – Komornik może zająć tylko nadwyżkę wynagrodzenia ponad płacę minimalną. Dłużnik umawia się więc z szefem, że ten formalnie będzie mu płacił najniższą stawkę. Resztę dostanie pod stołem, na czarno – mówi nam pracownik jednej z firm windykacyjnych.
Nasz anonimowy rozmówca wymienia kolejne pomysły: np. fikcyjny rozwód. Alimenty mają absolutne pierwszeństwo w regulowaniu długów. – Znam przypadek, w których dłużnik „zgadzał się” na alimenty wobec byłej żony w wysokości 20 tys. zł miesięcznie. Teoretycznie zostawał bez grosza – mówi windykator.
Biznes ma swoje metody
Nieuczciwi biznesmeni stosują bardziej wymyślne metody. Ale i tu stosunkowo łatwo je skatalogować. Listę otwiera sposób na spółkę. Przećwiczyła go pani Barbara, właścicielka zakładu krawieckiego. Kilka lat temu dostała propozycję kontraktu życia, odbiorcą miała być firma z Niemiec. Zamówienie było tak duże, że zakład pani Barbary nie był w stanie podołać mu samodzielnie – bizneswoman znalazła więc podwykonawcę w kraju.
Ten, na podstawie pokazanej mu umowy z niemieckim odbiorcą, udzielił pani Barbarze kredytu kupieckiego, dostarczając towar bez zapłaty. Towar, który wkrótce wyjechał do Niemiec.
Pani Barbara jest w tej sprawie sprawcą i ofiarą jednocześnie. Ofiarą, bo niemiecka firma opóźniała płatności, a w końcu ogłosiła upadłość. Pani Barbara nie dostała ani grosza. Ale jest też sprawcą, bo jej podwykonawca też nigdy nie otrzymał zapłaty – prawie 150 tys. zł. I to on praktycznie poniósł największe straty. Pani Barbara przegrała sprawę w sądzie, nie udało się jej skutecznie zaskarżyć wyroku.
– Ale w dniu, w którym uzyskaliśmy klauzulę wykonalności, założyła spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Sto procent udziałów należy do jej syna. Ona jest jedynie prokurentem – mówi Alicja Słowińska.
Mieszkanie pani Barbary, które wciąż zajmuje, stało się częścią majątku spółki. Firma osiąga dobre wyniki finansowe, ale nie można się do tych pieniędzy dobrać, bo przecież formalnie spółka nie należy do dłużniczki. Jako prokurent zarabia minimalną pensję – więc komornik też nie ma tu nic do roboty.
– Wierzycielowi śmieje się w twarz. Prokurator nie dopatrzył się znamion przestępstwa i umorzył postępowanie. A pani Barbara od końca ubiegłego roku jeździ nową toyotą. Oczywiście kupioną na firmę – mówi Słowińska. Detektyw przyznaje, że po zastosowaniu metody na spółkę wierzyciel ma naprawdę duży problem. – We Wrocławiu, gdzie mieści się moje biuro, zarejestrowanych jest około 14 tys. spółek z o.o.
Szacuję, że w co czwartej z nich dane zamieszczone w Krajowym Rejestrze Sądowym są niezgodne ze stanem faktycznym. Gdybym to ja chciała kogoś oszukać, zrobiłabym to przez spółkę z o.o. i nikt by mi nic nie mógł zrobić. Bo polskie prawo na to pozwala – mówi Słowińska.
Im większe pieniądze, tym metody ukrywania majątku bardziej wyrafinowane i złożone. – To głównie transfer środków do spółek w takich krajach jak Cypr. To również zakładanie spółek równoległych i celowych i transfery środków między nimi, a także wynajem nieruchomości na długie okresy – np. 25 lat – podmiotom kontrolowanym nieoficjalnie – mówi Krzysztof Kurzyński, szef biura detektywistycznego Kruk.
Bardziej majętni dłużnicy transferują pieniądze za granicę, kupując np. nieruchomości, których oficjalnym właścicielem jest specjalnie w tym celu powołana spółka zarejestrowana w innym kraju. Według Alicji Słowińskiej takie osoby grają już jednak w wyższej lidze. – Wyprowadzanie majątku do raju podatkowego nie jest stosowane na szeroką skalę. Mówimy tu o dłużnikach niemasowych, którzy są winni innym kilka, kilkanaście milionów złotych. Takie sprawy to margines, kilka procent przypadków – mówi.
Kto zarabia na długach
Ściganie dłużników to całkiem duży biznes. Zarabiają na nim co najmniej trzy branże. Pierwsza to firmy windykacyjne, np. wrocławski Kruk. Kruk zajmuje się przede wszystkim długami masowymi, czyli ściąga niezapłacone rachunki za telefon, gaz czy prąd, niespłacone pożyczki czy bankowe kredyty konsumpcyjne.
Dziś kontroluje około jednej czwartej rynku wierzytelności. Tylko w ubiegłym roku spółka kupiła długi warte 3,6 mld zł. Wartość giełdowa Kruka to dziś prawie 900 mln zł. A kurs jego akcji w pierwszym miesiącu tego roku wzrósł o ponad 10 proc.
Druga branża, jaka pracuje przy długach, to komornicy. W Polsce jest ich około 1,1 tys. Dla porównania w 2005 r. liczba ta oscylowała wokół 630. Komornik wkracza do akcji, gdy wierzyciel przebrnął już przez drogę sądową i uzyskał nakaz zapłaty z klauzulą wykonalności. Robert Damski z Krajowej Rady Komorniczej mówi, że w ubiegłym roku w Polsce było około 4,5 mln komorniczych egzekucji. To aż o 40 proc. więcej niż w 2011 r. W 90 proc. przypadków sprawy dotyczyły świadczeń pieniężnych. Samych alimentów było 60 tys. przypadków. – Liczba spraw nie przekłada się bezpośrednio na liczbę osób. Coraz częściej jeden człowiek lub podmiot gospodarczy ma więcej niż jedną czy dwie sprawy – mówi Robert Damski.
Choć komornik to karząca ręka wymiaru sprawiedliwości, w gruncie rzeczy w pojedynkę niewiele może zrobić. – Technicznie może jest i łatwiej, bo możemy korzystać z narzędzi niedostępnych jeszcze kilka lat temu, np. z systemu Ognivo, który jest pomocny przy ustalaniu rachunków bankowych, czy bazy CEPIK.
Ale już elektroniczny dostęp do ksiąg wieczystych jest poza naszym zasięgiem, a nie ukrywam, że byłby niezwykle pomocny, gdyż wydatnie wpłynąłby na skrócenie oczekiwania wierzycieli na ich pieniądze – mówi Damski. Najprościej, gdy wierzyciel wskaże komornikowi źródło zaspokojenia roszczeń. Ale, jak mówi Damski, coraz częściej wierzyciel nie jest w stanie tego zrobić. – Zazwyczaj po prostu zleca komornikowi poszukiwanie majątku dłużnika.
Nie ma w tym nic dziwnego, bo dłużnicy znajdują coraz to nowe sposoby na unikanie odpowiedzialności, a żadna inna instytucja nie ma takich możliwości ustalania majątku, jak właśnie komornicy – mówi rzecznik KRK. Ale przyznaje, że to od kreatywności i pracowitości komornika zależy, jak szybko i czy w ogóle wierzyciel odzyska swoje pieniądze. Komornik – w przeciwieństwie do firmy windykacyjnej – nie może odmówić pomocy wierzycielowi. Nawet wtedy, gdy od początku wie, że egzekucja może być bezskuteczna.
Detektywi – kolejna grupa zawodowa, która zarabia na długach – nie mają o komornikach najlepszego zdania. To na detektywach spoczywa ciężar poszukiwania majątku w sprawach najtrudniejszych. A biuro detektywistyczne to dla wierzyciela ostatnia instancja. – Zwykle jest tak, że wierzyciel ma za sobą wygrany proces, ma już nakaz zapłaty i nieskuteczną egzekucję komorniczą. Dopiero wtedy trafia do nas.
Co my możemy zrobić? Zazwyczaj ustalamy, gdzie się podział majątek dłużnika i składamy skargę pauliańską – mówi Alicja Słowińska. Na podstawie tej skargi wierzyciel może próbować unieważnić w sądzie czynności prawne dłużnika, jeśli udowodni, że ich celem było pokrzywdzenie go. Zebranie tych dowodów to właśnie zadanie biura.
Co robi detektyw
Detektywi niechętnie opowiadają o kulisach swojej pracy. Krzysztof Kurzyński z Kruka na pytanie o metody działania odpowiada jednym zdaniem: najważniejsze to śledzenie dokumentacji spółek firm w KRS, analiza danych z prasy i internetu, a także praca w terenie, typowanie osób, które mogą mieć przydatne informacje.
Nieco więcej o pracy wynajmowanych detektywów dowiedzieliśmy się w konkurującej z Krukiem firmie windykacyjnej Ultimo. Na zlecenie Ultimo detektywi ustalają, jakie są źródła dochodów osoby zadłużonej, poza tym wypytują kolegów z pracy i sąsiadów dłużnika o jego stan posiadania.
Do tego robią dokumentację tego majątku (zdjęcia) i profil wiarygodności płatniczej dłużnika (na podstawie wywiadów środowiskowych na temat spłacania przez niego innych zobowiązań).
Co robi detektyw z agencji Alicji Słowińskiej? Zanim przystąpi do pracy operacyjnej, analizuje zlecenie na podstawie dostępnych danych. Dopiero w drugim etapie przystępuje do pracy operacyjnej. – Nie ma reguły, ale w najbardziej typowych sprawach może to trwać 3–4 tygodnie.
W tym czasie zbieramy informacje, obserwujemy dłużnika, ustalamy, z kim się spotyka, z czego żyje, ale też interesujemy się jego najbliższą rodziną. Czasami próbujemy nawiązać z nim kontakt jako potencjalni kontrahenci, by w ten sposób się do niego zbliżyć i uzyskać więcej informacji – mówi Słowińska.
Zespół detektywów, którzy odzyskują pieniądze, nie może być przypadkowy. Są w nim były pracownik urzędu skarbowego, psycholog, ekonomista, były policjant
Detektyw zajmujący się ściganiem dłużników nie może być osobą przypadkową – jeśli ma być skuteczny. W Biurze Detektywistycznym Kruk pracuje 30 osób. A wśród nich były pracownik urzędu skarbowego, psycholog, ekonomista oraz byli oficerowie policji. Alicja Słowińska w swojej firmie duży nacisk kładzie się na przygotowanie pracownika, który ma się zająć ściganiem dłużników. Przede wszystkim musi mieć on opanowane techniki perswazji i manipulacji.
To pomaga wnikać w dane środowisko i pozyskiwać informacje. – Dobry detektyw zajmujący się windykacją musi mieć predyspozycje do wykonywania tego zawodu. Bo my nie mówimy tutaj o pracownikach firm windykacyjnych, których praca polega na chodzeniu od drzwi do drzwi i próbach nakłonienia do spłaty długów, prowadzeniu negocjacji. My mamy znaleźć dłużnika, sprawdzić, jaki ma majątek, i opracować sposób na wyegzekwowanie długu z tego majątku – tłumaczy.
Informacje są w cenie
Wrocławska detektyw mówi, że jej skuteczność to 30–40 proc. przyjmowanych spraw. – Jestem w tej branży już 10 lat, a mimo to niektóre przypadki nadal mnie zaskakują. Okazuje się, że dziś w Polsce można żyć na bardzo dobrym poziomie poza jakimkolwiek systemem finansowym i podatkowym, a z naciągania uczynić sposób na życie – przyznaje. I opowiada o kulisach jednej z prowadzonych spraw.
O tym, jak jej obecny klient zaufał poleconemu przez znajomego człowiekowi, który miał się zajmować inwestowaniem na zlecenie. By zainwestować, trzeba było wyłożyć milion złotych. – Klient nie miał takiej gotówki, ale przedyskutował sprawę z żoną. Sprzedali dom, a pieniądze zainwestowali – mówi detektyw.
Inwestycję miał prowadzić pan Zdzisław. Ale po miesiącu kontakt z nim się urwał. Po kolejnym miesiącu nieudanych prób odszukania dłużnika inwestor dowiedział się, że interes niestety nie wypalił. Pan Zdzisław oświadczył przy tym, że niestety nie odda pieniędzy, bo nie ma z czego. – To nie jest jakiś menel, tylko kulturalny człowiek w średnim wieku, inteligentny, ma kilkuletniego syna. Zapewniał mojego klienta, że będzie mu oddawał 20 tysięcy co miesiąc.
Po czym przepadł – opowiada Słowińska. Biuro znalazło go w innym mieście. Nowy duży dom, pies, kot, prywatna szkoła dla syna i BMW w garażu. Samochód na wszelki wypadek kupiony i zarejestrowany na ciotkę z zagranicy. – Dla urzędów skarbowych pan Zdzisław nie istnieje.
On nie ma nic, nie ma żadnych dochodów, bo nie pracuje, dom i samochód też nie są jego. Na razie spłaca mojego klienta, ale jest pod naszą stałą obserwacją. Bo nie wiem, czy jutro dom, w którym dziś mieszka, nie będzie pusty – mówi detektyw.
Słowińska podkreśla, że nie ma metody, która dałaby stuprocentową pewność odzyskania długu. Ale ryzyko można ograniczyć, zanim wejdzie się w układy z takimi osobami jak pan Zdzisław. – Najlepiej jest w ogóle unikać takich sytuacji. I sprawdzać kontrahenta, zanim zacznie się robić z nim interesy – mówi Słowińska.
Prześwietlaniem podmiotów gospodarczych zajmują się wywiadownie. To kolejna branża, która teraz ma czas żniw. Rynek jest zdecydowanie rozwojowy. Wywiadownie gospodarcze chwalą się 20-proc. wzrostem obrotów w 2012 r. Na przykład firma Dun & Bradstreet – jeden z liderów branży – sprzedaje rocznie 100 tys. raportów. Konkurujący z nią Euler Hermes Collections przyznaje się do 160-proc. wzrostu liczby sprzedanych raportów w poprzednim roku. A Coface Poland – też z czołówki – mówi, że ma grupę klientów, których zamówienia na raporty w 2012 r. wzrosły pięcio-, a nawet siedmiokrotnie w porównaniu z 2011 r.
Im więcej w mediach niepokojących informacji o kondycji przedsiębiorstw – np. o narastających zatorach płatniczych – tym dla wywiadowni lepiej. W 2011 r. (ostatnie dostępne dane) łączne przychody pierwszej trójki z branży wyniosły grubo ponad 100 mln zł.
A informacje o kondycji finansowej firm są coraz gorsze. Według danych zbieranych przez Krajowy Rejestr Długów 80 proc. przedsiębiorców uważa, że ich sytuacja albo się nie zmieni, albo się pogorszy. Trzy czwarte firm sądzi, że problem z wyegzekwowaniem zapłaty będzie taki jak obecnie lub będzie narastał. Dziś średnio na spłatę faktury firma czeka 129 dni. Jeszcze trzy miesiące temu było to 84 dni.
Roman Halicki, który w Viessmann Polska zajmuje się weryfikacją klientów, mówi, że przedsiębiorcy nie mają dziś do siebie zaufania. – My na przykład nie sprzedajemy podmiotom, których nie znamy albo które nie są znane przez kogoś z naszej branży. Firmy założone przed kilkoma tygodniami odpadają – tłumaczy.
Halicki zleca wywiadowniom sprawdzanie potencjalnych kontrahentów. – Nasze procedury są takie, że każdy nowy klient jest z zasady sprawdzany w wywiadowni. Chcemy się przede wszystkim dowiedzieć, czy nikt przypadkiem nie złożył wniosku o upadłość takiej firmy i czy nie była ona wcześniej windykowana – mówi. Ale dodaje, że kupiony raport to tylko jeden z elementów użytecznych przy prowadzonej weryfikacji.
– To tak naprawdę ostatnie ogniwo sprawdzania firmy. Najważniejsze informacje zbierają nasi handlowcy obserwujący rynek przez dłuższy czas. Oni bezpośrednio rozmawiają z klientem, jeżdżą do jego siedziby, sprawdzają, co się dzieje na miejscu. To niemal wizja lokalna – mówi Halicki. I dodaje – żadne informacje, nawet najbardziej dokładne, nie gwarantują, że po drugiej stronie nie stoi naciągacz.
Czym zajmuje się wywiadownia? Przede wszystkim to biały wywiad – firma gromadzi i analizuje ogólnie dostępne informacje o badanym podmiocie. Klientom już dawno przestały wystarczać proste formy, jak odpis z KRS. W cenie są dane, których nie da się wyczytać w oficjalnym bilansie.
Dobrze jest też, gdy raport zawiera informacje o moralności płatniczej badanego podmiotu, czyli o tym, jak reguluje bieżące zobowiązania. Czasami w dokumencie znaleźć można informacje o powiązaniach kapitałowych właścicieli albo zarządzających badaną firmą. Do tego wywiadownia może dorzucić całe prasowe dossier przedsiębiorstwa, co pokazuje, jak jest ono postrzegane w mediach.
– Zawsze jednak trzeba założyć, że raport nie obejmuje wszystkich danych albo nie jest tak aktualny, jak byśmy chcieli. Choćby z tego względu, że nikt nie jest w stanie sprawdzić, czy np. wniosek o upadłość badanego nie został złożony już po napisaniu tego raportu – mówi Roman Halicki. Co robi Viessmann? Zabezpiecza się w możliwie najlepszy sposób. – To, co dziś dzieje się na rynku, sprawia, że jesteśmy maksymalnie ostrożni.
Bez ubezpieczenia, bez deklaracji wekslowej poręczonej majątkiem prywatnym, bez ustanowienia hipoteki kaucyjnej na nieobciążonej nieruchomości naszego kontrahenta nie realizujemy dużych kontraktów. Dlatego na szczęście u nas nie mamy większych kłopotów z dłużnikami – dodaje.
Nie każdy polski przedsiębiorca może się tym pochwalić. Według styczniowych danych Krajowego Rejestru Długów niemal co piąta polska firma ma problem z odzyskaniem aż połowy swoich należności. Dla co czwartej problem niepłaconych zobowiązań przez klientów narasta.