Pamiętają państwo pomysł blokowania stron zawierających pornografię dziecięcą? Po protestach internautów premier się z niego wycofał. Teraz okazuje się jednak, że pomysł powraca na wyższym, bo unijnym szczeblu.
Sławomir Wikariak, dziennikarz działu prawo
Pod koniec ubiegłego roku weszła w życie dyrektywa, która pozwala krajom wprowadzać mechanizm blokowania stron pedofilskich. Na razie to jedynie możliwość. Niebawem jednak, jak informuje „Dziennik Internautów”, może już pojawić się jako obowiązek.
Rada UE przygotowała bowiem wytyczne dotyczące globalnego sojuszu przeciwko wykorzystywaniu seksualnemu dzieci online. A w nich mowa o konieczności, a nie możliwości.
Wykorzystywanie bezbronnych dzieci to dla mnie, nie tylko jako ojca, najgorsza zbrodnia, jaką może popełnić człowiek. Znów jednak zostanę postawiony w jednym rzędzie z obrońcami pedofilów.
Dlaczego jestem przeciwny blokowaniu stron pedofilskich? Bo na tyle znam internet, że wiem, iż to nic nie da. Blokady można łatwo obejść, a zwyrodnialcy przejdą do sieci takich jak TOR, gdzie nikt już ich nie odnajdzie. Argumentów jest dużo więcej.
Skoro można zablokować stronę, to dlaczego nie można doprowadzić do jej usunięcia zgodnie z prawem? Samo blokowanie nie tylko jest bezskuteczne, ale na dodatek ostrzega pedofila, że zaczyna mu się palić grunt pod nogami itd.
Mój sprzeciw wynika jednak z czegoś innego. Zwyczajnie boję się, że raz wprowadzony – w imię słusznych racji – mechanizm z czasem zacznie być rozszerzany na coraz to inne obszary.
Za chwilę może się okazać, że blokowane będą strony zawierające linki do pirackich plików, chwilę później także te nawołujące do ataków na rządowe serwisy.
A za kolejną chwilę obudzimy się w Chinach.