"Nazwa dokumentu: +Umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrobionymi między Unią Europejską i jej państwami członkowskimi, Australią, Kanadą itd....+ mogłaby sugerować, że dotyczy on tylko tzw. towarów podrabianych i znaków towarowych, czyli własności przemysłowej. Jednak jeśli się wczytamy w treść dokumentu, możemy zauważyć, że nie dotyczy on wyłącznie ochrony własności przemysłowej, ale też szeroko rozumianej własności intelektualnej, w tym praw autorskich" - powiedział PAP w poniedziałek adwokat, adiunkt na Wydziale Prawa Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, dr Piotr Piesiewicz.
Jednym z bardziej kontrowersyjnych zapisów ACTA jest artykuł 27 ustęp 4. Przewiduje on "możliwość wydania przez swoje właściwe organy dostawcy usług internetowych nakazu niezwłocznego ujawnienia posiadaczowi praw informacji wystarczających do zidentyfikowania abonenta, co do którego istnieje podejrzenie, że jego konto zostało użyte do naruszenia" praw związanych ze znakami towarowymi, praw autorskich i pokrewnych.
"W przekazach prasowych pojawiają się sugestie, że de facto może on zobowiązywać dostawców internetowych do ujawniania danych osób, które korzystają z sieci. Przyjrzymy się jednak uzasadnieniu wniosku o udzielenie zgody na podpisanie ACTA - jest to dokument ministra spraw zagranicznych, opinia na temat zgodności z prawem UE w sprawie tej umowy. W uzasadnieniu tym wskazane jest, że - cytuję - +przepis ACTA dotyczący ujawnionych właścicielowi praw informacji koniecznych do zidentyfikowania konkretnego użytkownika (art. 27 ust. 4), który może budzić zastrzeżenia pod kątem jego zgodności z prawem unijnym, jest ujęty jako fakultatywny+. To oznacza, że Polska może go w przyszłości przyjąć, ale nie musi" - tłumaczył Piesiewicz.
Jak dodał, państwo polskie może zatem przyjąć taką zasadę, jest jednak mało prawdopodobne, że ta regulacja zostanie wprowadzona w życie, z uwagi na unijne standardy głównie określane w oparciu o orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości UE. "Nie można jednak całkiem wykluczyć, że w przyszłości, w oparciu o ten akt, zostaną wprowadzone określone regulacje krajowe" - ocenił.
Dr Piesiewicz zwrócił uwagę na to, że ACTA jest w swoich przepisach mało precyzyjna. "Umowa jest uregulowana w tak ogólny sposób, tak bardzo odbiega od języka prawnego i polskich aktów prawnych, że jest mi niezwykle trudno przewidzieć, jakie konsekwencje będzie miało implementowanie tych rozwiązań. Na tym stopniu ogólności nie jestem w stanie przewidzieć jak daleko będą to idące konsekwencje. Po lekturze nasuwają mi się dziesiątki pytań, w szczególności, że ACTA dotyka zagadnień z zakresu prawa autorskiego, prawa własności przemysłowej, procedury cywilnej, procedury karnej, prawa karnego, prawa cywilnego, jak i szeroko pojętego prawa do prywatności. Jest to materia niezwykle szeroka" - podkreślił.
W jego opinii jedynym fachowym dokumentem, który ułatwia interpretację ACTA jest wspomniany wcześniej wniosek o udzielenie zgody na podpisanie ACTA. "Nie spotkałem się z innymi opiniami, które kompleksowo opisywałyby ewentualne skutki wprowadzenia tego typu regulacji" - przyznał prawnik.
Jego zdaniem - oprócz mało precyzyjnych zapisów ACTA - minusem dokumentu jest także sposób, w jaki treść umowy była formułowana - w sposób tajny. "Negocjacje w sprawie umowy zostały zainicjowane w 2007 r., zaś dopiero w kwietniu 2010 r. podjęto decyzję o ujawnieniu jej tekstu umowy. Nie wypowiedziały się polskie prawnicze środowiska akademickie odnośnie regulacji zawartej w ACTA. Dyskusja ominęła też podmioty, które korzystają z praw własności intelektualnej" - zauważył Piesiewicz.
Zwrócił jednocześnie uwagę, że ACTA to pierwszy międzynarodowy akt, który próbuje w jakiś sposób dotknąć tematyki powszechnej cyfryzacji życia, także publicznego. "Być może czyni to w sposób nieudolny, ale jest to pierwszy dokument, w którym usiłuje się na skalę globalną takie rzeczy uregulować" - podkreślił.
ACTA (Anti-counterfeiting trade agreement) to umowa między Australią, Kanadą, Japonią, Koreą Południową, Meksykiem, Maroko, Nową Zelandią, Singapurem, Szwajcarią i USA, do której ma dołączyć UE. Nazwę można przetłumaczyć jako "porozumienie przeciw obrotowi podróbkami", dotyczy jednak ochrony własności intelektualnej w ogóle, również w internecie. Zdaniem obrońców swobód w internecie, może prowadzić do blokowania różnych treści i cenzury w imię walki z piractwem.
W związku z tym porozumieniem w weekend hakerzy zablokowali w Polsce kilka stron internetowych administracji państwowej. Nie można było wejść m.in. na strony Sejmu, premiera, MON i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.