Zapewne wielu z nas odczuwa dyskomfort z powodu dominującego w naszym życiu publicznym cwaniactwa, braku szacunku dla obowiązującego prawa, roszczeniowości wobec państwa czy widocznej gołym okiem niezdolności wielu lokalnych środowisk do tworzenia jakiejkolwiek konstruktywnej wspólnoty. Normy zachowania praktykowane przez Polaków tłumaczymy często historią: zaborami, wojnami, dekadami realnego socjalizmu.
Zamiast szacunku dla niekwestionowanych wartości naszej cywilizacji, czyli solidarności ze słabszymi, godności osoby ludzkiej, prawa do różnorodności przekonań czy poszanowania porządku publicznego, mamy zbyt często bałagan, nieufność, brak życzliwości i niechęć do współpracy. Jest oczywiste, że są to cechy destrukcyjne. Sytuację pogarsza system instytucjonalno-prawny, niszcząco wpływający na nasze zaufanie do państwa i do samych siebie.
Tak, jakbyśmy nie wiedzieli, że ten deficytowy kapitał społeczny kształtować się musi na podłożu właściwie działających instytucji. Jak jednak ma rosnąć zaufanie do nich, jeśli na co dzień doświadczamy ich zbiurokratyzowania i niekompetencji, a media informują stale o kolejnych, ewidentnie politycznych, a nie merytorycznych decyzjach personalnych? Gołym okiem widać przecież, jak interesy polityczne bądź korporacyjne górują nad ekonomiczną efektywnością czy zwykłą przyzwoitością.

Miejscem debaty społecznej może być Senat. Jednomandatowe okręgi wyborcze to niewystarczający krok w tym kierunku. Tę izbę trzeba odpolitycznić

Poza fatalnymi skutkami bezpośrednimi powszechny, krytyczny odbiór takich zjawisk opóźnia o lata powstawanie społeczeństwa prawdziwie obywatelskiego. Nie ulega wątpliwości, że rzeczywista partycypacja społeczna powinna stać się terminem częściej używanym przez polityków.
Musimy koniecznie znaleźć sposób na lepszą niż dotychczas selekcję osób mających zajmować odpowiedzialne stanowiska kierownicze w administracji rządowej i samorządowej. Trzeba jak najszybciej stworzyć mechanizm doboru liderów, którzy będą nie tylko dobrze umocowani w strukturach partyjnych, lecz także kompetentni i wiarygodni. Tacy, którzy zamiast koncentrować się na obronie swoich stanowisk, będą mieli odwagę do wypracowywania realnej wizji naszych wspólnych sukcesów.
I których działania można będzie traktować jako wzorzec zachowań obywatelskich. To wielki społeczny problem tworzenia elit, z których moglibyśmy być wszyscy dumni, i wielkie wyzwanie dla całego systemu funkcjonowania państwa, edukacji, kultury, polityki.
Biorąc pod uwagę niską obecnie funkcjonalność Senatu RP, zacząć można by od choćby częściowej zmiany formuły wyboru tego organu, od dawna zresztą postulowanej przez wielu zatroskanych przyszłością obywateli.
Senat, zamiast powielania politycznego układu sejmowego, powinien się stać izbą grupującą obywateli mających udokumentowane sukcesy zawodowe w samorządach, gospodarce, organizacjach pozarządowych, sądownictwie, nauce i kulturze.
Także w polityce – dla przykładu byli prezydenci z pewnością dodaliby prestiżu i kompetencji temu gronu. Wprowadzone ostatnio jednomandatowe wybory nie poprawiły niestety sytuacji. Nie mam jednak wątpliwości, że przy dobrej woli taką odmienną izbę wyższą naszego parlamentu udałoby się jednak skutecznie stworzyć.
Oczywiście poprzez powszechne wybory, ale dopuszczając na przykład kandydatów reprezentujących wyłącznie wyborcze komitety obywatelskie, nienawiązujące do nazw istniejących partii politycznych i przez partie niewspierane finansowo.
Taki Senat mógłby stać się istotnym forum debaty publicznej, a być może nawet szansą na wypromowanie liderów intelektualnych. Oczywiście także dzisiaj w ławach Senatu zasiada wiele osób mogących odgrywać tę rolę, co widać choćby po bliższym zapoznaniu się z niektórymi prowadzonymi na tym forum debatami.
Obecna „wyciszona”, powielająca partyjne układy z Sejmu formuła funkcjonowania Senatu skutecznie to jednak utrudnia. Tyle było w tej sprawie obietnic, może by więc wreszcie zrobić coś konkretnego?