1,6 tys. osób jest zatrudnionych w sądownictwie na zlecenie. Pracownicy składają pozwy do sądu... pracy i wygrywają.
Wymiar sprawiedliwości polubił śmieciowe umowy. Ponad 5 proc. zatrudnionych w sądach urzędników i personelu technicznego pracuje na zlecenie. Nie dotyczy ich kodeks pracy, więc nie mają prawa do urlopu. Nie przysługuje im również odprawa. Ich zatrudnienie można wypowiedzieć z dnia na dzień.
– Dzieje się tak, mimo że w sądach takie osoby wykonują często poważne obowiązki urzędnicze, np. asystenta sędziego. To gigantyczny problem, m.in. ze względu na konieczność zadbania o bezpieczeństwo dokumentów i prowadzonych spraw. Dodatkowo będzie on narastał, bo brakuje środków na działalność wymiaru sprawiedliwości – mówi Waldemar Urbanowicz, przewodniczący Międzyregionalnej Sekcji Pracowników Sądownictwa NSZZ „Solidarność”.
Śmieciowe zatrudnienie to wygodne rozwiązanie dla sądów. Prowadzi jednak do tego, że instytucje, które mają dawać przykład innym i dbać o przestrzeganie prawa, same je łamią. Jeżeli bowiem zatrudnienie spełnia warunki określone w kodeksie pracy (np. praca jest świadczona w miejscu i czasie wskazanym przez pracodawcę), to obie strony z mocy prawa łączy umowa o pracę, a nie umowa-zlecenie.
W efekcie dochodzi do kuriozalnych przypadków, gdy zleceniobiorcy zatrudnieni np. w sądzie rejonowym pozywają go do sądu pracy, aby ten ustalił, że obie strony łączy umowa o pracę, a nie cywilnoprawna. Proces taki wygrała była stażystka, z którą sąd rejonowy nie przedłużył kolejnego zlecenia. Sąd okręgowy uznał, że obie strony łączył stosunek pracy, a nie cywilnoprawny.
Dodatkowo przywrócił ją do pracy, uznając, że skoro ze stażystką zawarto co najmniej trzy kolejne umowy, to trzecia przekształciła się już w stały kontrakt. Pozwany sąd złożył w tej sprawie kasację do Sądu Najwyższego, ale ten odrzucił ją wyrokiem z 21 września 2011 r., uznając, że brak środków na wynagrodzenie nie usprawiedliwia łamania kodeksu pracy.
Problem stał się już na tyle poważny, że przeciwko pogarszającym się warunkom zatrudnienia w sądownictwie zaczęły protestować związki zawodowe.
Podkreślają, że zatrudnionych na śmieciowych umowach może jeszcze przybywać, bo sądy muszą wykazywać się efektywnością (liczbą załatwionych spraw w danym okresie), a nie ma pieniędzy na zwiększenie liczby etatów. Brakuje też nadzoru resortu sprawiedliwości nad prezesami sądów, którzy w praktyce mogą prowadzić dowolną politykę kadrową.
– Osoby przychodzące z zewnątrz nie powinny być dopuszczane do niezwykle odpowiedzialnej pracy przy postępowaniach. Sąd to nie jest miejsce do pracy na zlecenie – mówi Beata Tomaszewska, przewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości RP.



Zdaniem Ministerstwa Sprawiedliwości zdecydowana większość (ale nie wszystkie) z 1652 umów-zleceń zawartych obecnie przez sądy nie narusza kodeksu pracy. W razie wątpliwości wszczynane jest postępowanie wyjaśniające.
Zleceniobiorcy zajmują się m.in. konserwacją ogrzewania i remontami, ale świadczą też usługi doradztwa prawnego lub wykonują czynności pomocnicze w komórkach organizacyjnych sądów.
Jarosław Gowin, minister sprawiedliwości, zobowiązał kierownictwo sądów do objęcia wnikliwą kontrolą kwestii zawierania umów cywilnoprawnych, tak by były one stosowane tylko w wyjątkowych, uzasadnionych przypadkach.

Sądy, zamiast stać na straży przepisów, same je łamią

Jak wskazują dane resortu sprawiedliwości, sądy zatrudniają na podstawie umowy-zlecenia. Podobnie jak pozostali pracodawcy nie mogą jednak nadużywać kontraktów cywilnoprawnych. Zgodnie z art. 22 kodeksu pracy przez nawiązanie stosunku pracy pracownik zobowiązuje się do wykonywania obowiązków określonego rodzaju na rzecz pracodawcy i pod jego kierownictwem oraz w miejscu i czasie przez niego wyznaczonym, a pracodawca – do wypłaty wynagrodzenia.
Zatrudnienie, które spełnia te warunki, jest z mocy prawa stosunkiem pracy, a nie cywilnoprawnym, bez względu na nazwę zawartej przez strony umowy. Nie jest też dopuszczalne zastąpienie umowy o pracę cywilnoprawną przy zachowaniu wymienionych warunków wykonywania obowiązków.
– Zleceniobiorca, która uważa, że zleceniodawca powinien podpisać z nim umowę o pracę, a nie umowę-zlecenie, może złożyć do sądu pozew o ustalenie istnienia stosunku pracy – mówi Katarzyna Grzybowska-Dworzecka, adwokat z Kancelarii Głuszko & Grzybowska-Dworzecka.
Tłumaczy, że w takich przypadkach pomocna może być interwencja Państwowej Inspekcji Pracy (PIP). Inspektorzy mają prawo wnosić powództwa, a za zgodą osoby zainteresowanej – także uczestniczyć w postępowaniu przed sądem we wspomnianych sprawach.
W 2011 roku inspektorzy sprawdzili 52 takie placówki wymiaru sprawiedliwości (m.in. sądy i prokuratury) i wydali 83 wnioski w sprawie usunięcia nieprawidłowości oraz ujawnili jeden przypadek wykroczenia przeciwko prawom pracowników (w woj. podkarpackim).
Osoby zatrudnione w sądownictwie na podstawie umowy-zlecenia – ze względu na warunki pracy w takich jednostkach – mają jednak duże szanse na ustalenie przed sądem pracy, że byli pracownikami, a nie zleceniobiorcami.
Tak stało się w sprawie byłej stażystki sądu rejonowego, która zobowiązała się do wykonania zleconych jej czynności w wydziale karnym. Sąd Okręgowy ustalił, że powódkę łączy z pozwanym stosunek pracy na czas nieokreślony i przywrócił ją na stanowisko (wcześniej sąd rejonowy nie przedłużył jej kolejnej umowy-zlecenia). Potwierdził to także Sąd Najwyższy (wyrok z 21 września 2011 r., II PK 36/11).
W trakcie postępowania ustalono, że prezes pozwanego sądu uwzględniając rzeczywiste zapotrzebowanie kadrowe, zawierał umowy-zlecenia z osobami, które wykonywały czynności obsługi sekretariatów w poszczególnych wydziałach.
Obowiązującą praktyką w pozwanym sądzie było to, że z takimi osobami, których praca nie budziła zastrzeżeń, zawierano później umowy o pracę (gdy zwalniały się etaty).