Wpuszczenie absolwentów prawa na salę sądową nie oznacza, że każdy magister będzie mógł od razu wywiesić sobie na drzwiach tabliczkę z napisem: adwokat
Pokoleniowa wymiana ciosów na rynku usług prawniczych staje się coraz gwałtowniejsza. Adwokaci i radcowie prawni nie chcą wpuścić magistrów prawa na sale sądowe. Zresztą nie tylko oni. Sprzeciw wobec tego pospolitego ruszenia absolwentów jest dość powszechny, a argumenty coraz cięższe, nie wyłączając konstytucyjnych. Krajowa Rada Radców Prawnych zagroziła nawet procesem jednemu ze znanych polityków, któremu puściły najwyraźniej nerwy i wyzwał na blogu mężów w togach z zielonymi i niebieskimi wypustkami od oszustów i złodziei.
Młodzi gniewni
Bez wątpienia dziwne rzeczy dzieją się z usługami prawnymi, bo przecież magistrowie prawa są obecni na salach sądowych już od lat. Świadczą usługi np. w ramach zlecenia stałego i nadużywają tych zleceń do granic sędziowskiej wytrzymałości. Ale system ochrony prawnej jakoś się od tego nie zawalił. Stowarzyszenie Doradców Prawnych, idąc za ciosem, rozpoczęło już nawet tworzenie ogólnopolskiej sieci kancelarii prowadzonych przez magistrów prawa.
Czy te inicjatywy młodych gniewnych należy teraz storpedować za pomocą administracyjnych zakazów? Co przeszkadza adwokatom czy radcom prawnym, by absolwent prawa pojawiał się w urzędzie czy sądzie rejonowym w sporze o kurę, pierzynę, skradziony gimnazjaliście rower czy pozostawianie psich odchodów w windzie? Czyż adwokaci nie uczestniczą w takich sprawach z wymownym grymasem zniecierpliwienia na twarzy? Dlatego dzisiaj nie warto już kruszyć kopii o to, czy wpuszczać absolwentów prawa na rynek usług prawnych. Należy postawić pytanie o wiele ważniejsze: jak sprawić, by szersze otwarcie tego rynku nie przyniosło szkody klientom i... samym absolwentom prawa. Odpowiedź powinna przynieść ustawa o państwowych egzaminach prawniczych, nad którą kończą się prace w sejmowych podkomisjach. Muszą to być odpowiedzi jasne, konkretne, dające gwarancje bezpieczeństwa prawnego, a nie chroniące grupowe interesy profesjonalistów. Przesłaniem tej ustawy musi być przełamywanie barier, a nie ich mnożenie. Troska o interesy klientów, a nie dbanie o interesy zawodowe tej czy innej grupy.
Absolwenci prawa z całą pewnością nie mogą jednak wkroczyć na sale sądowe ławą. Mogą się tam co najwyżej przecisnąć przez ucho igielne, którego rozmiary wyznaczy precyzyjnie ustawa. Sam dyplom wydziału prawa nie jest wystarczającą przepustką. Programy nauczania na studiach są wciąż akademickie, a nie praktyczne. To stanowczo za mało, by nie pozwolić się zbić z tropu, nie dać się zapędzić w kozi róg pierwszemu lepszemu przeciwnikowi procesowemu. Droga do pełnienia roli doradcy prawnego powinna być bez wątpienia zamknięta dla absolwentów, którzy weszli w konflikt z prawem czy w czasie studiów byli na bakier z dyscypliną. To są rzeczy zupełnie fundamentalne. I jeżeli posłowie nie przystawią ustawie o państwowych egzaminach prawniczych pieczątki „bez taryfy ulgowej dla bezpieczeństwa klientów”, wyrządzą tymi paragrafami więcej szkody niż pożytku. Najwięcej absolwentom, bo przecież nie adwokatom.
Pobożne życzenia
Doradcy prawni często mówią tak: z badań wynika, że 99 proc. absolwentów zdaje sobie sprawę z braku swojego doświadczenia i nie zdecydowałaby się występować w sądzie. Słowa te zostały przywołane również wczoraj przez jednego z uczestników naszej debaty. Nawet jeśli są prawdziwe, budowanie ustawy na pobożnych życzeniach młodych ludzi to już naprawdę lekka przesada. Na ten rodzaj młodzieńczej naiwności posłowie nie powinni dać się nabrać.
Niestety sygnały, jakie docierają z sal sejmowych, nie są zbyt optymistyczne. Jedna ze zgłoszonych na Wiejskiej propozycji mówi, że doradcy mogliby stawać w sądach tylko na podstawie pełnomocnictwa udzielonego im przez adwokata lub radcę prawnego. Ale przecież takie rozwiązanie już z samego założenia jest konfliktogenne. Cóż to tak naprawdę miałoby być: jakiś quasi-patronat, quasi-substytucja. Przecież dzisiaj nieziemskie kłopoty z patronami mają nawet aplikanci, a cóż dopiero mówić o absolwentach prawa.
Debat "DGP" - Magister też prawnik?
- Liczby mówią same za siebie: brakuje nam prawników - mecenas Wojciech Gajos, przewodniczący rady Stowarzyszenia Doradców Prawnych
- Aplikanci mogą czuć się oszukani przez polityków - dr Monika Strus-Wołos, adwokat, Naczelna Rada Adwokacka
- Dołącz do gorącej dyskusji na Facebooku
Komentarze (44)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeMusimy się pogodzić również z tym, że ranga szkoły i wysokie noty nie zawsze określają w pełnym wymiarze klasę człowieka i kompetencje danej osoby. Wielu jest powołanych, ale niewielu wybranych, duch wieje, kędy chce, a robotnicy, którzy przychodzą ostatni, mogą otrzymać wynagrodzenie równe z tymi, którzy przyszli pierwsi - bo przecież dobry jest Pan, a poza tym, pierwsi mogą być ostatnimi, a ostatni pierwszymi.
Całkowicie zgodzić się należy z autorem wpisu nr 46.
Żaden państwowy test nie jest potrzebny!!! Klienci to nie idioci - i oni tobie i twoim koleżankom zrobią najlepszy i najtrudniejszy "test"... na wolnym rynku - gdzie utrzymają się tylko najlepsi.
Skoro jesteś taki pewien siebie - to odwagi człowieku !!!
Prawda jest, że poziom wielu uczelni wykładających prawo w Polsce jest żenujący. I uważam, że dla jakiegokolwiek dopuszczenia mgr prawa, należało by wprowadzić egzamin bezpośrednio po studiach- najlepiej zestandaryzowany test dla wszystkich uczelni- o określonych wymogach dotyczących pilnowania, z osobami z zewnątrz które czuwały by nad przestrzeganiem prawidłowości przeprowadzenia testu. Taki egzamin sprawdziłby mgr prawa coś ze studiów wynosi- a nie przysiadł sobie dwa wieczory nad cywilnym, karnym czy jakąś procedurką i zdał na 4,5.
Jeżeli chcę się dopuścić mgr prawa- ok, mówię tak. Tylko uprzejmię prosze pomysłodawców o nie stawianie mnie jako absolwenta dziennych studiów na UJ, z absolwentem wyzszej szkoły nic nierobienia, czy oddziału zamiejscowego, dzie za zrobienie tetrzyku rodem z lekcji Wosu z liceum dostaje się zaliczenie obligatoryjnego przedmiotu.
A i test powinien byc bardzo trudny, nie taki jak ten na aplikację, służacy poprawieniu PR pomysłodawcom, a korporacjomzapewnienie fundzuszy od aplikantów i ktorzy i tak nie zdadzą na końcu aplikacji egzaminu a przez 4 lata będą dojeni z bądź co bądź dużych pieniędzy.
Nikomu nie dzieje się żadna krzywda, a nawet studenci psychologii (świadomi braku doświadczenia) nie otwierają masowo gabinetów psychoterapii.
zeby ktos kiedys nie wpadl na genialny pomysl, ze chce od gornie decydowac "kogo wpuszczac do redakcji gazet, na stanowiska dziennikarzy" (tak jak dzis chce Pan decydowac "kogo wpuszczac na sale sadowe w charakterze prywatnych pelnomocnikow").
...a wtedy... bez studiow, bez aplikacji, bez czlonkostwa w jedynie slusznej korporacji, bez "rekojmi wykonywania zawodu" (czyt. czyjes "widzimisie")... nie bedzie mozna nawet pracowac w gazetce gminnej !!!
Kim pan jest, żeby decydować kogo JA sobie mogę wynająć do reprezentowanie MNIE w Sądzie, w MOJEJ sprawie, za MOJE pieniądze i na MOJĄ odpowiedzialność ???
Dla mnie zagrożenia ze strony doradców nie ma. Mam stałą praktykę i stałych klientów. Zresztą żaden przeciętnie rozsądny klient nie powierzy swojej sprawy osobie niewykształconej (tak, tak moi "doradcy" - studia prawnicze nie upoważniają jeszcze, by nazywać siebie wykształconym prawnikiem), tak jak nikt rozsądny nie powierzy swojego zdrowia znachorowi.
A upadek obyczajów? Ten związany jest przede wszystkim z forsowanym przez wielu przekonaniem (i może nawet trafnym), że prawnik jest takim samym przedsiębiorcą jak np. taksówkarz. Wasze działania prowadzą do takiego zrównania, a skoro tak, to przestańcie mówić o obyczajach. Sami je psujecie.
Rzecz ostatnia. Oblać egzemin wstępny na aplikację to obecnie duża sztuka. Nikt nie może dzisiaj powiedzieć, że nie dostał się na aplikację z powodu braku "koligacji". Ustawodawca otworzył wszystkim drzwi do korporacji. Mam nieodparte wrażenie, że w tej sytuacji cała ta gadanina jest prowokowana przez tych, którzy nie są w stanie przejść prostego egzeminu wstępnego lub przez tych, którzy nie mają pojęcia o czym mówią, a zależy im jedynie na fermencie.
Nie państwo tylko twoi korporacyjni koledzy. Wyrzeczenia i kasę, którą płacisz zawdzięczas tylko i wyłącznie im.
Państwo szkoli cie na Uniwersytecie. Jeżeli zachciało ci się należeć do monopolu, to twoje ryzyko. Skoro cie tam tak świetnie uczą, to nie masz co płakać, bo to są świetnie zainwestowane pieniądze :)
Ponadto na aplikację poszedłeś dla zdobycia wiedzy, czy dla uprawnień? Jeżeli dla wiedzy - to ci została, a monopolu państwo ci nie obiecywało.
O nieodbyciu aplikacji nie decyduje lenistwo. Ja nie mam na to pieniędzy i możliwości. Inni moi znajomi mają pracodawców, którzy nie zwolnią ich na aplikacje. nie każdy ma bogatych rodziców, którzy zafundują mu utrzymanie przez 4 lata. Kilkaset tysięcy ludzi nie zrobiło aplikacji w czasach, kiedy ograniczano przyjęcia na nie do kręgów rodzinno-towarzyskich. Teraz nie rzucą pracy, bo musza pracować na rodziny. To korporacje ich tak urządziły.
Gdybyśmy byli państwem prawa, to korporacje zostały by zdelegalizowane.
Rozbawiłeś mnie tym "planowaniem życia". Przecież skończyłeś aplikacje, jesteś świetnie przygotowany przez swoich patronów. To jeszcze państwo ma ci klientów przyprowadzić? Nie za dobrze by ci było?
My rozpoczynaliśmy studia dużo przed lex Gosiewski. Państwo też się na nas wypięło, oddając monopol w ręce korporacji. Teraz przynajmniej państwo naprawia błędy. Ty w przeciwieństwie do nas, nie miałeś odciętej drogi zawodowej. A że bedziesz musiał pracować jak reszta Polaków, to się przyzwyczajaj. My pracujemy w warunkach wolnej konkurencji i dajemy radę, to ty możesz.
A drugiej strony chce te same uprawnienia dać za darmo te same uprawnienia mniej zdolnym i bardziej leniwym kolegom, którzy nie byli w stanie dostać się na aplikację.
Z jednej strony nakłada na profesjonalnych pełnomocników wielkie obowiązki, a z drugiej strony innych chce z nich zwolnić.
Oto państwo prawa. Nie można być niczego pewnym, w żaden sposób nie można zaplanować życia.
Tak samo jak dawni aplikanci sądowi - ropoczynali aplikację, aby zostać sędziami, a potem państwo się na nich wypieło.
A jaki ma być skutek? Przecież doradcy sami do sądu chodzić nie będą. Czyżby planowany był nagły wzrost liczby spraw?
Skoro korporacje twierdzą, że Polacy nie chcą wydawać nawet grosza na prawnika, to jak mogą wydać ten grosz na doradcę?
W jaki sposób pogorszy prace sądu obecność pełnomocnika strony, która zna się na prawie gorzej niż ten pełnomocnik. Nawet jeżeli pełnomocnik zna się tylko trochę lepiej na prawie niż strona, to i tak będzie to ułatwienie dla sądu, że nie będzie musiał pouczac o tak banalnych spawach jak uiszczenie opłaty albo wskazanie wartości przedmiotu sporu.
Tradycyjnie argumentacja korporacyjna nie trzyma się kupy ani logiki.
Lekarze też jeszcze niedawno wyrabiali głównie jako akwizytorzy w firmach farmaceutycznych. Dopiero groźba odpływu za granicę spowodowała polepszenie warunków zatrudnienia.
Prawnicy nie mają możliwości wykonywania zawodu za granicą, więc powinni miec możliwość wykonywania go w kraju. A ponieważ korporacje przerobiły się na rodzinny biznes, który ma gdzieś wszystkich poza sobą, no to musimy brać sprawy we własne ręce.
Po drugie nie po to się człowiek uczył, żeby nawet nie mógł spróbować czy nadaje się do zawodu. Kto się nie nadaje zmieni pracę, ale nie będzie o tym decydował konkurent z korporacji.