- Nie wolno zapomnieć, że nadal są osoby chore, skierowane na kwarantannę, które mają prawo oczekiwać ustawowych zabezpieczeń ich sytuacji procesowej - mówi w rozmowie z DGP Rafał Dębowski, adwokat, sekretarz Naczelnej Rady Adwokackiej.
DGP
Specustawa COVID-owa wstrzymała wysyłkę sądowych pism oraz bieg terminów. Teraz, gdy mają one zostać odwieszone, a pisma masowo wyjdą z sądów, automatycznie powstanie wiele problemów.
Od początku sugerowaliśmy inne rozwiązania. Postulowaliśmy objęcie ustawową ochroną stron i pełnomocników, gdy którykolwiek z nich został bezpośrednio dotknięty skutkami wirusa. Wychodziliśmy z założenia, że wystarczające będzie zawieszenie z mocy ustawy tych postępowań, w których ktoś – choćby jedna ze stron lub ich pełnomocników – został zakażony, zachorował lub został poddany kwarantannie. Wydawało nam się racjonalne, że w sprawie, w której doszło do skutecznego doręczenia pisma, pozwu i nie ma przeszkód natury epidemicznej, wymiar sprawiedliwości powinien funkcjonować. Nie chodziło nam tylko o sprawy sądowe, lecz o wszystkie postępowania prowadzone na podstawie ustawy, także administracyjne – ogólnie rzecz biorąc o nieprzerwane funkcjonowanie państwa w sferze szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości i sprawowania władzy publicznej.
Odradzaliście więc zamrożenie wymiaru sprawiedliwości, do którego poza nielicznymi wyjątkami doszło.
Odradzaliśmy zamrożenie funkcji państwa w takim wydaniu, w jakim to zostało zrobione, mając pełną świadomość, że spowoduje ono tylko skumulowanie problemów. Oczywiście nie protestowaliśmy przeciwko odraczaniu rozpraw, ale akurat ten aspekt nie wymagał ingerencji ustawowej. Każdy prezes sądu mógł to zrobić i rzeczywiście robił – sądy masowo znosiły terminy rozpraw. Sygnalizowaliśmy przedstawicielom rządu, że wstrzymanie bądź zawieszenie biegu terminów nie rozwiązuje problemu.
Gdzie on zatem tkwi?
Wyobraźmy sobie, że adwokat, który został objęty kwarantanną, nie mógł odbierać korespondencji przez dwa tygodnie. Poczta odsyłała listy do różnych nadawców. Terminy wynikające z tych pism zostały zawieszone bądź wstrzymane. Ale wiadomo było, że w pewnym momencie ich bieg się rozpocznie. Tyle tylko, że adresat nie wie, co było w liście, którego nie odebrał. Nie wie, jaki termin mu właśnie wystartował. Ta sytuacja dotyczy każdego obywatela, który nie odebrał przesyłki sądowej czy urzędowej. Adwokaci mają na szczęście pewne instrumenty pozwalające im zweryfikować stan spraw, by móc przewidzieć, jakie pisma w jakich sprawach sądowych mogły w tym czasie zostać do nich wysyłane, choć to praca żmudna i niegwarantująca sukcesu. Ale w większych kancelariach, gdzie występuje duży obrót pism, ustalenie tego będzie ogromnie utrudnione. Gdy przykładowo odesłano 100–200 listów, trudno będzie ustalić, w ilu było doręczenie wyroku, a w ilu inne czynności, w których wystartują terminy. Taka sytuacja spowoduje spiętrzenie spraw, bo z góry wiadomo, że nagle, jednego dnia, wystartują wszystkie terminy. I te zawieszone, i te wstrzymane, i te na wnioski o przywrócenie terminu, a do tego dojdą terminy z czynności bieżących. Konia z rzędem temu, kto się połapie i nie popełni błędu.
Czy jest jakieś rozwiązanie, które mogłoby spowodować, żeby pisma, które wróciły, zostały wysłane ponownie do adresatów?
Dzisiaj nie ma. Dlatego postulowaliśmy, by na czas epidemii ustawa znosiła skutek doręczenia zastępczego. Sąd lub organ musiałby powtórzyć czynność doręczenia, jeśli przesyłka wróciłaby jako niepodjęta w terminie. Dziś sąd lub organ nie ma podstawy prawnej, by ponownie wysyłać pisma, które w okresie stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii wróciły jako nieodebrane w terminie.
Nie muszą tego robić, ale czy mogą?
Pytanie, jak odniosłaby się do takiego działania sądu druga strona, która wygrała sprawę i nie zamierza apelować. Czy łaskawym okiem patrzyłaby na ponowne wysłanie pisma? Czy zaakceptowałaby fakt, że ponowne wysłanie skutkuje doręczeniem pisma w późniejszym czasie? Obawiam się, że nie.
Odmrożenie terminów może też wywołać pomyłki z ich liczeniem.
Na pewno będzie ich mnóstwo. Trudno to wszystko liczyć czy pamiętać, a na to się nałoży spiętrzenie spraw. Dodatkowym problemem będzie więc lawina wniosków o przywrócenie terminów. Oznacza to, że wystąpi cała kategoria dodatkowych spraw obciążających sądy, w których sędziowie będą musieli podejmować czynności rozpoznawcze: ustalać, czy należy przywrócić termin czy nie należy, czy doszło do zawinienia w uchybieniu terminu czy też nie, czy dochowano siedmiodniowego terminu na złożenie wniosku o przywrócenie terminu. To powoduje dodatkowe komplikacje. Zgodnie z przepisami mamy np. 14 dni na wniesienie apelacji albo 30 dni na skargę do sądu administracyjnego. Na wniosek o przywrócenie terminu jest tych dni tylko siedem. A przecież razem z wnioskiem należy dokonać czynności, której termin został uchybiony. Nie muszę mówić, że w trudnych, złożonych sprawach trzeba czasu, by opracować pismo. Przygotowanie na szybko odbije się na jego jakości, a to godzi w interes wymiaru sprawiedliwości, w którym rządzi zasada koncentracji materiału. Gdyby jednak przepis ustawy zniósł na czas epidemii skutek doręczenia zastępczego, to wówczas duża część tych problemów by odpadła.
Jak pan ocenia wstrzymanie terminów w postępowaniach administracyjnych?
To kolejne źródło problemów dla gospodarki i obywateli. Wyobraźmy sobie sytuację, że inwestor czekał na pozwolenie na budowę i jest jedyną stroną, ponieważ obszar oddziaływania obiektu budowlanego zamyka się w granicach jego działki. Czy może on zacząć budować, gdy organ wyda decyzję o pozwoleniu na budowę? Nie, bo decyzja jest nieostateczna w toku instancji, a termin na wniesienie odwołania został ustawowo wstrzymany. Czy w czasie stanu epidemii inwestor może się zrzec prawa do wniesienia odwołania na podstawie art. 127a. k.p.a? Mam co do tego wątpliwość, bo przepis mówi, że w trakcie biegu terminu do wniesienia odwołania strona może zrzec się prawa do wniesienia odwołania. Ale przecież termin został wstrzymany, nie biegnie. Wykładnia literalna przepisu stałaby więc na przeszkodzie uprawomocnienia się decyzji. Tym bardziej, że uchwalono przepisy, które wyjątkowo pozwalają organom „odwiesić” terminy – nakładając obowiązek działania w postępowaniu administracyjnym. Trochę trudno sobie wyobrazić, że organ, wydając decyzję zgodną z wnioskiem, nałoży na wnioskodawcę obowiązek wniesienia od niej odwołania, by „uruchomić” bieg terminu procesowego na wniesienie odwołania, a przez to doprowadzić do uostatecznienia się decyzji. Taki stan prawny powodował oczywistą blokadę działalności administracyjnej organów państwa w większości kategorii spraw. Dlatego co do zasady pozytywnie należy ocenić działania legislacyjne w kierunku przywrócenia biegu terminu procesowych w postępowaniach administracyjnych. Podobnie jak propozycje legislacyjne zmierzające do odmrożenia wymiaru sprawiedliwości, w tym wprowadzenia możliwości prowadzenia rozpraw za pośrednictwem środków porozumiewania się na odległość, uproszczenia zasad rozpoznawania spraw – przez kierowanie ich tam, gdzie strony się na to godzą, na posiedzenia niejawne itd. Oczywiście wahadło nie powinno przechylić się w drugą stronę. I tu wracamy do pierwotnych propozycji legislacyjnych Naczelnej Rady Adwokackiej. Nie wolno zapomnieć, że nadal są osoby chore, skierowane na kwarantannę, które mają prawo oczekiwać ustawowych zabezpieczeń ich sytuacji procesowej. Nie wolno zapominać, że mimo uwolnienia terminów sądy nie działają jeszcze tak jak przed epidemią. Jeśli ustawa ma wznowić bieg wszystkich terminów procesowych, to należy wprowadzić mechanizmy ochronne. Bo przykładowo jak napisać apelację od wyroku, gdy pełnomocnik nie brał udziału w sprawie, nie zna akt sprawy i z uwagi na nadal obowiązujące ograniczenia nie może się z nimi w biegnącym terminie zapoznać?
Czy próbujecie jeszcze komunikować się z rządem i zwracać uwagę na kwestie, które waszym zdaniem wymagają poprawek?
Tak. Naszym naturalnym partnerem do rozmów o kwestiach legislacyjnych jest Ministerstwo Sprawiedliwości. Ale nie tylko – rozmawiamy z przedstawicielami innych resortów i instytucji oraz z parlamentarzystami. Wysyłaliśmy różne propozycje, również e-mailowo, bezpośrednio na skrzynki osób, które mogą podejmować decyzje. Liczę, że nasz głos dotrze do rządzących, bo to, że mamy różne poglądy na kwestie natury ustrojowo-politycznej, nie oznacza, że nie możemy współpracować w sprawach, które tego wymagają dla dobra interesu publicznego. Muszę uczciwie przyznać, że były obszary, gdzie ta komunikacja była dobra i gdzie doszło do uwzględnienia naszych postulatów. Problem, moim zdaniem, często polega na tym, że osoby przygotowujące rozwiązania legislacyjne inaczej oceniają potrzeby i skutki zapisów. Mam wrażenie, że wprowadzane rozwiązania zostały zaprojektowane z uwzględnieniem optyki sądu lub urzędu, a nie do końca potrzeb obywatela. To zrozumiałe, że sędzia będzie patrzył na sprawę z punktu widzenia doświadczeń sędziowskich, a urzędnik – przez pryzmat działania urzędu. My, adwokaci mamy bezpośredni kontakt z klientem. Dlatego tak mocno dobijamy się do decydentów, by zwrócić uwagę na interes najsłabszych – obywateli. Bo wiemy, jak będzie wyglądała ich sytuacja procesowa po wznowieniu terminów.
A doręczenie hybrydowe nie rozwiązuje problemów?
W tej sprawie szczególne słowa uznania należą się dziekanowi Mikołajowi Pietrzakowi. Nasze wspólne działania spowodowały odstąpienie od zasady przymusu doręczeń hybrydowych. Nie widzę przeszkód, by ten, kto chce, otrzymywał korespondencję zeskanowaną. Sądzę, że Poczta Polska dysponuje infrastrukturą techniczną pozwalającą na masową obsługę takiej formy doręczeń. Ale oczywiście nie wszystkie wątpliwości zostały wyjaśnione. Przykładowo: co miałoby się dziać z oryginałem listu – czy byłby niszczony, czy doręczany po epidemii? I po co taka forma doręczeń, skoro czekają na wdrożenie przepisy o elektronicznym biurze podawczym? Osobiście jestem zwolennikiem dokończenia informatyzacji wymiaru sprawiedliwości. Proszę pamiętać, że istnieją portale informacyjne sądów powszechnych, które mogą zostać przystosowane do funkcji elektronicznych form komunikacji z sądem. Oczywiście z systemem bezpieczników i zachęt dla użytkowników tej formy komunikacji. By taki proces się udał, trzeba rozwiązania wdrażać początkowo w stosunkowo wąskiej grupie użytkowników. Do tego doskonale nadajemy się my – profesjonalni pełnomocnicy. Mamy wyposażenie i przygotowanie infrastrukturalne. Przyznając nam wyłączność na dwustronne kontakty z sądem za pośrednictwem tzw. elektronicznego biura podawczego, ograniczono by istotnie krąg użytkowników, co ma znaczenie technologiczne. Ale jednocześnie musielibyśmy uzyskać dla naszych klientów wymierne korzyści finansowe w postaci obniżenia, choćby o połowę, opłat sądowych w sprawach prowadzonych tą drogą. Bo o formie kontaktu z sądem decyduje finalnie klient, a nie jego pełnomocnik. Klient musi więc wiedzieć sens ekonomiczny elektronicznej drogi korespondowania z sądem.
Dostrzega pan jeszcze jakiś obszar działalności wymiaru sprawiedliwości, który mógłby zostać odmrożony?
Księgi wieczyste. Jeszcze przed wybuchem epidemii na wpisy czekało się wiele miesięcy. W sprawach, w których od wpisu zależy skuteczność transakcji, to poważny problem. Szczególnie w sytuacji spodziewanego kryzysu, gdy sytuacja społeczno-gospodarcza wymagać będzie szybkich działań. Dlaczego nabywca użytkowania wieczystego musi czekać miesiące, aż sąd wieczystoksięgowy wpisze go do księgi, skoro kupując własność, może dysponować nabytą nieruchomością od razu – bez wpisu? Dlaczego nabywca samodzielnego lokalu nie może, nie czekając na wpis w KW, sprzedać go na rynku wtórnym, spłacając wcześniej zaciągnięty kredyt i odblokowując sobie zdolność kredytową? Zgłosiliśmy zatem prosty postulat zniesienia konstytutywności wpisu w księdze wieczystej. Obywatel, który kupił mieszkanie i któremu w związku z pandemią pogorszyła się sytuacja życiowa, powinien móc je szybko sprzedać, by spłacić kredyt. Dziś nie może bez wpisu do KW tego zrobić. Oczywiście rozumiem powody, dla których taką zasadę wiele lat temu wprowadzono, ale epidemia musi zmieniać optykę.