Monika Strus-Wołos: Zdarzyło mi się, że na wydanie nakazu zapłaty oczekiwałam 11 miesięcy, a potem na nadanie klauzuli i doręczenie mi jej kolejne dziewięć.
Dr Monika Strus-Wołos, adwokat (fot. materiały prasowe) / DGP
Jak napisaliśmy we wczorajszym DGP, sądy stanęły na skraju przepaści. W 2019 r. tylko w sądach rejonowych toczyło się 19 mln spraw. Czy ten wzrost obłożenia widać w codziennej pracy adwokata?
Tak, nastąpiło znaczne pogorszenie, jeśli chodzi o odstępy między rozprawami oraz oczekiwanie na wyznaczenie pierwszego terminu, a także na wydanie nakazu zapłaty czy nadanie klauzuli wykonalności. Na to czeka się teraz wiele miesięcy. Zdarzyło mi się, że na wydanie nakazu zapłaty oczekiwałam 11 miesięcy, a potem na nadanie klauzuli i doręczenie mi jej kolejne dziewięć – miało to miejsce właśnie w zeszłym roku. To jest jakiś absurd, bo nakaz zapłaty jest wydawany w zaciszu gabinetu sędziego i nie zajmuje to dłużej niż 15 minut.
Z czego może wynikać taki wzrost?
Moim zdaniem problemem są sekretariaty. Obecnie często pracują tam osoby skierowane z urzędu pracy na pół roku. A potem trzeba szkolić nowego pracownika. Tymczasem dobrze wyszkolona, stała sekretarka, która zna tę pracę, jest bardzo pomocna. Jako adwokaci widzimy, że te czynności wykonywane przez sekretariaty w sądach kuleją. Dlatego moim zdaniem spore pieniądze powinny pójść na personel pomocniczy – protokolantów, sekretarzy, asystentów sędziów. To ludzie bardzo niedoceniani i należą im się podwyżki takie, żeby jak za dawnych czasów sekretarka w sądzie mogła pracować 30 lat. Kierowniczka sekretariatu niekiedy lepiej wiedziała, co się w sądzie dzieje, niż prezes sądu. Pamiętam jeszcze z czasów aplikacji, że w małych sądach sekretarki były od zawsze te same i wszystko doskonale miały pod kontrolą.
Ale problem z personelem pomocniczym mamy już od dawna, to nie wyjaśnia tak znacznego wzrostu liczby spraw.
Statystyczny wzrost liczby spraw jest nieco sztuczny. Bo wlicza się do niej np. rejestrację spółek w KRS, którą obsługują nie sędziowie, ale referendarze. Poza tym w tej chwili procedura cywilna jest bardzo sformalizowana. Często są zwroty, a po ponownym wniesieniu pozwu nadaje się nową sygnaturę. W statystykach są więc dwie sygnatury, czyli dwie sprawy, a tak naprawdę jest jedna. Więc wzrost w statystykach nie do końca odpowiada wzrostowi liczby spraw. Aczkolwiek ja od dawna twierdzę, że w Polsce jest zbyt szeroka kognicja sądów. Trzeba by się zastanowić nad wprowadzeniem sędziów pokoju. Oczywiście, powinni oni być osobami co najmniej z ukończonymi studiami prawniczymi. Mój pomysł jest taki, by aplikanci adwokaccy, prokuratorscy czy sędziowscy mogli zaliczać rok aplikacji, pracując przez ten czas jako sędziowie pokoju. Wydziałom cywilnym i karnym nie powinny zajmować czasu takie sprawy, że podeszwa butów rozkleiła się, że sąsiad wyrwał słupek z ogrodzenia albo dwie panie na targu powiedziały sobie brzydkie słowa.
Zwroty, o których pani mówiła, a potem ponowne przyjmowanie pozwu w tej samej sprawie, zapewne dodatkowo obciążają sekretariaty?
Oczywiście, jak najbardziej. Nowa procedura źle wpływa na sprawność sądów. Wbrew temu co się mówi, że ma ona przyspieszyć postępowanie, powoduje masę obowiązków formalnych zarówno i po stronie adwokatów, jak i sądów. Sędzia musi wydać zarządzenie, sekretariat musi je wysłać, poczta przewieźć przesyłkę i odpowiedź na nią, potem trzeba nadać nową sygnaturę. Formalizm zresztą był już w poprzednich latach i zaległości narastały. Pewne zaległości mogą też powodować zawirowania wokół nowej KRS i kwestionowanie nominacji sędziów, co prowadzi niekiedy do zawieszenia sprawy. Tak więc – wzrost liczby spraw nie jest tak duży, jak to wynika ze statystyk, a opóźnienia mają kilka przyczyn. Jednak piętą achillesową polskiego sądownictwa z całą pewnością są za małe pieniądze na sekretariaty czy protokolantów.