- W projekcie wszystko jest postawione na głowie, bo z przestępstwa o wiele bardziej społecznie szkodliwego robi się czyn zagrożony niższą karą – mówi o ewentualnej karalności edukacji seksualnej dr Mikołaj Małecki
dr Mikołaj Małecki, Katedra Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor bloga Dogmaty Karnisty, Krakowski Instytut Prawa Karnego / DGP
W ostatnim czasie wiele kontrowersji wzbudził obywatelski projekt nowelizacji kodeksu karnego. Zmierza on do wprowadzenia kar za „deprawację seksualną i demoralizację” szerzoną poprzez edukację seksualną, jak to nazywają zwolennicy ustawy, lub po prostu kar za prowadzenie edukacji seksualnej, jak mówią jej przeciwnicy. Obydwie tezy są wywodzone z lektury uzasadnienia tego projektu. Czy kiedy spojrzymy na samą treść projektowanych przepisów, również możemy mówić, że penalizują one edukację seksualną?
Moim zdaniem nie można tych przepisów wyłożyć w ten sposób, żeby na ich podstawie karać za edukację seksualną. Jest duża różnica pomiędzy edukacją, czyli przekazywaniem wiedzy, a propagowaniem lub pochwalaniem, o których mowa w projektowanych par. 2–4 z art. 200b kodeksu karnego. Dlatego uzasadnienie projektu jest sprzeczne z treścią zaproponowanych przepisów – przepisy mówią o czymś innym niż uzasadnienie. Jeśli nauczyciel na lekcji historii opowiada o sposobach działania Trzeciej Rzeszy, to przecież nie pochwala np. Nocy Kryształowej, obalenia demokracji czy eksterminacji ludności żydowskiej. On po prostu informuje o faktach. Czyli nie każde edukowanie jest propagowaniem lub pochwalaniem. Aby można było mówić o propagowaniu jakichś treści, konieczne jest to, by oprócz ich przedstawienia nastąpiła pewna forma perswazji, próba skłonienia odbiorców do ich pozytywnego obioru. Samo przedstawianie informacji, np. na temat tego, w jaki sposób stosować antykoncepcję, jest tylko upowszechnianiem wiedzy, a nie propagowaniem antykoncepcji. Jeszcze większego zaangażowania po stronie nadawcy potrzeba, by można było mówić o pochwalaniu jakiejś idei lub zjawiska. Pochwalać to znaczy pozytywnie coś oceniać, sprawca uważa, że coś jest dobre i z tego powodu zachęca innych do robienia określonych rzeczy. Samo przekazywanie informacji czy mówienie o faktach nie musi wiązać się z ich wartościowaniem.
Czyli np. o propagowaniu, a wręcz pochwalaniu możemy mówić wtedy, gdy ucząc o cukrzycy, miażdżycy czy otyłości, nauczyciel biologii zachęca do zdrowego odżywiania, a nauczyciel wf do aktywnego spędzania czasu...
Samo zachęcanie do zdrowego odżywiania, jeśli mówi się o warunkach prawidłowego funkcjonowania organizmu zgodnie z wiedzą biologiczną, to po prostu edukowanie, a nie propagowanie. Oczywiście w pewnym sensie lekcja zdrowego odżywiania może być określona jako propagowanie danego stylu życia. Tylko czy o to chodzi w przepisach, o których mówimy? Wszystko zależy od tego, kto, w jakim celu i z jakim nastawieniem będzie interpretował przepisy. Jeśli uprzemy się na wykładnię czysto językową, to jednym ze znaczeń słowa propagować w języku polskim jest upowszechnianie jakiejś wiedzy. I taka literalna interpretacja mogłaby prowadzić do wniosku, że pod art. 200b par. 4 podpada właśnie edukacja seksualna. Przy takiej interpretacji przepisu uzasadnienie jest zgodne z projektem – chodzi o zakaz edukacji seksualnej. Byłaby to jednak wykładnia przeprowadzona w bardzo niekonstytucyjnym duchu. W praworządnym państwie przepisy te nie mogą zostać wyłożone w ten sposób, że chodzi o zakazywanie prowadzenia merytorycznych zajęć edukacji seksualnej zgodnych z aktualnym stanem wiedzy. Nie można poprzestać na wykładni literalnej, szczególnie gdy prowadzi ona do kontrowersyjnych społecznie rezultatów. Trzeba wziąć pod uwagę chociażby takie konstytucyjne wartości jak prawo do zdobywania wiedzy, wolność wyrażania poglądów, a nawet prawo do ochrony zdrowia. To wszystko jednak oznacza, że czym innym jest odpowiednia interpretacja przepisu, a czym innym ryzyko związane z jego brzmieniem. Niestety projekt otwiera pole do ogromnych nadużyć.
Przyjmijmy na chwilę, że chcemy interpretować przepisy w ten sposób, by na ich podstawie możliwe było karanie za edukację seksualną. Artykuł 200b par. 1 przewidujący kary za publiczne propagowanie zachowań o charakterze pedofilskim zostawiamy, bo jego brzmienie jest dokładnie takie samo jak obowiązujące. W par. 2 jest mowa o tym, że tej samej karze – dwóch lat pozbawienia wolności – podlega ten, kto publicznie propaguje lub pochwala podejmowanie przez małoletniego obcowania płciowego. W par. 3 mowa jest o wyższej karze, jeśli ktoś robi to np. przez internet, a w par. 4 – działając w związku z zajmowaniem stanowiska czy wykonywaniem działalności związanej z wychowaniem, edukacją, leczeniem czy opieką nad małoletnimi. A skoro tak, to czy jakikolwiek aspekt edukacji seksualnej można podciągnąć pod propagowanie obcowania płciowego przez małoletnich? Istotą jest raczej przekazywanie informacji o zabezpieczeniach, chorobach, zagrożeniach związanych z przedwczesną ciążą. Nie wiem, czy można by uznać, że edukacja seksualna służyły nakłanianiu uczniów do uprawiania seksu.
Zgadzam się w tym sensie, że edukacja seksualna zmierza do przedstawienia pewnych informacji związanych z obcowaniem płciowym, ale nie służy temu, by wprost do niego skłaniać. Wręcz przeciwnie, badania wskazują, że edukacja seksualna prowadzi do obniżenia liczby zachowań seksualnych podejmowanych w młodym wieku. Spróbujmy jednak przyjrzeć się bliżej proponowanemu przepisowi: „kto publicznie propaguje lub pochwala podejmowanie przez małoletniego obcowania płciowego”. Jeżeli zamiast słowa „propaguje” podstawimy jedno z jego znaczeń – czyli „kto publicznie upowszechnia wiedzę na temat podejmowania przez małoletniego obcowania płciowego” – to urzeczywistnia się to ryzyko, o którym mówiłem. Co znaczy słowo „propaguje”? „Dzieli się wiedzą, głosi, krzewi poglądy”. Przy takiej wykładni okazuje się, że pod przepis podpada samo informowanie o faktach. Przy nieżyczliwej dla szerszego kontekstu interpretacji wychodzi na to, że rzeczywiście jest tu mowa o karaniu za edukację seksualną.
Tylko że taka wykładania będzie prowadziła do absurdu. Bo np. wyświetlanie popularnego kilka lat temu filmu „Juno” o perypetiach 16-latki zachodzącej w ciążę będzie podpadało pod publiczne propagowanie. A jeśli się dobrze zastanowić, to adaptacja „Romea i Julii” również, przecież główni bohaterowie nie tylko nie mają 18, ale chyba nawet 15 lat! I co? Będziemy karać dystrybutorów filmów, reżyserów, sprzedawców książek?
Myślę, że gdybyśmy dokładniej poszukali, to znajdziemy wiele takich przykładów w filmach czy serialach, nawet polskich, jak na przykład „Rodzinka.pl”. Scena „Kacper uczy się całować!” ma ponad 2,5 mln wyświetleń na YouTube. Kacper i jego koleżanka – bohaterowie Rodzinki.pl – to małe dzieci, a pocałunek to inna czynność seksualna, o której mowa w nowym par. 4. A filmów z pocałunkami nastolatków w wieku 16 czy 17 lat jest zapewne więcej. Zwróćmy uwagę na jeszcze jedno: nie można zakazywać mówienia o czymś, co jest dozwolone. Bo przepis mówi o obcowaniu małoletnich, czyli wszystkich osób poniżej 18. roku życia, ale kontakty seksualne pary 17-latków są prawnie dozwolone. Z jakiego powodu bezprawne i karalne ma być propagowanie podejmowania przez 17-latków obcowania płciowego, czyli czynności legalnych? Owszem, można próbować twierdzić, że są to osoby niepełnoletnie, może jeszcze niedojrzałe psychicznie, nieprzygotowane do wyzwań związanych z ewentualną ciążą, ale czy to jest powód, by wprowadzać sankcję karną za mówienie o tych zachowaniach? Poza tym od 15. roku życia każdy może legalnie podejmować kontakty seksualne. Wyobraźmy sobie więc 17-latka, który publicznie, przed kolegami z klasy lub na grupie na Facebooku, opowiada o swoich doświadczeniach, przechwalając się, zachęcając do danej formy kontaktów seksualnych. Odpowiedzialności karnej za przestępstwo podlega się począwszy od 17. roku życia, więc na podstawie art. 200b par. 3 groziłaby mu kara do trzech lat więzienia. Nawet więc wykładając ten przepis bardzo wąsko i przyjmując, że nie chodzi o edukację, lecz celowe zachęcanie do uprawiania seksu przez małoletnich, to przepis znajdzie szerokie zastosowanie do 17-latków, którzy swój przekaz kierują do rówieśników. To czysty absurd.
Picie alkoholu też jest legalne, ale mamy ograniczenia w reklamowaniu nie tylko mocnych alkoholi, lecz nawet piwa.
Specyfika reklamy polega na tym, że może ją obejrzeć każdy, nawet dziecko. Ochrona przed reklamą alkoholu ma więc generalnie chronić osoby, które co do zasady nie powinny spożywać alkoholu, a mogą zetknąć się z reklamą w każdym miejscu i czasie. Ale czy na tej samej zasadzie chcemy chronić 17-latkę przed obcowaniem płciowym z 17-latkiem? Wydaje mi się, że nie są to analogiczne sytuacje. Zwłaszcza że z pewnych względów ustawodawca ustalił wiek przyzwolenia seksualnego na 15 lat. Pomijam tu jeszcze inną kwestię, a mianowicie możliwość zawierania małżeństw przez osoby, które nie ukończyły 18. roku życia. W tym przypadku pojawia się dodatkowy problem polegający na tym, że w myśl społecznej nauki Kościoła katolickiego celem małżeństwa jest prokreacja. Jest więc czymś naturalnym i wręcz pożądanym, że dwoje 17-letnich małżonków będzie ze sobą współżyło. Czy przekazywanie wiedzy o celu małżeństwa zawartego właśnie przed 18. rokiem życia nie będzie karalnym propagowaniem obcowania płciowego przez małoletniego?
Czyli ksiądz podczas nauk przedmałżeńskich, na które poszłaby para 17-latków, chcąca się jak najszybciej pobrać, będzie podpadał pod art. 200b par. 4.
Jeśli będzie opowiadał o tym, że spłodzenie potomstwa jest celem założenia rodziny, to nie widzę przeszkód, by uznać to za propagowanie obcowania płciowego. Propagowanie będzie publiczne, jeśli w naukach będą brały udział np. cztery pary, czyli w sumie osiem osób – i mamy wyczerpanie znamion przestępstwa. Nigdzie nie jest przecież powiedziane, że zakazane ma być propagowanie tylko pozamałżeńskiego seksu niepełnoletnich.
Zastanawiam się, czy roztrząsalibyśmy te przepisy aż tak bardzo, gdyby w uzasadnieniu wprost nie wskazano, że celem nowych przepisów jest uniemożliwienia specyficznie pojmowanej edukacji seksualnej. Uzasadnienie nie jest częścią ustawy i służy tylko wyjaśnianiu, co projektodawca miał na myśli, konstruując kształt danej normy. Jeśli więc ustawa weszłaby w życie w tym kształcie, to przy stosowaniu racjonalnych metod wykładni każdego z tych trzech nowych paragrafów, nie wywoływałyby chyba żadnych konsekwencji. Najwyżej mielibyśmy martwe przepisy. Tylko czy w takim razie w ogóle jest sens je dodawać?
Propagowanie zachowań o charakterze pedofilskim już jest zakazane. Musimy więc zadać sobie pytanie, jakie wartości uzasadniają wprowadzenie zakazu propagowania podejmowania obcowania płciowego również przez ludzi w wieku od 15 do 18 lat. Nie dostrzegam szczególnych wartości, które uzasadniałyby wprowadzenie zakazu mówienia o seksie dwóch 16- czy 17-latków. Trzeba się też zastanowić, kogo i przed czym chcemy chronić. Jeśli chcemy, aby dzieci nie podejmowały zbyt wcześnie kontaktów seksualnych, to nie należy zabierać się za zmiany w prawie karnym, tylko poszukać innych metod, na przykład wynikających z edukacji seksualnej.
Czyli zastosować zasadę prawa karnego jako ostateczności.
Tak, bo powinniśmy sięgać po prawo karne, czyli najbardziej represyjną gałąź prawa, dopiero gdy inne środki zawiodły. To też jest bardzo ważne przy badaniu konstytucyjności przepisu w kontekście zasady proporcjonalności wyrażonej w art. 31 ust. 3 ustawy zasadniczej. Zadajemy sobie wówczas pytanie, czy inne mechanizmy prawne, oddziaływania prewencyjne, wychowawcze czy informacyjne nie pozwalają osiągnąć tego samego efektu. W omawianym przypadku pozwalają, dlatego proponowane przepisy nie przeszłyby testu proporcjonalności. Istotna jest również wysokość sankcji: projektodawca przewiduje od razu karę pozbawienia wolności do lat trzech. Poseł Prawa i Sprawiedliwości proponował na mównicy sejmowej, by było to nawet pięć lat więzienia. Są to kary rażąco nieproporcjonalne, a więc niekonstytucyjne.
Taka sama kara miałaby grozić za publiczne propagowanie pedofilii, jak i za publiczne propagowanie seksu małoletnich.
To niejedyny absurd. W myśl projektu paradoksalnie zmniejsza się naganność propagowania zachowań pedofilskich. Jeśli ktoś będzie publicznie propagował przez internet zachowania o charakterze pedofilskim, to literalnie rzecz biorąc, grozić mu będzie grzywna, ograniczenie wolności albo pozbawienie wolności do lat dwóch. Ale jeśli przez internet ktoś będzie propagował podejmowanie obcowania płciowego przez małoletnich w wieku powyżej 15 lat, to grozić mu będzie kara więzienia aż do lat trzech. Wynika to z treści proponowanego art. 200b par. 3.
Zbierając podpisy, projektodawcy reklamowali go hasłem „stop pedofilii”.
Szanuję obywatelskie inicjatywy ustawodawcze, ale tu rodzi się pytanie, czy obywatele podpisujący się po projektem zdawali sobie dokładnie sprawę z tego, do jakich on prowadzi konsekwencji. Przepisy świadczą o tym, że mamy do czynienia z relatywizowaniem problemu pedofilii. Propagowanie zachowań pedofilskich jest zakazane, karygodne i powinno być surowo karane. Ale w projekcie wszystko jest postawione na głowie, bo z przestępstwa o wiele bardziej społecznie szkodliwego robi się czyn zagrożony niższą karą. Przecież jeśli ktoś pochwala w internecie czynności pedofilskie 40-latka z 10-latkiem, to powinien podlegać wyższej karze niż ten, kto pochwala uprawianie seksu przez dwóch 17-latków. A jest odwrotnie.
Jest jeszcze jedna istotna kwestia. Jak zauważają eksperci Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, z punktu widzenia prawa międzynarodowego, np. konwencji z Lanzarote, Konwencji o prawach dziecka, wytycznych ONZ etc., Polska jest zobowiązana do zapewniania rzetelnej edukacji seksualnej. Uchwalenie tej ustawy i to, jak ona jest przedstawiana, może wywołać efekt mrożący wśród osób, które miały takie zajęcia prowadzić.
Istnieje takie ryzyko. Z drugiej strony ten kontekst pokazuje, że nie można wykładać przepisów prawa karnego w oderwaniu od innych regulacji prawnych, które obligują nauczycieli np. do realizowania określonego programu nauczania. Zachowanie zgodne ze standardem wynikającym z innych przepisów nie może być zachowaniem karalnym. To kolejny argument za bardzo wąską wykładnią nowych regulacji.
Jestem spokojny o odpowiednią interpretację zaproponowanych przepisów przez sądy, jednak wcześniej nad możliwością ich zastosowania będą się zastanawiać prokuratorzy, a najpierw interpretacji dokona osoba zawiadamiająca organy ściągania o popełnionym, jej zdaniem, przestępstwie.
Samo zawiadomienie może doprowadzić do efektu paraliżującego. Wyobrażam sobie, że od razu po wejściu w życie takich przepisów pojawią się zawiadomienia, gdy przykładowo rodzic uzna, że lekcja na temat środków antykoncepcyjnych jest propagowaniem obcowania płciowego przez małoletnich. Zawiadomienia mogą być próbą przetestowania nowych przepisów. Wizyty w szkole zacznie składać policja. Nauczyciel będzie musiał się tłumaczyć z przebiegu zajęć. Zakładam też, że sam projektodawca po uchwaleniu przepisu będzie się chwalił, że udało się osiągnąć cel opisany w uzasadnieniu. Ważne jest więc zarówno to, co ostatecznie uchwalą posłowie, jak i to, jak nowe prawo zostanie przedstawione opinii publicznej.
Nie mam wątpliwości, że ustawa nie powinna zostać uchwalona – z pięciu powodów. Po pierwsze: duże ryzyko nadinterpretacji, po drugie: absurd w postaci potencjalnego karania 17-latków, po trzecie: brak uzasadnienia dla wprowadzenia karalności nowych czynów, po czwarte: nieproporcjonalność sankcji, po piąte: relatywizowanie naganności czynu polegającego na propagowaniu zachowań pedofilskich.
Proponowane przepisy nie przeszłyby testu proporcjonalności. Istotna jest również wysokość sankcji. Przewidywane kary są rażąco nieproporcjonalne, a więc niekonstytucyjne