Łukasz Piebiak uchodził za obrońcę niezależności sądów. Zmienił zdanie, gdy trafił do resortu sprawiedliwości.
Łukasz Piebiak uchodził za obrońcę niezależności sądów. Zmienił zdanie, gdy trafił do resortu sprawiedliwości.
Atakował prezesów sądów, którzy nadużywali swojej pozycji, krytykował poprzednią Krajową Radę Sądownictwa za to, że jej wybory były nietransparentne, wreszcie wytykał poprzednim ekipom rządzącym w Ministerstwie Sprawiedliwości, że próbują niszczyć sędziowską niezawisłość i podporządkować sędziów władzy wykonawczej. Wszystko to skończyło się wraz z dojściem do władzy PiS i otrzymaniem posady w resorcie sprawiedliwości.
Tak pokrótce można streścić przemianę, jaką przeszedł w ciągu ostatnich kilku lat Łukasz Piebiak, kiedyś aktywny działacz Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, dziś wiceminister sprawiedliwości. Jak mówią niektórzy nasi rozmówcy, najgorszy wiceminister w historii. I nie chodzi im tylko o ujawnioną przez Onet.pl sprawę domniemanego inspirowania przez Piebiaka internetowego hejtu wymierzonego w sędziów krytykujących działania rządzących.
Kiedy w listopadzie 2015 r. przyjął tekę podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, w środowisku sędziowskim zawrzało. Stery w resorcie znalazły się wówczas w rękach Zbigniewa Ziobry, polityka znanego z chęci dokręcenia sędziom śruby. Tymczasem sam Piebiak uchodził za obrońcę niezawisłości sędziów. Nieraz dał się poznać jako bezlitosny krytyk rządzących. Gdy było to konieczne, nie wahał się, czasem w dosadnych słowach, wytykać im błędów.
– Swego czasu był bardzo mocnym punktem zarządu stowarzyszenia – przyznaje Krystian Markiewicz, prezes Iustitii, wobec którego była wymierzona jedna z akcji jakoby koordynowanych przez Piebiaka. Sam Łukasz Piebiak, rozpoczynając pracę w MS, podkreślał, że nie odcina się od iustitiańskich korzeni i że pracując w resorcie, zamierza kontynuować swoją misję, którą miało być ułatwienie sędziom pracy i usprawnienie sądów.
– Chciałbym doprowadzić do lepszego rozłożenia pracy w sądach i do ograniczenia kognicji sądów, zdjęcia z barków sędziów wszystkich tych czynności, których nie muszą wykonywać osobiście, a także doprowadzić do bardziej sprawiedliwego podziału spraw między sądami oraz wewnątrz nich. To są palące problemy wymiaru sprawiedliwości, które pozostają nierozwiązane od wielu lat – wyliczał wiceminister w rozmowie z DGP tuż po objęciu stanowiska.
Stosunki między wiceministrem sprawiedliwości a środowiskiem nie od razu były złe. – Organizowane były spotkania, podczas których prezentowaliśmy swoje pomysły na rozwiązanie problemów sądownictwa – wspomina prezes Iustitii. Z biegiem czasu stosunki między Piebiakiem a środowiskiem ochładzały się coraz bardziej, aż wreszcie wiceminister został usunięty z szeregów stowarzyszenia przy akompaniamencie wzajemnych oskarżeń o upolitycznienie.
– Być może rolę odegrał tutaj syndrom oblężonej twierdzy – zastanawia się Markiewicz. Sędziowie podkreślają również, że Piebiak nie zrealizował swoich zapowiedzi. Na dowód Bartłomiej Starosta, przewodniczący Stałego Prezydium Forum Współpracy Sędziów, przypomina sprawę zmian regulaminu urzędowania sądów powszechnych, które miały doprowadzić do tego, żeby prezesi sądów i ich zastępcy nie mogli już migać się od pracy. Piebiak mówił wówczas o „końcu świętych krów”.
– Te zmiany działały bardzo krótko. Kiedy Łukaszowi Piebiakowi udało się już obsadzić stanowiska funkcyjne w sądach swoimi ludźmi, szybko dokonano wolty i znów odciążono prezesów sądów – przypomina sędzia Starosta. Nie było bowiem tajemnicą, że to właśnie z wiedzy Piebiaka korzysta minister sprawiedliwości przy dokonywaniu zmian kadrowych w sądach czy też przy doborze członków nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Powszechnie był nazywany kadrowym wymiaru sprawiedliwości.
– W środowisku wiedzieliśmy, że o tym, kto dostanie intratną propozycję, decydują nie względy merytoryczne, lecz to, jakie ma się kontakty towarzyskie z wiceministrem – podkreśla Starosta. Jak to się stało, że walczący o niezawisłość działacz sędziowski znalazł się po drugiej stronie barykady? – Dla niego nie było ważne, czy w resorcie rządzi PO czy PiS. Najważniejsze było to, by dostać wysoko eksponowane stanowisko, obojętnie od kogo – twierdzi sędzia Markiewicz.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama