Gdy do Sejmu wpłynęła ósma już nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym, uwaga wszystkich skupiła się przede wszystkim na opisanym w projekcie sposobie wyboru kandydatów na I prezesa Sądu Najwyższego. Emocje wywołuje również przepis, który najprawdopodobniej zmusi Naczelny Sąd Administracyjny do umorzenia toczących się przed nim postępowań wszczętych odwołaniami sędziów, którzy nie zgodzili się z uchwałami Krajowej Rady Sądownictwa o przedstawieniu prezydentowi kandydatów na sędziów SN.

A to wiązałoby się z koniecznością wycofania przez NSA pytań prejudycjalnych z Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Te dotyczyły m.in. wątpliwości co do niezależności KRS. I słusznie, że to właśnie te propozycje zmian są eksponowane, gdyż pokazują one jak na dłoni, że nie o żadną reformę wymiaru sprawiedliwości PiS-owi chodzi, a jedynie o obsadzenie SN i KRS „swoimi” ludźmi i próbę ochronienia ich pozycji, gdy już zasiądą w tych instytucjach.

Przy okazji mamy dobitne potwierdzenie tego, co wiemy już od dłuższego czasu – politycy PiS chorobliwie wręcz nie ufają przedstawicielom trzeciej władzy. Po raz pierwszy jednak mamy dowód na to, że obecny obóz rządzący nie ufa także tym sędziom, których sam sobie wybrał. Świadczyć o tym mogą dwie z zaproponowanych w Wielki Czwartek zmian. Pierwsza z nich polega na ograniczeniu kompetencji Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Tymczasem jakiś czas temu w DGP z pewną dozą ostrożności postawiliśmy tezę, że izba ta zaczyna wybijać się na niezależność. Dowodem na to miały być jej orzeczenia, w których ucierała ona nosa m.in. KRS. Izba w szeregu przypadków wytykała obecnej radzie, że w nieprzejrzysty sposób dobiera kandydatów na sędziów. No ale z tym już koniec. Zadba o to ustawodawca. Zgodnie bowiem z projektem odwołania od uchwał KRS rozpatrywać ma – to chyba nikogo nie zaskoczy – Izba Dyscyplinarna SN. A co ta izba potrafi mogliśmy się już przekonać w ciągu ostatnich kilku tygodni. Można więc pokusić się o wniosek, że zaproponowana zmiana ma być takim prztyczkiem w nos i swoistym pogrożeniem palcem sędziom Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.

Druga ze zmian dowodzi, że ministrowi sprawiedliwości nie do końca udał się wybór sędziów dyscyplinarnych orzekających w pierwszej instancji. Pokazał to przypadek sędziego Wojciecha Łączewskiego. Sąd dyscyplinarny bowiem nie zgodził się na uchylenie mu immunitetu. Tego było rządzącym za wiele i stąd przekazanie kompetencji do orzekania w tego typu sprawach, jakże by mogło być inaczej – Izbie Dyscyplinarnej SN.

Te dwie zmiany świadczą o tym, jak bardzo rządzący nie mogą pogodzić się z orzeczeniami sądowymi wydawanymi przez sądy. I to nawet wówczas, gdy na obsadę tych sądów mieli ogromny wpływ. Jak tak dalej pójdzie to może się okazać, że z czasem kognicja ID SN rozrośnie się do monstrualnych rozmiarów i zacznie ona orzekać i w takich sprawach jak np. kolizje drogowych, w których uczestniczyli kierowcy SOP.