Konsekwencje podpisanego w Wannsee protokołu były więcej niż tragiczne. On sam nie wskazywał na to, co wydarzyło się później.
/>
Dzisiejszy felieton poświęcę sprawom trudnym, nie do końca znanym, ale na tyle ważnym, że nie sposób ich pominąć. Bezpośrednią przyczyną napisania go jest data: 20 stycznia 1942 r., kiedy 77 lat temu odbyła się konferencja w Wannsee. Wpłynął na to również artykuł Tomasza Ulanowskiego i Wojciecha Moskala „Sto dni Holocaustu” („Gazeta Wyborcza” z 4 stycznia 2019 r.). Tekst ten uwolnił mnie od pewnego strachu przed wypowiedzeniem głośno myśli, którą noszę głęboko w głowie i w sercu.
Zawsze mnie zaskakiwało, że problematyka Holocaustu została w pewien sposób zdominowana przez KL Auschwitz, no może trochę KL Lublin (Majdanek). W ostatnich miesiącach spędziłem dużo czasu w Bełżcu, Sobiborze i Treblince. I zgadzam się z autorami wspomnianego artykułu, że symbolem Szoah powinno być nie tylko Auschwitz, lecz także Bełżec, Sobibór, Treblinka – co wynika z badań opartych na archiwach Deutsche Reichsbahn. Autorzy opierają się na publikacji prof. Lewiego Stone’a z Uniwersytetu w Tel-Awiwie w „Science Advances”.
Chciałbym w związku z tym trochę odsłonić kulisy tego, co się wydarzyło w Wannsee i co doprowadziło do ogromnych zbrodni. Decydowały o tym słowa, czasem wypowiedziane po cichu, czasem głośniej, innym razem sugestie w ogóle niewypowiedziane, ale takie, których należało się domyślić. Zbrodnia miała się rozpocząć między słowami.
Prawie cały proces decyzyjny dotyczący zagłady Żydów, w którym uczestniczyli Hitler, Himmler, Heyd rich i inni, w zasadzie przebiegał w formie ustnej. Jeżeli powstawało prawo w formie papierowej, to było sporządzane w zakamuflowanym języku bądź później niszczone. Dlatego nie szukajmy zbioru norm na temat „rozwiązania kwestii żydowskiej”. Na jakiej więc podstawie dokonał się Holokaust? Hitler już 31 lipca 1941 r. wydał stosowne rozkazy. Odbyło się to ustnie. Do dalszych działań eksterminacyjnych służyły m.in. protokoły.
Himmler nie od razu wykonał rozkaz Hitlera. Co więcej, w roli głównego realizatora zagłady Żydów został zepchnięty na drugi plan przez ambitnego szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (jednocześnie protektora Rzeszy w Czechach i Morawach) Reinharda Heydricha. Dopóki Heydrich żył. Ten ostatni chciał być wykonawcą ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej „kosztem” Himmlera. Wykorzystał do tego pełnomocnictwo uzyskane od Göringa i z tym pełnomocnictwem przepychał się między strukturami, aby nie tylko „ogólnie wyeliminować europejskich Żydów”, ale doprowadzić do „ostatecznego rozwiązania”.
Temu też miała służyć konferencja w Wannsee pod Berlinem. Odbyła się ona w Hotelu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy nabytym pod koniec 1940 r. przez utworzoną przez Heydricha Fundację Nordhav. Owiana historyczną sławą, nie była w istocie żadną konferencją wagi tych w Poczdamie czy Jałcie. Było to po prostu spotkanie 15 osób raczej niższej rangi, przedstawicieli kilkunastu urzędów, które miały być zaangażowane w rozwiązanie kwestii żydowskiej. Co ciekawe, spotkanie to, poza kwestiami technicznymi, miało na celu przekonanie wszystkich uczestników, że najważniejszy w tym procesie jest Reinhard Heydrich, od którego imienia po jego śmierci wzięła nazwę akcja eksterminacji Żydów m.in. w Bełżcu, Sobiborze czy Treblince (do imienia dodano literę „t”).
Posługując się wspomnianym pełnomocnictwem, rozepchnął się on na tyle, że pozostałe urzędy wyraźnie ustąpiły w procesie zarządzania eksterminacją. Sama konferencja, niech tak już będzie zwana ze względu na utrwalenie w historii, to półtora godzinne spotkanie urzędników, którzy wcale nie podjęli wyraźnej decyzji o wymordowaniu europejskich Żydów, ale mieli uzgodnić przygotowania do tego procesu przez skoordynowanie z innymi instytucjami centralnymi. Sama decyzja wywodzona była z dosyć niewinnego protokołu z konferencji, który technicznie spisał Eichmann z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, a przeredagował sam Heydrich.
Można przyjąć, że realizując zamiar wzmocnienia swojego autorytetu, Heydrich wykorzystał spotkanie w Wannsee, aby rozpocząć (choć niektóre działania już miały miejsce przed 20 stycznia 1942 r.) proces eksterminacji. Spokojną realizację tego procesu miał mu ułatwić m.in. dobór uczestników z instytucji i urzędów mających współpracować przy realizacji planu. Z tego m.in. powodu nie został zaproszony ambitny Hans Frank.
Z samego protokołu ze spotkania w Wannsee nie wynikają jakieś konkrety. Jest powołanie się przez Heydricha na pełnomocnictwo marszałka Rzeszy Göringa, odniesiono się do ogólnych zasad wyparcia Żydów z poszczególnych dziedzin życia niemieckiego narodu i jego przestrzeni życiowej, wskazano na intensyfikacyjny, ale tylko emigracyjny charakter wypierania Żydów. Pojawiają się jednak w protokole wątki zastąpienia polityki emigracyjnej „ewakuacją na Wschód” (tak w protokole nazywano eksterminację, a metody uśmiercania „odpowiednim traktowaniem”). W protokole widnieje precyzyjne zestawienie liczby Żydów, którą należy wziąć pod uwagę (ok. 11 mln); rozważano możliwości współpracy przy eksterminacji z władzami innych krajów, m.in. na terenach okupowanej i nieokupowanej Francji, ale też Słowacji, Chorwacji czy współpracujących z nazistami Włoch. Fenomenem, jak się później okazało, stali się bułgarscy Żydzi, którzy uniknęli eksterminacji.
Dużą część protokołu stanowi próba rozwiązania problemu tzw. mieszańców I stopnia, II stopnia, małżeństw między Żydami i osobami krwi niemieckiej, małżeństw między mieszańcami I stopnia i osobami krwi niemieckiej itp. Podniesionym wątkiem było również wykorzystanie rąk do pracy przy likwidacji Żydów. Gdzie tu było prawo, które miałoby być później podstawą działania nazistów? Prawa tu nie było. Jest jedynie na str. 10 protokołu odesłanie do podstawy prawnej działań, tj. ustaw norymberskich. Natomiast konsekwencje podpisanego w Wannsee protokołu były więcej niż tragiczne. Sam protokół ze spotkania nie wskazywał na to, co wydarzyło się później. Brzmi niewinnie, ale urzędnicy wiedzieli, co z nim zrobić. Został wykorzystany do opisania zdarzenia, które mając w istocie techniczno-organizacyjny charakter, pozwalało na domniemanie dopuszczalnych działań podjętych najpierw przez Heydricha, a potem cały aparat nazistowski.
Sposób eksterminacji i jej skala w Bełżcu, Sobiborze i Treblince były bez precedensu. Nawet w porównaniu z KL Auschwitz czy KL Lublin, które początkowo były obozami koncentracyjnymi, a nie obozami zagłady, fabrykami śmierci (stały się nimi po wybudowaniu komór gazowych). Wszystkie trzy obozy miały związek z „Akcją Reinhardt” – tylko i wyłącznie w celach eksterminacji najpierw wybudowano Bełżec, potem Sobibór, a na końcu Treblinkę. Dwa ostatnie na wzór Bełżca. Szacuje się, że w Bełżcu zginęło ok. 450 tys. Żydów, w Treblince ok. 800 tys., a w Sobiborze ok. 200 tys. osób. Dane są dosyć precyzyjne, bo wynikają z archiwów Deutsche Reichsbahn, kolei państwowych III Rzeszy. Obliczono, że do obozów śmierci przybyło 480 pociągów z 393 miast z Polski i nie tylko.
W konsekwencji można wyliczyć, że w tych trzech obozach zagłady zginęło ok. 1,5 mln ludzi, głównie w okresie od 27 lipca do 4 listopada 1942 r. A więc 25 proc. ofiar Holocaustu w ciągu 100 dni. Warto zapamiętać te liczby, myśląc o Bełżcu, Sobiborze i Treblince położonych gdzieś peryferyjnie na wschodzie Polski, przy trasach kolejowych Lublin – Lwów, Siedlce – Małkinia oraz Chełm – Włodawa. Zwracałem już uwagę na karygodny sposób oznaczenia tych miejsc zagłady utrudniający ich znalezienie (DGP nr 98 z 22 maja 2018 r.).
Nie będę tu opisywał różnic w metodologii zabijania w obozach zagłady i zwykłych obozach koncentracyjnych, bo śmierć to śmierć. Ale może warto zastanowić się, dlaczego w Sobiborze do tej pory nie ma jeszcze muzeum z prawdziwego zdarzenia (jest w budowie), dlaczego w Treblince jest jego namiastka, a trafić do Bełżca jest łatwiej tylko dlatego, że obóz usytuowany jest tuż przy drodze wojewódzkiej prowadzącej do granicy Polski. Dlaczego dotychczasowa skala nakładów na pamięć o Holocauście przesunęła w cień te „fabryki śmierci”? Nie jest też moim celem analiza terytorialna miejsc, z których odchodziły transporty i do którego trafiały obozu, co jest dzisiaj przecież dokładnie wiadome. Pomijam również udział osób bezpośrednio odpowiedzialnych za te zbrodnie, jak choćby w Polsce mało, ale w Lublinie bardzo znanego Odilo Globocnika, dowódcy SS i policji w dystrykcie lubelskim, który gdyby można było, winien być sądzony z największymi zbrodniarzami w Norymberdze. Tak czy inaczej skala wyrafinowanego mordu była niebywała. Ostateczne efekty spotkania w Wannsee znamy.
Aż nie chce się wierzyć, że mechanizm słowa zastępującego rozkaz na piśmie, będącego bądź co bądź nieludzkim prawem, a umieszczony w prostym, objętościowo niewielkim protokole, doprowadził do takiej liczby ofiar. Protokół stał się prawem, a Holocaust był następstwem często niesłyszanych słów.