Przy okazji sprawy łódzkiego drukarza warto przemyśleć, czy organom stosującym prawo nie przydałby się jakiś akt normatywny, który obligowałby je do jednolitego przyjmowania kolejności dyrektyw interpretacyjnych.
W połowie czerwca zapadło postanowienie Sądu Najwyższego w sprawie oddalenia kasacji prokuratora generalnego w sprawie łódzkiego drukarza (sygn. SN II KK 333/17). Uzasadnienie tego orzeczenia, które właśnie sporządzono, jest bardzo interesujące – nie tylko zrelacjonowano w nim sposób rozumowania orzekających w tej sprawie sądów powszechnych, lecz także SN opowiedział się przy tej okazji za tzw. wykładnią dynamiczną, uzasadniając swoje stanowisko odwołaniem się do argumentów celowościowych. Rzadko kiedy, szczególnie w specyfice prawa karnego materialnego, w sprawach o nieprzesadnie wielkim ciężarze gatunkowym, pojawia się interpretacja w oparciu o „dynamiczne” dyrektywy wykładni, a tym bardziej wprost argumentacja celowościowa. Rodzi to zawsze podejrzenia o zastosowanie przez sąd wykładni kreacyjnej, ustalenie bowiem, jaki jest cel przepisu, jest zawsze decyzją interpretatora. I o ile sama sprawa doczekała się wreszcie finału, o tyle użyte argumenty za przyjęciem decyzji interpretacyjnej warto jeszcze omówić.
Bardzo krótko przypomnijmy stan faktyczny sprawy (pisałem o niej w „Prawniku” z 23 sierpnia 2016 r. w tekście „Drukarz, LGBT i pozorny paradoks kolizji zasad prawa”). Sąd Rejonowy dla Łodzi–Widzewa uznał obwinionego za winnego tego, że zajmując się zawodowo świadczeniem usług, umyślnie i bez uzasadnionej przyczyny odmówił fundacji zajmującej się prawami osób LGBT świadczenia, do którego był obowiązany (art. 138 k.w.). Przy tym sąd na podstawie art. 39 par. 1 k.w. odstąpił od wymierzenia kary, a nadto zwolnił obwinionego od kosztów sądowych, którymi obciążył Skarb Państwa. Innymi słowy była to trochę sprawa „o rację”, a orzekające sądy starały się – jak mniemam – zminimalizować wszelkie konsekwencje karne dla obwinionego. Przypisano mu zatem popełnienie wykroczenia, ale go nie ukarano. Nie będzie też wpisu o karalności do KRK.
Powaga sytuacji rosła na każdym etapie postępowania. Pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego (fundacji) zaskarżył wyrok na niekorzyść obwinionego w zakresie rozstrzygnięcia o karze opartego na przyjęciu przez Sąd Rejonowy, że czyn obwinionego nie odznaczał się znacznym stopniem społecznej szkodliwości, co skutkowało odstąpieniem od ukarania. Prokurator natomiast zaskarżył wyrok w całości na korzyść obwinionego, wskazując na błędną wykładnię art. 138 k.w. (obraza prawa materialnego) poprzez przyjęcie, że motywacja religijna nie jest uzasadnioną przyczyną odmowy świadczenia. Sprawa dotarła do Sądu Najwyższego. Z obecnej perspektywy, przede wszystkim kwestii znamion wykroczenia z art. 138 k.w., wypada zauważyć, że dla zaistnienia odpowiedzialności określonej osoby za „umyślne, bez uzasadnionej przyczyny” odmówienie świadczenia – co bardzo ważne – „do którego jest się obowiązanym”, najistotniejsze są dwa elementy, które warto rozważyć.
Kiedy powstaje obowiązek
Po pierwsze zaistnienie stanu kontraktowania, czyli powstania stosunku zobowiązaniowego (jak np. umowa sprzedaży), o czym mówią użyte w przepisie słowa „świadczenia, do którego jest się obowiązanym”. To dlatego – jak wskazuje SN w uzasadnieniu – prokuratura w tej sprawie obszernie analizowała, czy korespondencja e-mailowa między przedstawicielką fundacji a drukarnią doprowadziła do zawarcia umowy o dzieło w rozumieniu art. 627 k.c., wywodząc, że do tego nie doszło. Nie wyszła bowiem poza fazę negocjacji. Sąd okręgowy nie poczynił w tej sprawie nowych ustaleń faktycznych, lecz dokonał odmiennej od sądu I instancji oceny prawnej skutków korespondencji: uznał, że doszło do zawarcia umowy o wykonanie plakatu reklamowego. Było to kluczowe, bowiem przyjęcie, że w tej sprawie nie doszło do zawarcia umowy, wykluczałoby odpowiedzialność za wykroczenie przewidziane w tym przepisie. Jest to jednak kwestia ustaleń faktycznych, a nie wykładni prawa. To dlatego sprawą zainteresowani byli także przedstawiciele prawa prywatnego, kwestia ta dotyczy bowiem wolności kontraktowania oraz zakresu penalizacji odstąpienia od umów (niezależnie od odpowiedzialności odszkodowawczej) w prawie polskim. Należy przy tym zauważyć, że w doktrynie istnieje pogląd, że pierwotne zawarcie umowy wcale nie jest wymagane do odpowiedzialności za to wykroczenie – chodzi jedynie o pozostawanie w gotowości do określonego świadczenia. Innymi słowy: fakt kontraktowania jest irrelewantny dla odpowiedzialności za to wykroczenie (w uzasadnieniu wskazuje na to częściowo SN, pisząc, że wykroczenie to przeciwdziała anarchii w stosunkach gospodarczych). „Obowiązek świadczenia usługi J. Bafia definiuje jako »pozostawanie do dyspozycji każdego, kto żąda świadczenia za przewidzianą zapłatą« […]. W przypadku świadczenia usług zasadą jest, że prowadzący działalność danego typu (szczególnie w lokalu dostępnym dla każdego) powinien świadczyć usługi każdemu, kto gotów będzie zapłacić za nie umówioną cenę” – czytamy w komentarzu do kodeksu wykroczeń (red. T. Bojarski, Kodeks wykroczeń. Komentarz, wyd.V, LEX, pkt 3). Za tym – szerszym – stanowiskiem przemawia argument z metody językowej tego przepisu, w którym zawarto zwrot „świadczenia, do którego jest się obowiązanym”, a nie „zobowiązanym”. To drugie wskazywałoby na odpowiedzialność tylko w razie zawarcia umowy, pierwsze za odmowę świadczenia skutecznie zaoferowanego. Pamiętajmy jednak, że konieczne jest ustalenie, że zaistniały czyn jest społecznie szkodliwy. Brak tego wymogu (tzn. stwierdzenie, że czyn w ogóle nie odznacza się społeczną szkodliwością) wyklucza zastosowanie tej kwalifikacji wykroczenia.
Co uzasadnia odmowę
Druga sprawa to wolność sumienia, z czym związane jest znamię „uzasadnionej przyczyny do odmowy” wykonania oferowanego świadczenia. W doktrynie za taką przyczynę uznawano „wszystkie sytuacje, w których spełnienie świadczenia nie jest możliwe lub z jakiegoś powodu wiązałoby się dla usługodawcy z uciążliwościami przekraczającymi przyjęte w danym typie działalności rozmiary. Tym samym uzasadniona będzie nie tylko odmowa świadczenia, którego usługodawca nie jest w ogóle w stanie wykonać (np. zepsuła mu się maszyna), lecz także np. odmowa przewozu taksówką osoby, której ubranie jest bardzo brudne, co powoduje ryzyko trwałego zabrudzenia tapicerki samochodu, czy odmowa świadczenia usług fryzjerskich wobec osoby znajdującej się w stanie nietrzeźwości” (por. red. T. Bojarski, op. cit.).
Cytowany komentarz odsyła również do ustawy z 3 grudnia 2010 r. o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania (Dz.U. nr 254, poz. 1700 ze zm.). Ustawa ta w art. 3 ust. 1 definiuje dyskryminację bezpośrednią jako taką, w której ze względu na płeć, rasę, pochodzenie etniczne, narodowość, religię, wyznanie, światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną osoba fizyczna jest traktowana mniej korzystnie niż jest, była lub byłaby traktowana inna osoba w porównywalnej sytuacji. Natomiast zgodnie z art. 5 tej ustawy nie stosuje się jej do wyboru strony umowy, o ile tylko nie jest on oparty na płci, rasie, pochodzeniu etnicznym lub narodowości i przesłankach religijnych (orientacja seksualna nie jest wymieniana jako przesłanka do stosowania tej ustawy, ale – uwaga! – tylko do wyboru strony umowy). I tak np. karanie za odmowę sprzedaży dewocjonaliów osobie noszącej na koszulce napis obrażający uczucia religijne byłoby kompletnym nieporozumieniem.
Skąd potrzeba wykładni dynamicznej?
Wracając jednak do samego uzasadnienia orzeczenia SN, kluczowe okazują się motywy, które wskazano jako współczesne rozumienie tego przepisu. Sąd przypomniał, „że przepis art. 138 k.w. wszedł w życie w 1972 r., a zatem wtedy, gdy występował w Polsce deficyt towarów i usług. Wskazany przepis miał zwalczać patologie związane z tym deficytem. Jednak patologie tego rodzaju zanikły w życiu gospodarczym z uwagi na wprowadzenie gospodarki wolnorynkowej z dominującą zasadą swobody zawierania umów. Trzeba zauważyć, że chociaż Kodeks wykroczeń był wielokrotnie nowelizowany […] to jednak ustawodawca od daty wejścia w życie art. 138 kw. nie zdecydował się na jego modyfikację. Dlatego też przy interpretacji tego przepisu należy stosować wykładnię celowościową i analizować znamiona art. 138 k.w. pod kątem współczesnych tendencji cywilizacyjnych i potrzeb społecznych, także w zakresie ochrony interesu konsumentów usług i praw usługodawców (wykładnia dynamiczna)”.
To bardzo ważka teza i interesujący pogląd z dziedziny teorii egzegezy prawniczej, użyty w dodatku do wykładni prawa karnego materialnego, choć, jak mogłoby się wydawać, jedynie drobnego wykroczenia. Chodzi o to, że wykładnia prawa karnego materialnego uważana jest zawsze za obostrzoną w zakresie rozumowań dynamicznych, które powinny być odnoszone – inaczej niż w prawie cywilnym – jedynie do znaczeń czysto językowych (semantycznych). Przeciwdziała to sytuacji, gdy jedno brzmienie jednostki redakcyjnej zostanie zupełnie inaczej zrozumiane przez różne organy władzy publicznej w oparciu o – bliżej niedookreślone – względy celowościowe. Pomijam tu oczywisty zarzut o kreacyjność takiej wykładni. Można więc do tego przypadku zastosować uwagę H.L.A. Harta z mało znanej w Polsce pracy „Law, liberty and morality” (1963): „Sędziowie skłonni byli zapłacić wysoką cenę w kategoriach poświęcenia innych wartości dla ustanowienia czy też ponownego określenia pozycji sądów jako strażników moralności (w oryginale „custos morum” – przyp. A.K.). Szczególną wartość, którą poświęcili, jest zasada praworządności, która wymaga definicji przestępstwa tak precyzyjnej, jak tylko jest to możliwe, tak aby rozsądnie rozumując, móc ocenić, co jest przestępstwem, a co nie”. Można się zastanawiać, czy odmawiając świadczenia z powołaniem się na – dla niektórych kuriozalne – argumenty, drukarz rozsądnie mógł przewidzieć, że będzie podlegał odpowiedzialności za wykroczenie. Z pewnością jednak, gdyby naraził fundację na określoną szkodę, odpowiadałby (i słusznie!) na gruncie cywilnoprawnym, co mogłoby być dla niego o wiele bardziej kłopotliwe niż skazanie z art. 138 k.w. przy odstąpieniu od ukarania (dla ścisłości trzeba dodać, że nie wyłącza to ewentualnej odpowiedzialności cywilnoprawnej).
Dominująca w Polsce teoria semantyczna (klaryfikacyjna) wykładni prawa rozwijana była przez Jerzego Wróblewskiego przez kilkadziesiąt lat. Autor ten (i w pierwotnej wersji tej koncepcji, uwarunkowanej wpływem marksistowskiej teorii prawa, i w jej późniejszej wersji, z której zdjęto te naleciałości) konsekwentnie wskazywał, że „normy […] obowiązują jako zwroty, które coś znaczą, a nie jako zwroty znaczenia, gdyż byłoby absurdalne ustanawianie takich norm” (J. Wróblewski, „Zagadnienia teorii wykładni prawa ludowego”, Warszawa 1959, s.69). Uwaga ta ma istotne znaczenie w zakresie rozumienia, szczególnie w warunkach praworządnej i racjonalnej decyzji sądowej (jak nazywał to J. Wróblewski), wykładni funkcjonalnej i dynamicznie pojmowanego znaczenia. Otóż polska teoria prawa już od lat przedwojennych skłaniała się do przekonania, że tak naprawdę nie ma wykładni dynamicznej (dawniej obiektywnej). Istnieją jedynie rozmaite teorie tego typu, a to zasadnicza różnica. Co więcej, wykładnia dynamiczna odnoszona jest do znaczenia słownego, a nie celu regulacji, bowiem otwierałoby to drogę do samowoli interpretacyjnej, gdyby funkcjonalnie ustalać i ewentualnie zmieniać językowe brzmienie regulacji (por. także E. Waśkowski, Teoria wykładni prawa cywilnego, Warszawa 1936, s.39). Cel ustalany „dynamicznie”, zatem uzupełniany o obowiązujące względy pozajęzykowe, zawsze skutkuje kreacyjnością aktu interpretacyjnego. Warto więc stale pamiętać, że ktoś inny może kiedyś zinterpretować inaczej ten sam przepis, bez jego formalnej zmiany, w oparciu o inaczej pojmowany jego cel, a to – szczególnie w przypadku prawa publicznego – jest szalenie niebezpieczne. Przecież właśnie argumenty za niedopuszczalnością takich działań używane są w trwającej dyskusji o brzmieniu niektórych przepisów konstytucji. Denerwujemy się też, gdy czynią tak organy podatkowe, np. pomijając wcześniej wydane interpretacje indywidualne. Tym bardziej zagrożenia te należy odnosić do prawa wykroczeń czy też – szerzej – prawa karnego.
Sporo spraw uznanych za kontrowersyjne, albo niepotrzebnie odbieranych „ideologicznie”, rozbija się o wdrażane przez interpretatorów w różny sposób zabiegi wykładnicze. To normalne, gdyż w naszej kulturze prawnej wykładnia prawa powszechnie uważana jest za element dyskrecjonalności władzy sądowej. Z drugiej strony, historycznie rzecz ujmując, między organami władzy – przede wszystkim legislatywą i egzekutywą a władzą sądowniczą – trwa wielowiekowe przeciąganie liny: na ile organy stosujące prawo (przede wszystkim sądy) mogą ustalać nowe znaczenia i kreować fakty normatywne, a na ile – jeśli to w ogóle możliwe – jedynie odczytywać znaczenie w nich zakodowane. Jak się wydaje, także wyrok w sprawie drukarza może przez jednych zostać uznany za jeszcze mieszczący się w sferze odkodowania znaczenia, a przez innych już za przejaw niedopuszczalnego kryptoprawotwórstwa w drodze indywidualnej decyzji stosowania prawa. Sawa Frydman, przedwojenny teoretyk zajmujący się problemami wykładni, zauważał, że wprawdzie właściwy kontekst interpretacyjny bez ustalenia kontekstu socjologicznego jest niemożliwy, ale współcześnie pojmuje się to jako odniesienie jedynie do rozumowań językowych. Innymi słowy bada się współczesne (dynamiczne) znaczenie słów, a nie cel danej regulacji, bowiem cel zawsze ustala interpretator i jest to jawna decyzyjność takiego aktu. Ktoś może oczywiście przywołać średniowieczną recepcję prawa rzymskiego, która była oparta na uwspółcześnieniu funkcji prawa, ale byłby to zabieg tyle słuszny, ile w kontekście współczesnej odpowiedzialności karnej głęboko niewłaściwy z powodów, które starałem się w tym felietonie wykazać.
Znormalizować wykładnię?
Być może więc przydałaby się jakaś drobna pozytywizacja przez ustawodawcę zasad wykładni prawa, tak jak ma to miejsce w przypadku zasad legislacji (których, niestety, sam ustawodawca często nie przestrzega)? Mam na myśli rozporządzenie prezesa Rady Ministrów z 20 czerwca 2002 r. w sprawie zasad techniki prawodawczej (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 283). Żeby w zarodku stłumić larum, które mogłoby podnieść się przy realizacji takiego pomysłu, warto przypomnieć, że także zasady techniki prawodawczej bywają częściowo odczytywane jako dyrektywy – również – interpretacyjne.
Nie jest też przecież tak, że wykładnia prawa jest w naszej kulturze całkowicie wyjęta spod regulacji, tyle że odbywa się to dialektycznie (poszczególne dyrektywy wykładni mają umocowanie w wielowiekowej tradycji ius interpretandi). Może więc przydałby się jakiś akt normatywny wydany przez prawodawcę, który obligowałby organy stosujące prawo do jednolitego przyjmowania kolejności dyrektyw interpretacyjnych, podstawowego ich rozumienia oraz uregulowania kwestii wykładni statycznej (subiektywnej, powołującej się na akt woli – uwaga – historycznego prawodawcy) i dynamicznie ustalanych znaczeń w oparciu o jakąś teorię interpretacji albo filozofii języka?
Na ile jest to możliwe do osiągnięcia oraz na ile – i czy w ogóle – powinno być egzekwowane? Pozostawmy pytanie otwarte. Wydaje się jednak, że realizacja takiego pomysłu pozwoliłaby niekiedy studzić zapalczywość zapędy dyskutantów w sprawach, które ideologiczne być nie powinny. A i organom stosowania prawa dałoby to nowe narzędzie legitymizacyjne, standaryzujące decyzje interpretacyjne w podobnych sprawach, wzmacniając jednolitość orzecznictwa i pewność stosowania prawa.
W wykładni prawa karnego materialnego rozumowania dynamiczne powinny być odnoszone jedynie do znaczeń czysto językowych. Przeciwdziała to sytuacji, gdy jedno brzmienie przepisu zostanie zupełnie inaczej zrozumiane przez różne organy władzy publicznej