- Projektując nowe rozwiązania, należy ułatwiać życie przede wszystkim osobom bardziej świadomym i zapobiegliwym, czyli tym, które już kilka lat temu zmieniły formę prawną prowadzenia biznesu. A tego ustawodawca nie robi - mówi w wywiadzie dla DGP prof. Adam Mariański, przewodniczący Krajowej Rady Doradców Podatkowych, partner w Mariański Group.



Sukcesja przedsiębiorstwa to w Polsce kłopot?
Tak, bez wątpienia przeprowadzenie w naszym kraju udanej sukcesji biznesu jest problematyczne. Jedna sprawa to przepisy, o których zapewne zaraz porozmawiamy. Ale moim zdaniem jeszcze większy kłopot to brak świadomości. Mówiąc wprost, przeciętny polski przedsiębiorca nie wie, czym tak naprawdę jest sukcesja. A skoro nie wie, nie potrafi się do niej przygotować, a czasami udaje, że udało mu się ją skutecznie przeprowadzić.
Jest aż tak źle, że rodzimy przedsiębiorca nawet nie wie, czym jest sukcesja?
Na ogół nie wie. A nawet jeśli wie, to się odpowiednio nie zabezpiecza. Wiele osób uważa, że ich ten problem jeszcze nie dotyczy. Ktoś sam sobie wmawia: „Mam 40 lat, niezłe wyniki badań, prowadzę firmę i będę ją prowadził przez kolejne 20, może 25 lat”. Oczywiście może tak być, ale wcale nie musi.
prof. Adam Mariański, przewodniczący Krajowej Rady Doradców Podatkowych, partner w Mariański Group / Dziennik Gazeta Prawna
Są też tacy, którzy w pewnym momencie postanawiają przeprowadzić sukcesję. I kończy się to na przekazaniu zarządu nad biznesem najczęściej swoim dzieciom. I – co wcale nie jest niespotykane – sterowaniu firmą z tylnego siedzenia.
To nie jest sukcesja?
Nie. Przekazanie firmy dzieciom to przekazanie firmy dzieciom, a nie sukcesja. Nie powiemy przecież, że Bolesław Krzywousty przeprowadził sprawną i skuteczną sukcesję, prawda?
Z doświadczenia zawodowego widzę, że wielu polskich przedsiębiorców myśli krótkowzrocznie: „Przekażę firmę dzieciom i one się zaopiekują rodzinnym majątkiem”. W takiej sytuacji nawet jeśli tak będzie, to czy biznes przetrwa, gdy przejmą go wnuki? Prawnuki? Gdy zamiast jednego właściciela będzie kilkudziesięciu współwłaścicieli, a o uznanej marce i jej być albo nie być zacznie decydować kuzynostwo?
W Polsce z coraz większą dezaprobatą patrzy się na różnego rodzaju konstytucje jako wzorce do stosowania, najważniejsze dokumenty. Pojęcie konstytucji się zdewaluowało. Ale sprawnie przeprowadzona sukcesja musi rozpocząć się od stworzenia swoistego rodzaju konstytucji rodzinnej; od określenia wartości, które są dla nas najważniejsze. Chcemy zapewnić dzieciom pieniądze na mieszkania i eleganckie samochody – i temu ma służyć przejęcie przez nie firmy rodzinnej? W porządku, ale nie nazywajmy tego sukcesją. A jeśli wierzymy w to, że biznes przejdzie z pokolenia na pokolenie, wartością będzie rodzinna marka, wtedy musimy się do sukcesji przygotować, a nie jedynie podpisać kilka papierków, na podstawie których prezesem będzie Tomasz Nowak, a nie jak dotychczas – Jan Nowak.
Gdy pana słucham, odnoszę wrażenie, że ustawodawca też nie rozumie, czym jest sukcesja. Uchwalona ustawa o zarządzie sukcesyjnym przedsiębiorstwem osoby fizycznej dotyczy jedynie ułatwień w przejęciu firmy po śmierci jej założyciela.
Niestety ustawa nie jest najlepsza. Przede wszystkim z powodu, o którym pan wspomniał. Wiem, że nie da się rozwiązać problemów związanych z sukcesją za pomocą jednej ustawy. Ale mam żal o to, że ustawodawca próbuje wmówić, że kłopot był, ale już zaraz go nie będzie. Namiesza to jedynie Polakom w głowach. Wielu przedsiębiorców doczyta gdzieś w gazecie lub internecie, że wchodzi w życie ustawa gwarantująca sukcesję biznesu, i uzna, że mają problem z głowy. A jedyny problem, jaki częściowo rozwiązuje nowa ustawa, to przejęcie firmy jednoosobowej przez spadkobierców w razie zgonu jej właściciela. Dla jasności: to przydatne rozwiązanie, dobrze, że znajdzie się w polskim porządku prawnym. Tyle że porównałbym to do rzucania koła ratunkowego tonącym w porywistym potoku, podczas gdy lepiej byłoby pomyśleć o wybudowaniu bezpiecznego basenu w pobliżu, by ludzie chcący się wykąpać nie musieli pływać w głębokiej i niebezpiecznej wodzie. Zapewne uda się uratować trochę firm, ale właśnie – jedynie uratować. I powstaje pytanie: na jak długo, bo ze statystyk wynika, że niespełna jednej trzeciej firm udaje się przetrwać w drugim pokoleniu. O trzecim szkoda mówić – jest to zaledwie 6 proc.
Ustawodawca postanowił ograniczyć nowe rozwiązania wyłącznie do przedsiębiorstw osób fizycznych. Słusznie?
Nie. Ustawa dotyczy znacznej części polskich przedsiębiorstw w ujęciu liczbowym, ale kapitałowo – niewielkiego odsetka. Co więcej, ustawa została stworzona z myślą o… niemyślących. Projektodawca w uzasadnieniu wskazywał, że wiele polskich przedsiębiorstw prowadzonych jest w formie jednoosobowej działalności gospodarczej. Tyle że – trzeba nazwać rzecz wprost – prowadzenie dużego biznesu w tej postaci jest wyrazem braku odpowiedzialności jej właściciela. Już w przypadku niedużego biznesu warto pomyśleć o prowadzeniu go w formie spółki. A co dopiero mówić o firmach zatrudniających po kilkaset lub nawet kilka tysięcy osób?
Ale to chyba dobrze, że ustawodawca postanowił wesprzeć tych przedsiębiorców.
Dla pracowników, którzy straciliby zatrudnienie po śmierci właściciela – dobrze. Ale nie podoba mi się to, że ustawodawca tworzy ustawy dla niemyślących. I tak naprawdę utwierdza ich w przekonaniu, że dobrze robią. W praktyce przecież sprowadzi się to do tego, że po śmierci właściciela dużego biznesu prowadzonego w formie przedsiębiorstwa osoby fizycznej, już po zastosowaniu rozwiązań z nowej ustawy, dalej będziemy mieli do czynienia z dużym przedsiębiorstwem osoby fizycznej. To niestety bardzo złe rozwiązanie i dawanie złego przykładu. Uważam też, że projektując nowe rozwiązania, należy ułatwiać życie przede wszystkim osobom bardziej świadomym i zapobiegliwym, czyli tym, które już kilka lat temu zmieniły formę prawną prowadzenia biznesu. A tego ustawodawca nie robi.
Czego więc brakuje w ustawie o zarządzie sukcesyjnym, by można ją było nazwać ustawą o sukcesji?
To musiałaby być zupełnie nowa ustawa, bo nie da się zapisać tego, co potrzebne, w trzech przepisach. To truizm, ale proces przekazania firmy rodzinnej następcom jest skomplikowany od strony prawnej, podatkowej oraz relacji międzyludzkich. Brakuje odpowiednich regulacji prawnych, a zwłaszcza podatkowych, ułatwiających dostosowanie formy prawnej przedsiębiorstwa do potrzeb rodziny.
Od lat z pewną zazdrością przyglądam się porządkowi prawnemu np. w Austrii, na Malcie czy w Luksemburgu. Ciekawe rozwiązania są też w USA, choć tam coraz częściej dostrzegam tendencję „wydam, zanim umrę”. Starsi wolą sprzedać biznes i dać dzieciom na mieszkanie, a sami zwiedzić świat, niż przekazywać firmę. W sukcesji jednak nieocenionym rozwiązaniem byłaby możliwość tworzenia prywatnych fundacji rodzinnych lub trustów. Obecnie polskie regulacje tego nie przewidują.
Jak w praktyce miałaby wyglądać działalność takiej rodzinnej fundacji?
W dużym uproszczeniu to rozwiązanie opierałoby się na tym, że fundator – co do zasady założyciel biznesu – określiłby dokładne zasady funkcjonowania firmy w przyszłości oraz wskazał obowiązki i korzyści spadkobierców, którzy zdecydują się prowadzić dalej biznes. Im większa dowolność ustaleń – tym lepiej. Następnie ustalonych przez fundatora zasad pilnowałaby rada fundacji, w skład której wchodziliby bliscy fundatora oraz eksperci, np. doświadczeni menedżerowie.
Możliwość powoływania rodzinnych fundacji pozwoliłaby na przejście z impulsywnego działania do planowania wielopokoleniowego. A to wspierać będzie pomnażanie polskiego kapitału, który nie powinien być trwoniony w kolejnych pokoleniach. Nawiązując do wcześniejszego pytania: nie idźmy drogą Bolesława Krzywoustego i nie trwońmy polskiego kapitału.
Na pewno? A co jeśli po śmierci fundatora wszystkie jego dzieci by stwierdziły, że wolą sprzedać firmę i podzielić się pieniędzmi?
Taki wariant jest oczywiście możliwy. Doświadczenia z innych państw pokazują jednak, że jest mało prawdopodobny. Z reguły w ramach rad fundacji udaje się zawierać porozumienia, które skutkują większą żywotnością biznesu niż w przypadkach, gdy takich fundacji i rad nie ma. Tak więc byłoby lepiej niż teraz. Co najwyżej możemy dyskutować, o ile lepiej by było.
Na razie jednak mamy uchwaloną ustawę o zarządzie sukcesyjnym i parę kontrowersji. Bodaj najważniejsza dotyczy tego, kto powinien móc być zarządcą – czy tylko osoba fizyczna, czy także osoba prawna? I czy prędzej ktoś bliski rodzinie, jak sugerowało to Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, czy ekspert w dziedzinie sukcesji?
Uważam, że lepiej by było, gdyby rynek zarządu sukcesyjnego był profesjonalny. Nie mam więc nic przeciw temu, by sprawowały go osoby prawne. Założenie, że w trudnym czasie – a za taki bez wątpienia należy uznać okres między śmiercią właściciela a przejęciem firmy przez jego spadkobierców – najlepiej sprawdzi się jeden z członków rodziny lub tzw. przyjaciel rodziny, jest dość naiwne.
Nie chcę być posądzany o dbanie o interesy mojego środowiska, ale moim zdaniem świetnymi zarządcami sukcesyjnymi mogą być doradcy podatkowi. Mają na tyle szeroką wiedzę, że podołaliby wyzwaniu. Warto pamiętać też o tym, że w trakcie prac nad ustawą toczyła się debata, czy zarządca sukcesyjny powinien podlegać obowiązkowemu ubezpieczeniu na wypadek wyrządzenia szkód. Ostatecznie uznano, że nie, gdyż zawyżałoby to koszty zarządu. Doradcy podatkowi podlegają zaś obowiązkowi ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej. Wierzę więc, że część z nich – jako osoby fizyczne – odnajdzie się w sprawowaniu zarządu sukcesyjnego.
Z czasem oczywiście można pomyśleć o utworzeniu oddzielnego zawodu i samorządu zawodowego – tak jak to się stało z doradcami restrukturyzacyjnymi. Na razie jednak warto spojrzeć, jakim powodzeniem w ogóle będzie się cieszyła nowa ustawa.