- W praktyce Polska znajdzie się poza systemem ENA. Zostaniemy wyłączeni co najmniej na pewien czas z jednej z unijnych procedur - mówi Ireneusz C. Kamiński w rozmowie z DGP.
- W praktyce Polska znajdzie się poza systemem ENA. Zostaniemy wyłączeni co najmniej na pewien czas z jednej z unijnych procedur - mówi Ireneusz C. Kamiński w rozmowie z DGP.
/>
Od wczoraj wszyscy wiemy, że irlandzki High Court postanowił zapytać Trybunał Sprawiedliwości UE o to, czy należy stosować procedurę europejskiego nakazu aresztowania (ENA) wobec Polaka, skoro są wątpliwości co do obowiązywania zasady praworządności w Polsce. Jest się czym przejmować?
Jest, bez wątpienia. Narracja, że pytanie zadała jedna sędzia jednego państwa członkowskiego UE, jest bagatelizowaniem sprawy. Warto pamiętać, że w High Court zasiada creme de la creme sądownictwa. To nie tak, że jeden człowiek ma awersję do Polski. Po prostu spór o przestrzeganie zasady rządów prawa w Polsce przenosi się już ze szczebla polityczno-instytucjonalnego na szczebel sądowniczy w ramach stosowania konkretnych procedur. Skoro najwyżsi unijni urzędnicy mają wątpliwości co do przepisów prawa przyjmowanych w Polsce, to skutki ich przyjmowania zaczynają interesować unijnych sędziów.
Dla nas to chyba źle?
Bardzo źle. Sporo bowiem mówimy o samym fakcie formułowania pytania przez High Court, ale mało uwagi się poświęca konsekwencjom zadania pytania prejudycjalnego w tej sprawie. A podstawową kwestią będzie wyłączenie Polski z procedury ENA na kilkanaście miesięcy.
Ale to chyba dopiero po wyroku?
Właśnie nie, jeszcze przed jego wydaniem. Praktyka pokazuje, że gdy jeden z sądów zadaje pytanie Trybunałowi Sprawiedliwości UE, to sądy w pozostałych państwach członkowskich na ogół zawieszają postępowania w podobnych sprawach i czekają na wyrok trybunału. Nie jest to obligatoryjne, więc możliwe, że niektóre sądy będą decydowały o przekazaniu podejrzanego lub oskarżonego Polsce. Ale należy się spodziewać, że większość postanowi zawiesić prowadzone postępowania. Na wyrok trybunału zaś poczekamy zapewne około roku, może półtora. Będzie krócej, jeśli zostanie zastosowana tzw. procedura pilna. Ale to zawsze kilka miesięcy. To oznacza, że w praktyce Polska znajdzie się poza systemem ENA. Zostaniemy wyłączeni co najmniej na pewien czas z jednej z unijnych procedur.
Co się stanie z podejrzanymi i oskarżonymi?
Dużo wskazuje na to, że powinni zostać wypuszczeni na wolność. A przynajmniej nie znajduję żadnych podstaw prawnych, by ich przetrzymywać w związku z oczekiwaniem na wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE. Zabraniałaby też tego co do zasady Europejska Konwencja Praw Człowieka. Może się więc okazać, że nawet jeśli wyrok trybunału będzie korzystny dla Polski, to w wielu sprawach nic nam z tego nie przyjdzie. Zresztą, jeśli podejrzani nie popełnili żadnego czynu zabronionego w państwie, w którym przebywają, nie należy się też spodziewać szczególnej zawziętości po stronie organów tego państwa, by dana osoba oczekiwała długimi miesiącami na wydanie jej Polsce.
A jeśli wyrok będzie niekorzystny?
To będzie jeszcze większy problem. Sądy, stosując procedurę ENA, już teraz mogą odmówić wydania obywatela krajowi, w którym nie mógłby on liczyć na sprawiedliwy proces. Tyle że każdorazowo sąd powinien to przeanalizować i właściwie uzasadnić. Można powiedzieć, że odmowa wydania jest zastrzeżona dla szczególnych przypadków. A gdyby z wyroku trybunału wynikało, że w Polsce z uwagi na zmiany legislacyjne przeprowadzone w ostatnich latach podejrzany lub oskarżony nie może liczyć na sprawiedliwy proces, w praktyce mielibyśmy do czynienia z automatyzmem. Sądy, powołując się na trybunał, odmawiałyby przekazania Polsce aresztowanych. Jako kraj bylibyśmy więc wyłączeni z jednej z procedur unijnych. Już nie na kilkanaście miesięcy, lecz trwale. Byłoby to bardzo niebezpieczne – zarówno biorąc pod uwagę ENA, jak i ryzyko dalszych kroków. Orzeczenie trybunału przecież mogłoby zachęcić sądy krajowe państw członkowskich, by pytać trybunał o stosowanie innych procedur.
Mimo wszystko w UE obowiązuje zasada lojalności. Czy nie wydaje się panu, że skoro dziś sąd irlandzki podważa kompetencje państwa polskiego do przeprowadzenia uczciwego procesu, jutro sąd niemiecki zakwestionuje uprawnienia francuskiego, a pojutrze portugalski – estońskiego?
Mówiąc najkrócej: nie, nie obawiam się tego. Zasada lojalności jest rzeczywiście jedną z naczelnych w Unii Europejskiej. Sąd polski przyjmuje, że sąd niemiecki czy hiszpański działa w interesie całego unijnego wymiaru sprawiedliwości. I na odwrót. Ale zasadę lojalności można porównać do regulaminu obowiązującego w klubie dla dżentelmenów. I jeśli ogół towarzystwa zwraca delikatnie koledze, który się ich zdaniem niewłaściwie zachowuje, uwagę, potem ją ponawia, a to nie przynosi efektu – nie można się dziwić, że niesubordynowany kolega przestanie być wpuszczany do jednego z pokoi. A mówiąc bardziej dobitnie, jeśli w kimś jest coraz mniej z dżentelmena, to niech się nie spodziewa, że będzie traktowany z najwyższym uznaniem. Nie dostrzegam ryzyka dla unicestwienia zasady lojalności też dlatego, że przecież Polsce w ostatnich kilkunastu miesiącach wysłano wiele sygnałów i podjęto procedury kontrolne. Jeśli więc dojdzie do ograniczenia naszych praw na forum unijnym, to nie będziemy mogli mówić, że zostaliśmy zaskoczeni. Nie będzie to też wcale wina jednej irlandzkiej sędzi z High Court.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama