Od osób publicznych, które zajmują pryncypialne stanowisko w kwestiach etycznych, opinia publiczna oczekuje, że ich zachowanie będzie zgodne z deklaracjami. Dotyczy to także członków najwyższych władz adwokatury. Jeżeli wzywają do godnego wynagradzania aplikantów oraz ich pieczołowitego szkolenia, sami powinni pierwsi stanowić wzór do naśladowania.
Naczelna Rada Adwokacka w ostatnim czasie poświęciła wiele uwagi sprawom związanym z aplikantami adwokackimi. Nic dziwnego, pojawiły się bowiem doniesienia o ministerialnych planach zniesienia monopolu adwokatury na prowadzenie aplikacji adwokackiej i dopuszczenia do tego lukratywnego (chodzi o kilkanaście tysięcy złotych od osoby) tortu także szkół wyższych. Otóż NRA wydała wiele uchwał w obronie tegoż monopolu, a jej członkowie ruszyli w papierowy bój, pisząc wiele felietonów w obronie samorządowej aplikacji adwokackiej. Czegóż w tych artykułach nie było! I o godności zawodu adwokata, i o powołaniu do godności obrończej. A najwięcej o tym, że właściwych zasad wykonywania zawodu aplikant może się nauczyć tylko w czasie praktyki w kancelarii adwokackiej pod okiem swojego patrona.
Z kolei ukłonem pod adresem aplikantów miała być uchwała NRA z 25 lutego br. Można w niej przeczytać, że „(...) Aplikacja adwokacka jest nauką wykonywania zawodu w jego praktycznym aspekcie i nie może sprowadzać się jedynie do szkolenia o charakterze prawno-teoretycznym”. Dalej zaś jest mowa o tym, że okręgowe rady adwokackie, wyznaczając patronów, powinny wprowadzić rozwiązania gwarantujące aplikantom prawo do wynagrodzenia. NRA przypomniała zaś, że adwokaci zatrudniający albo współpracujący z aplikantami powinni płacić im wynagrodzenie za ich czynności. Cel niewątpliwie szczytny, bo od dawna zaniepokojenie opinii publicznej budziło zjawisko bezpłatnego zatrudniania aplikantów. Nikogo nie przekonywały argumenty, że przy okazji aplikant pobiera praktyczną naukę, szkoli się, jego patron udostępnia mu kancelaryjne know-how, co rekompensuje korzyści, jakie ma opiekun ze swojego ucznia. Współautorką tejże uchwały była członek NRA adw. Joanna Parafianowicz. Wydawałoby się, że ona szczególnie, jak pozostali członkowie NRA, jest wyczulona na punkcie szkolenia aplikantów oraz ich wynagradzania. Są przecież naturalnym wzorem do naśladowania dla ogółu adwokatów.
Po upublicznieniu powyższej uchwały adwokaci zwrócili uwagę, że ta sama Joanna Parafianowicz na jednym z portali społecznościowych zamieściła wcześniej wpis o następującej treści:
„(...) Drogie Panie, jestem patronem dla jednego Pana aplikanta, ale wiele wskazuje na to, że się rozstaniemy, ponieważ nie daje mi szansy oceny swojej pracy (nie pracuje u mnie) i nie chodzi ze mną szkoleniowo do sądu. Mogę zatem przyjąć do siebie aplikanta. ALE: nie chcę nikogo zatrudniać, ani powierzać kancelaryjnej pracy. Mogę jedynie zapraszać na szkoleniowe wyjścia do sądu ze mną + przeglądać pisma procesowe (bez danych osobowych) i na tej podstawie ocenić przygotowanie/predyspozycje do wykonywania zawodu adwokata. Jeśli któraś z Pań jest zainteresowana, dajcie znać na priv (+cv + uzasadnienie dlaczego ja miałabym być patronem)”.
Przemilczmy nawet, że autorka roztrząsa publicznie swoje problemy osobiste z aplikantem, który przecież ma swoje imię i nazwisko oraz łatwo go zidentyfikować. Gorzej, że z wpisu tego wynika, że adw. Parafianowicz nie zatrudnia ani nie ma zamiaru zatrudniać aplikantów za wynagrodzeniem. A jeszcze gorsze, że odbywanie aplikacji adwokackiej rozumie ona jako statystowanie jej na rozprawach oraz przeglądanie pism procesowych „bez podawania przy tym danych osobowych”. I to jest jej zdaniem wystarczające do oceny, czy ktoś jest, czy nie jest przygotowany do praktycznego wykonywania zawodu adwokata!
Czy tak ma wyglądać w rzeczywistości ta wskazana w uchwale z 25 lutego „nauka wykonywania zawodu w jego praktycznym aspekcie”? Bo jeżeli tak, to nie widzę przeszkód, aby tak rozumiane praktyczne szkolenie realizowały uniwersytety. Wstęp na sale rozpraw jest wolny, a przeglądać pisma procesowe aplikantów albo udostępniać im wzory mogą także pracownicy uniwersytetów. Z całą pewnością część teoretyczna aplikacji będzie na wyższym poziomie niż w radach okręgowych. Gdzie tu jest jakakolwiek wyższość aplikacji adwokackiej nad aplikacją uniwersytecką?
W tej sytuacji pozostawiam rozwadze czytelników ocenę, czy powyższa sytuacja oznacza, że członkowie najwyższych władz adwokackich stawiają wymogi, które są nie do spełnienia przez ogół adwokatów, czy też jest to kwestia ułomności poszczególnych osób. A może jednak oczekiwania wobec aplikacji adwokackiej są zbyt daleko posunięte i rzeczywiście jest to jedna z form kształcenia podyplomowego? Bo jeżeli tak, to poważnie zastanówmy się nad jej zniesieniem albo przynajmniej powierzeniem uniwersytetom jej prowadzenia. Może wtedy zdrowa konkurencja wpłynie na podniesienie poziomu aplikacji oraz obniżenie jej kosztów.