Pierwsze przymiarki zaczęto robić jeszcze w 1989 r. Ale ostatecznie uznano, że Sejm kontraktowy nie ma legitymacji, aby podjąć się tak doniosłego przedsięwzięcia ustrojowego.
Pierwsze przymiarki zaczęto robić jeszcze w 1989 r. Ale ostatecznie uznano, że Sejm kontraktowy nie ma legitymacji, aby podjąć się tak doniosłego przedsięwzięcia ustrojowego.
Po pierwsze, był on w dużej mierze niereprezentatywny (65 proc. mandatów zagwarantowali sobie politycy byłej PZPR i partii sojuszniczych). Po drugie, większość liderów środowiska solidarnościowego nie zgadzała się, aby dominujący w ówczesnym parlamencie postkomuniści mieli kluczowy wpływ na kształt nowej ustawy zasadniczej. Ale był jeszcze inny powód, dla którego zarówno Sejm kontraktowy, jak i silnie podzielony Sejm I kadencji na dobre nie podjęły w tej sprawie inicjatywy: brak zgody co do tego, czy III RP ma być państwem o ustroju parlamentarnym, czy prezydenckim. Mało kto mówił wówczas głośno o trzeciej opcji – ustroju parlamentarno-gabinetowym.
Prezydent Lech Wałęsa od początku wyraźnie opowiadał się za silnym ośrodkiem decyzyjnym w osobie głowy państwa. Zdaniem Belwederu system, w którym prezydent, parlament i rząd mają tę samą ustrojową rangę generuje między nimi raczej konkurencję niż równowagę. Za ustrojem prezydenckim, analogicznym do tego we Francji, opowiadało się także Porozumienie Centrum oraz Kongres Liberalno-Demokratyczny. Na przeciwległym biegunie sytuował się Sojusz Lewicy Demokratycznej popierający ustrój parlamentarny.
Bezpośrednio po wyborach w 1991 r. prezydent Wałęsa zaproponował tymczasowe uregulowanie relacji między najwyższymi organami władzy państwowej. Po wielu turach burzliwych obrad sejmowych i politycznych targów między Belwederem a klubami poselskimi przybrało ono postać „małej konstytucji” uchwalonej 1 sierpnia 1992 r. Prowizoryczna ustawa zasadnicza, uchylająca socjalistyczne pryncypia ustrojowe (część konstytucji PRL z 1952 r. wciąż obowiązywała), umożliwiła przetestowanie w praktyce nowych instytucji, takich jak wymóg uzyskania przez rząd wotum zaufania Sejmu czy kontrasygnata aktów prezydenta.
Procedurę przyjęcia nowej ustawy zasadniczej określiła z kolei ustawa o trybie przygotowania i uchwalenia Konstytucji RP z 7 września 1992 r. Przewidywała, że nową konstytucję uchwali Zgromadzenie Narodowe (połączone izby Sejmu i Senatu) większością dwóch trzecich głosów, a następnie w ciągu czterech miesięcy zatwierdzi ją naród w referendum powszechnym. Prawo do przedstawienia projektu nowej ustawy zasadniczej przysługiwało prezydentowi, grupie 56 parlamentarzystów oraz komisji konstytucyjnej złożonej z posłów i senatorów. Ta ostatnia miała odpowiadać za przygotowanie jednolitego projektu, który miał być podstawą dyskusji w Zgromadzeniu Narodowym.
Pierwszy projekt na początku 1993 r. zgłosiła grupa parlamentarzystów pod przewodnictwem wicemarszałek Senatu Alicji Grześkowiak. W preambule, zaczynającej się od słów „W imię Boga wszechmogącego” autorzy odwoływali się nie tylko do dziedzictwa chrześcijańskiego, lecz także do Konstytucji 3 Maja oraz tradycji Solidarności. Postulowany przez nich ustrój był hybrydą systemu prezydenckiego i parlamentarnego. Do wiosny do komisji konstytucyjnej wpłynęło sześć kolejnych projektów: prezydencki, Unii Demokratycznej, Porozumienia Centrum, wspólny PSL i Unii Pracy, SLD i KPN. Niektóre z nich (jak projekty Belwederu, PC i KPN) forsowały wzmocnienie pozycji głowy państwa. Pozostałe poszukiwały raczej równowagi między uprawnieniami prezydenta i parlamentu.
Krótko potem doszło do rozwiązania Sejmu i przyspieszonych wyborów, w wyniku których większość dwóch trzecich głosów w parlamencie potrzebną do uchwalenia nowej ustawy zasadniczej uzyskała koalicja SLD-PSL. – Jesteśmy za konstytucją, która prezydentowi wyznacza rolę arbitra i daje mu małą władzę wykonawczą – mówił kilka dni po wyborach lider SLD Aleksander Kwaśniewski, który został jednocześnie nowym szefem komisji konstytucyjnej.
Do udziału w pracach zaproszono organizacje i środowiska pozaparlamentarne – kościoły, związki zawodowe i ugrupowania polityczne niereprezentowane w Sejmie. Uchwalono również zmiany w ustawie o trybie uchwalania nowej konstytucji, na mocy których prawo złożenia projektu przysługiwało bezpośrednio grupie obywateli pod warunkiem zebrania 500 tys. podpisów. Co ciekawe, nowe przepisy przewidywały też możliwość przeprowadzenia na początku prac nad konstytucją referendum konsultacyjnego (pomysł ten przeforsowała Unia Pracy). Ostatecznie z tej opcji nie skorzystano.
Jedyną inicjatywą obywatelską, która spełniła warunek pół miliona podpisów, okazał się projekt sygnowany przez Solidarność. Zawierał m.in. przepisy o ochronie życia ludzkiego „od poczęcia do naturalnej śmierci”, gwarancje prawa do strajków, 40-godzinnego tygodnia pracy, zasadę lustracji wszystkich osób obejmujących funkcje publiczne oraz obowiązek prowadzenia przez państwo aktywnej polityki społecznej.
Pomimo początkowych wątpliwości nowa komisja konstytucyjna nie tylko otworzyła się na nowe propozycje, lecz także przejęła stare. W efekcie na jej biurku znalazło się aż siedem projektów, których pierwsze czytanie przeprowadzono we wrześniu 1994 r. Poprawione propozycje odziedziczone po minionej kadencji złożył m.in. prezydent oraz SLD. Ich wizje nie mogłyby być bardziej skrajne. Do wyostrzenia stanowisk obie strony skłoniły doświadczenia wielu miesięcy wzajemnych tarć, gróźb i batalii. Partia rządząca naciskała więc przede wszystkim, aby zgodnie z konstytucją to Sejm wybierał premiera. Prezydent przejmowałby pałeczkę dopiero po trzech nieudanych próbach udzielenia szefowi rządu wotum zaufania (desygnowałby wówczas kandydata na premiera albo rozwiązywał Sejm). Wałęsa chciał z kolei, aby głowa państwa miała prawo niemal w dowolnym momencie zarządzać przedterminowe wybory, powoływać i dymisjonować członków rządu oraz wydawać dekrety z mocą ustawy. Mniej więcej pośrodku lokował się projekt Unii Wolności, który przyznawał inicjatywę w tworzeniu nowego rządu prezydentowi. Sejm miałby jednak zatwierdzić kandydaturę premiera.
Mimo tych niespójnych, a często przeciwstawnych koncepcji, już pierwsze debaty pokazywały, że większość parlamentarzystów skłania się w stronę ustroju parlamentarno-gabinetowego, w którym i rząd, i Sejm mają stosunkowo mocną pozycję. W tym kierunku poszły prace stałych ekspertów komisji. Na początku 1995 r. wykluły się też konkretne rozwiązania dotyczące samorządowego rozdziału nowej konstytucji. Zgodnie z nimi jednostkami samorządu terytorialnego miały być gminy, powiaty i województwa. Komisja konstytucyjna była też zdecydowana zachować Senat oraz przyjąć metodę powoływania rządu podobną do tej z małej konstytucji. Wśród większości posłów i senatorów zapanował też konsensus, że prezydent powinien na co dzień stać z boku bieżącej polityki, a wchodzić na pierwszy plan dopiero w sytuacji kryzysu. W czerwcu 1995 r. komisja przesądziła, że będzie mu przysługiwało prawo weta oraz zaskarżenia ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Stracić miał za to możliwość obsady resortów siłowych.
Równolegle toczyły się spory o konstytucyjną aksjologię i unormowanie relacji państwo – Kościół. Z powodu ostrego sprzeciwu biskupów szybko odpadła propozycja zapisania w ustawie zasadniczej zasady neutralności w sprawach religijnych i światopoglądowych. Ostatecznie przyjęto kompromisową poprawkę Tadeusza Mazowieckiego, zgodnie z którą władze miały zachowywać bezstronność w sprawach przekonań religijnych, a stosunki z Kościołami wyznacza zasada autonomii.
Po wyborze Kwaśniewskiego na prezydenta w listopadzie 1995 r. nowym szefem komisji konstytucyjnej został Włodzimierz Cimoszewicz. W lutym kolejnego roku, w związku z objęciem urzędu premiera, jego obowiązki przejął Marek Mazurkiewicz. To pod jego przewodnictwem w czerwcu komisja konstytucyjna ujawniła w końcu pierwszy spójny, roboczy projekt, który przekazano do oprawy redakcyjnej. W międzyczasie nie słabła jednak burzliwa dyskusja o kształcie preambuły do konstytucji. Tadeusz Mazowiecki wysunął propozycję, aby zaczynała się ona odwołaniem do Boga i wspomnieniem o odzyskaniu przez Polskę suwerenności w 1989 r. Grupa posłów SLD lansowała jednak poprawkę odnoszącą się też do „humanistycznego dziedzictwa”. Kompromis znaleziono w grudniu 1996 r., akceptując – obok odwołania do Boga – także nawiązanie do „wartości wywodzących się z innych źródeł”.
Pod koniec roku, kiedy wydawało się, że propozycja konstytucji jest już uzgodniona, doszło do kolejnych zawirowań: liczne korekty forsowały PSL i Unia Pracy, a marszałek Sejmu Józef Zych aranżował dodatkowe konsultacje z Kościołem i Solidarnością. 16 stycznia 1997 r., po pewnych ustępstwach ze wszystkich stron (m.in. więcej gwarancji socjalnych oraz osłabienie prezydenckiego weta) posłowie i senatorowie z komisji konstytucyjnej poparli projekt.
W marcu Sejm odrzucił pomysł prawicy, aby w referendum konstytucyjnym zapytać Polaków o dwa projekty: parlamentarny i obywatelski. Zgromadzenie Narodowe, po rozpatrzeniu prawie 400 poprawek (i przyjęciu niektórych korekt zgłoszonych przez prezydenta), 2 kwietnia 1997 r. uchwaliło konstytucję 451 głosami przy 40 przeciw oraz sześciu wstrzymujących się. O tym, czy zacznie ona obowiązywać, mieli rozstrzygnąć obywatele w powszechnym referendum zaplanowanym na 25 maja. 20 dni wcześniej pełną parą ruszyła kampania przedreferendalna: publiczna telewizja i radio przez trzy tygodnie wyemitowały setki kilkuminutowych spotów i programów o nowej konstytucji i głosowaniu. Do polskich domów, placówek dyplomatycznych i Polonii trafiło 11,5 mln egzemplarzy ustawy zasadniczej. Sądnego dnia konstytucję poparło w sumie 52,7 proc. głosujących, 45,9 proc. było za jej odrzuceniem. Frekwencja wyniosła 42,86 proc., co oznacza, że 22,6 proc. spośród uprawnionych było na „tak”, a 17,2 proc. – na „nie”. Nowa konstytucja weszła w życie 17 października 1997 r.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama