- Nikt nie odbiera radzie prawa do formułowania ocen na temat projektowanych przez rząd przepisów. KRS wyraziła swoje wątpliwości do projektu dotyczącego asesorów i my się z tymi uwagami zapoznaliśmy. Nie podzieliliśmy ich jednak, nie zrobili tego również parlament i pan prezydent - mówi w wywiadzie dla DGP Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości.



Lista 270 asesorów już niedługo trafi pod obrady Krajowej Rady Sądownictwa. Istnieje jednak ryzyko, że zostanie odrzucona. Czy resort sprawiedliwości ma w związku z tym przygotowany plan B?
Liczymy na to, że KRS zachowa się jednak odpowiedzialnie i wśród jej członków przeważy troska o wymiar sprawiedliwości nad chęcią kontynuowania utarczek z kierownictwem resortu sprawiedliwości. Odrzucając listę asesorów, rada wyrządziłaby bowiem krzywdę nie ministrowi sprawiedliwości a sądom, które przecież już długo czekają na wsparcie kadrowe. Należy również pamiętać, że KRS nie składa się wyłącznie z sędziów, ale również posłów, senatorów czy przedstawiciela prezydenta. Wierzymy więc, że głos rozsądku zwycięży, asesorzy niebawem pojawią się w sądach i uzyskają uprawnienia orzecznicze.
Część członków KRS uważa jednak, że skoro rada już raz oceniła przepisy o asesorach jako niekonstytucyjne, to teraz powinna być konsekwentna i nie godzić się na wprowadzenie ich do sądów.
Nikt nie odbiera radzie prawa do formułowania ocen na temat projektowanych przez rząd przepisów. KRS wyraziła swoje wątpliwości do projektu dotyczącego asesorów i my się z tymi uwagami zapoznaliśmy. Nie podzieliliśmy ich jednak, nie zrobili tego również parlament i pan prezydent. W efekcie przepisy weszły w życie i korzystają z domniemania konstytucyjności. A od oceny, czy są one zgodne z ustawą zasadniczą czy też nie, jest Trybunał Konstytucyjny. Co więcej, gdyby nawet przyjąć koncepcję rozproszonej kontroli konstytucyjności norm, to przysługuje ona tylko sądom, a nie KRS. Tak więc, gdyby rada uznała, że ma prawo zakwestionować konstytucyjność obowiązującej ustawy, mielibyśmy do czynienia z niesłychaną wręcz aberracją. KRS nie jest Trybunałem Konstytucyjnym, nie jest też sądem, jest konstytucyjnym organem mającym stać na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Jako taki nie może sobie przydawać kompetencji, których nie dał jej ani ustrojodawca, ani ustawodawca zwykły. Jeżeli więc rada będzie chciała zgłosić sprzeciw, to oczywiście ma do tego prawo, ale musi się on opierać na wynikających z ustawy przesłankach i musi być wyrażony wobec każdego z asesorów odrębnie, a nie wobec całej listy.
I tutaj się pojawia kolejny problem, o którym mówią członkowie KRS. Ustawa stanowi, że rada ma na to jedynie 30 dni. Sprawdzenie aż 270 osób w tak krótkim czasie wydaje się karkołomnym zadaniem.
Nie mówię, że to będzie proste, ale z całą pewnością nie jest niewykonalne. Poza tym za to, że teraz mamy do czynienia z listą aż 270 nazwisk, odpowiada nie kto inny, jak sama rada oraz w pewnym stopniu ustawodawca. W konkursach organizowanych przez KRS absolwenci Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury bardzo często byli bowiem odrzucani. Taka sytuacja, po części również z powodu braku odpowiednich regulacji, trwała kilka lat. Doprowadziło to do tego, że większość tych młodych ludzi, którzy skończyli bardzo trudno aplikację i zdali egzamin sędziowski, do tej pory nie otrzymała swojej szansy na wykonywanie zawodu sędziego. Należy bowiem pamiętać, że mianowanie na asesurę nie oznacza jeszcze, że taka osoba automatycznie zostanie sędzią.
Podsumowując, gdyby KRS nie traktowała z taką niechęcią absolwentów KSSiP, którzy są świetnie przygotowani do wykonywania zawodu sędziego, to dziś nie mielibyśmy do czynienia z listą, na której figuruje niemal 300 nazwisk, ale z dużo krótszą.