Los Mariusza Kamińskiego oraz jego współpracowników jest teraz w rękach sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Postanowił tak Sąd Najwyższy, uznając, że to właśnie przy al. Szucha zapadnie kluczowe orzeczenie dla dalszego postępowania. Tym samym – choć nie wprost – sędziowie SN przyznali, że trybunał jest uprawniony do wydawania najważniejszych wyroków.

Wielu polityków opozycji nie kryje rozczarowania werdyktem. – Rzeczywiście można powiedzieć, że Sąd Najwyższy niejako legitymizował Trybunał Konstytucyjny w tym składzie. Z prezes Julią Przyłębską i z sędziami dublerami – przyznaje Izabela Leszczyna z PO, była wiceminister finansów. Jej zdaniem postępowanie sędziów SN można zrozumieć. – Trudno się dziwić, że okładana cały czas kijem po głowie ofiara, w momencie gdy ktoś na chwilę zatrzymuje atak, nie chce się odwinąć, lecz liczy na koniec konfliktu – dodaje.

Prezydent Andrzej Duda zawetował ustawę, która mogła doprowadzić do likwidacji Sądu Najwyższego w obecnym kształcie. A ten w sprawie ministra Kamińskiego oceniał to, czy głowa państwa we właściwy sposób wykonała swe prawo ułaskawienia wybranych osób. Nie chciano więc eskalowania konfliktu i szukano szansy na kompromis.

– Sędziowie zachowali się trochę jak Poncjusz Piłat. Umyli ręce, oddali wszystko pod osąd trybunału, który nie ma nic wspólnego z orzekaniem w myśl konstytucji – przekonuje inny z polityków PO.

Doktor Jan Sobiech z Wydziału Prawa i Administracji UKSW przyznaje, że postanowienie Sądu Najwyższego pośrednio oznacza uznanie legitymacji TK w obecnym kształcie.

– Uzależniając dalszy tok postępowania przed SN od decyzji trybunału, sędziowie akceptują orzeczenie wydane w składzie obsadzonym przez sędziów dublerów – uważa prawnik.

Ale dr Bartłomiej Wróblewski z PiS jest zdania, że SN zrobił po prostu to, co do niego należało. – W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z wieloma sporami politycznymi, które były jedynie podszyte prawną argumentacją. Tym razem Sąd Najwyższy po prostu wydał orzeczenie w myśl prawa – komentuje.

Wynika z tego, że na jeden dzień politycy zamienili się więc miejscami. Rządzący orzeczenie chwalą, a opozycja uważa, że sędziowie postąpili koniunkturalnie.

Wczorajsze postanowienie Sądu Najwyższego w sprawie ministra Mariusza Kamińskiego nie dotyczy kwestii merytorycznych. Sprawa na razie nie zostanie rozpoznana z powodów formalnych. A to dlatego, że marszałek Sejmu uznał, że pomiędzy Sądem Najwyższym a prezydentem istnieje spór kompetencyjny. Z jednej strony bowiem głowa państwa skorzystała z prawa ułaskawienia wybranych osób, z drugiej – sąd chce ocenić, czy pierwszy obywatel RP mógł to uczynić.
I choć zdaniem Sądu Najwyższego nie ma mowy o żadnym sporze kompetencyjnym (byłaby, jak wyjaśniał wczoraj rzecznik SN Michał Laskowski, gdyby to SN chciał kogokolwiek ułaskawić), to i tak postępowanie zostało zawieszone. Artykuł 86 ust. 1 ustawy o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym stanowi: „Wszczęcie postępowania przed trybunałem powoduje zawieszenie postępowań przed organami, które prowadzą spór kompetencyjny”.
Sędziowie SN uznali, że ta norma ich wiąże. Bo choć nie zgadzają się, by w jakimkolwiek wymiarze chcieli wykonywać kompetencje zastrzeżone dla prezydenta, to ostateczną decyzję w tej sprawie musi podjąć trybunał. Gdy uzna, że sporu nie ma – będzie można wrócić do rozpatrywania kasacji ws. Mariusza Kamińskiego i jego współpracowników. Jeśli zaś sędziowie TK stwierdzą, że spór istnieje i SN nie ma prawa zajmować się tą sprawą – najprawdopodobniej zostanie ona umorzona.
Eksperci są podzieleni co do wczorajszego postanowienia. – Sąd Najwyższy postąpił słusznie, zawieszając postępowanie. Z prawnego punktu widzenia nie było innej możliwości. Przepis jest jednoznaczny. Sąd Najwyższy zastosował po prostu obowiązujące prawo. Dodajmy, prawo objęte domniemaniem konstytucyjności – twierdzi dr hab. Justyn Piskorski, ekspert Instytutu Sobieskiego.
Doktor Jan Sobiech z Wydziału Prawa i Administracji UKSW ma więcej wątpliwości. Artykuł 86 ust. 1 wspomnianej ustawy stanowi bowiem jasno, że do zawieszenia postępowania dochodzi wtedy, gdy występuje spór kompetencyjny. – W ten sposób SN niejako przyznał, że pomiędzy sądem a prezydentem tego rodzaju spór rzeczywiście zaistniał – podkreśla prawnik. Choć zarazem zaznacza, że jest pewna logika w uznaniu, że SN nie miał innego wyjścia, jak tylko zastosować wspomniany przepis.
– Sąd Najwyższy nie ma przecież kompetencji do orzekania, czy spór między dwoma centralnymi konstytucyjnymi organami państwa rzeczywiście ma miejsce. Rozstrzyganie tego jest zastrzeżone dla trybunału – wyjaśnia dr Sobiech.
Z wczorajszego orzeczenia cieszą się przede wszystkim politycy PiS. Przekonują, że co prawda nie ma powodów do wychwalania Sądu Najwyższego, gdyż po prostu właściwie wykonał swoją pracę. Ale jednocześnie w obliczu sporu politycznego wcale nie było to oczywiste.
Niezadowolona jest opozycja. Przede wszystkim dlatego, że nie wierzy w uczciwe postępowanie TK. Wśród opozycyjnych polityków oraz niektórych ekspertów pojawiają się głosy, że PiS wespół z kierującą pracami trybunału Julią Przyłębską znaleźli doskonały sposób na pozbywanie się niewygodnych spraw. Teoretycznie bowiem żaden przepis prawa nie zobowiązuje prezes TK do wyznaczenia nieodległego terminu rozprawy. Może więc być tak, że sprawa Mariusza Kamińskiego zawiśnie w próżni na wiele lat. Tak samo jak każda kolejna, która byłaby niewygodna dla władzy. Wystarczyłoby pismo od np. marszałka Sejmu do trybunału o wystąpieniu sporu kompetencyjnego pomiędzy dwoma organami władzy. Wówczas żaden z nich nie mógłby wydać rozstrzygnięcia do czasu zajęcia się sprawą przez Trybunał Konstytucyjny. – W praktyce może się więc okazać, że Sąd Najwyższy poprzez swoje wczorajsze orzeczenie, chcąc co prawda przyczynić się do uporządkowania sytuacji prawnej, może ją jeszcze bardziej skomplikować – uważa dr Jan Sobiech.
Przypomnijmy: w marcu 2015 r. warszawski sąd rejonowy skazał Mariusza Kamińskiego oraz jego trzech współpracowników za przekroczenie uprawnień podczas działań Centralnego Biura Antykorupcyjnego w związku z aferą gruntową. Były szef CBA, a obecnie minister koordynator służb specjalnych, usłyszał wyrok trzech lat pozbawienia wolności. Zanim sąd okręgowy rozpoznał apelację, prezydent Andrzej Duda ułaskawił całą czwórkę. Sędziowie umorzyli więc postępowanie. Sprawa trafiła jednak wskutek kasacji oskarżycieli posiłkowych do Sądu Najwyższego. Ten miał 9 sierpnia wydać wyrok. To w związku z wczorajszym postanowieniem nie nastąpi.
Politycy PiS w mediach twierdzili, że jakakolwiek inna decyzja sędziów niż ta, która ostatecznie zapadła, mogłaby przełożyć się na zastosowanie wobec orzekających odpowiedzialności karnej.