Adam Bodnar rzecznik praw obywatelskich, Krystian Markiewicz prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, Krystyna Pawłowicz posłanka PiS, Marek Safjan sędzia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskie i Ryszard Piotrowski konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego komentują planowaną reformę sądownictwa.
Czy ewentualne przyjęcie ustawy o Sądzie Najwyższym zagraża demokracji? A może jest rzeczywistą szansą na reformę sądownictwa? Projekt ustawy oceniają eksperci.
Czy ewentualne przyjęcie ustawy o Sądzie Najwyższym zagraża demokracji? A może jest rzeczywistą szansą na reformę sądownictwa? Projekt ustawy oceniają eksperci.
/>
/>
/>
/>
/>
Wychodzenie z propozycją przymusowego przenoszenia w stan spoczynku sędziów SN i skracania kadencji I prezesa SN oceniam jednoznacznie negatywnie. Tego typu reforma ma jeden wyraźny cel, którego zresztą Prawo i Sprawiedliwość nie ukrywa, tj. podporządkowanie sądów władzy politycznej. Bo choć używa się przy tym innych pięknych słów, to do tego się ta sytuacja sprowadza. Zwłaszcza jeśli będziemy patrzeć na nią w kontekście uchwalonych właśnie zmian w ustawie o Krajowej Radzie Sądownictwa i prawie o ustroju sądów powszechnych. Z punktu widzenia praw i wolności obywatelskich istotne jest, aby sądy były niezależne od władzy, gdy tymczasem zmierzamy w kierunku dokładnie przeciwnym.
Co gorsza, w przypadku ewentualnego uchwalenia nowej ustawy o SN w takim kształcie nie będzie miało sensu skarżenie jej do Trybunału Konstytucyjnego. Po podporządkowaniu TK władzy rezultat byłby z góry przesądzony. Skarżenie więc ustaw do sądu konstytucyjnego powoduje wręcz niebezpieczeństwo legitymizacji prawa, które z natury rzeczy jest sprzeczne z konstytucją. Wyrok zatwierdzający nowy stan rzeczy byłby nadaniem swoistego placetu rzekomej legalności temu, co jest skokiem na niezależną trzecią władzę. Bo cóż z tego, że András Baka, odwołany prezes węgierskiego Sądu Najwyższego, wygrał swoją sprawę w Europejskim Trybunale Praw Człowieka, skoro już dawno było po reformach, które podporządkowały tamtejsze sądownictwo władzy politycznej.
Wobec tego całe środowisko prawnicze, podkreślam całe, które docenia i rozumie znaczenie trójpodziału władz, powinno się jednoznacznie i zdecydowanie przeciwstawiać tego typu zmianom w sądownictwie.
Nie można tego nazwać inaczej jak likwidacją demokratycznego państwa prawnego, ponieważ SN jako najwyższy organ sądowy jest istotnym konstytucyjnym gwarantem tego porządku. Regulacja ta tworzy sytuację, w której wyrzuca się sędziów z SN, a minister sprawiedliwości wskazuje palcem, który z nich będzie mógł do niego wrócić, oraz wskaże kandydatów na sędziów, którzy uzupełnią nowy skład Sądu Najwyższego.
To politycy sprawujący władzę będą decydowali o wszystkim, o czym w demokratycznym państwie prawnym, na zasadzie równowagi władz, decydują sądy. To oznacza, że żaden z obywateli nie może czuć się bezpieczny, chyba że uważa, iż władza polityczna zapewnia mu większą ochronę jego praw niż sądy. Jednak nawet ci, co tak myślą, powinni mieć świadomość, że uchwalenie tej ustawy oznacza koniec niezależnego sądownictwa. Właśnie osiągamy stan rządów autorytarnych, charakteryzujących się tym, że cała władza skupiona jest w jednych rękach.
Niepokojące jest obniżenie standardów, jakie będą musieli spełniać kandydaci na sędziów SN. Władza polityczna obawia się, że nie będzie w stanie znaleźć kandydatów, którzy spełniać będą choćby formalne wymogi. Może to doprowadzić do tego, że w niedługim czasie SN nie będzie miał już żadnego autorytetu. Stanie się to, co obserwujemy z Trybunałem Konstytucyjnym, który na skutek działań rządu doprowadzających do jego demontażu nie cieszy się dziś już praktycznie żadnym zaufaniem. Nikt poważnie myślący nie odbiera tego organu jako chroniącego jakiekolwiek prawa konstytucyjne. Nie mam wątpliwości, że polska ustawa jest dużo dalej idąca niż reformy systemu i sądownictwa na Węgrzech. To jest poziom wręcz turecki. Tam na szczęście zaczynają się odbywać wielotysięczne protesty, bowiem społeczeństwo wie, że bez prawa nie da się funkcjonować w sposób normalny.
Jeśli dodamy do tego oczywisty fakt, że to SN decyduje o ważności wyborów parlamentarnych i prezydenckich, to mamy sytuację, w której minister sprawiedliwości, członek rządu, polityk, ustala skład sądu, który będzie o tym przesądzał. Obecni politycy zamiast nas podejmą decyzję o tym, kto zasiądzie w parlamencie. To powrót do czasów komuny. Jeśli chcemy pozbyć się naszych praw wyborczych czy wpływu na to, jak nasze państwo będzie funkcjonowało, to nie musimy robić nic. Jeżeli zaś uważamy, że zależy nam na tym, by mieć swoje prawa i wolności, które gwarantuje nam konstytucja, to trzeba reagować, by nie dopuścić do uchwalenia tej ustawy.
Sąd Najwyższy wieńczy system organizacyjny sądownictwa powszechnego. Tymczasem sędziowie SN aktywnie włączali się w życie polityczne po wyborach z 2015 r. Szczególnie pierwsza prezes Sądu Najwyższego. Co więcej, dwie rzeczy spowodowały konieczność zdecydowanych reform również w odniesieniu do Sądu Najwyższego: sam SN swymi niektórymi antyrządowymi uchwałami, jakie przyjął w ostatnim czasie, a także kilkoma aferami o charakterze korupcyjnym, które miały miejsce w przeszłości, oraz potrzeba dostosowania organizacji i funkcjonowania SN do już wprowadzonych zmian.
Większość sędziów SN włączyła się do działalności antyrządowej. Demonstracyjnie okazują niechęć wobec obecnych, wybranych demokratycznie władz, wychodzą poza swe kompetencje (np. rozpatrywanie spraw dotyczących Trybunału Konstytucyjnego), co jest już działaniem pozaprawnym i wybitnie politycznym.
Sędziowie SN w swej większości nie uznają wyników demokratycznych wyborów, czemu dają wyraz w uchwałach podejmowanych podczas kolejnych nadzwyczajnych zjazdów sędziów, a potem prawników w Katowicach.
Prawo i Sprawiedliwość w projekcie ustawy o SN przywraca kontrolę społeczną nad sądami, realizując zasadę art. 4 konstytucji, że władzę zwierzchnią w RP sprawuje naród poprzez swoich przedstawicieli, czyli przez Sejm. Dziś środowisko od dołu do samej góry jest zamknięte i nawet próby pociągnięcia do odpowiedzialności sędziów łamiących prawo, a nawet złapanych na gorącym uczynku, nazywa się atakiem na niezależność sądów i niezawisłość sędziowską. Zamiarem projektu jest zakończenie orzekania w SN przez sędziów, wśród których część ma przeszłość w PRL-owskich sądach lub mają swego rodzaju mentalność postpeerelowską.
Środowisko sędziowskie nigdy się nie oczyściło, jak oczekiwał pan sędzia Strzembosz, nigdy nie poddało się lustracji. Wyjmujemy też spod samowładzy sędziów kwestie o charakterze administracyjno-organizacyjnym w sądownictwie, które ustrojowo należą do władzy wykonawczej, czyli ministra sprawiedliwości. To, jak ma być zorganizowany sąd, jego wewnętrzna praca, kto ma być jego prezesem lub jaki ma być tryb i sposób przydzielania spraw, to nie są sprawy związane z niezawisłością sędziego przy orzekaniu. Jakkolwiek górnolotnie by to zabrzmiało, obecne władze nową ustawą o SN i pozostałymi już uchwalonymi ustawami reformującymi wymiar sprawiedliwości przywracają trzecią władzę sądowniczą do wymogów demokracji nakazanych w polskiej konstytucji.
To bezpośrednia ingerencja w sferę niezawisłości sędziowskiej, zmierzająca do pozbawienia SN pozycji organu niezależnego, który dotychczas zapewnił funkcjonowanie podstawowych zasad państwa prawa. Pamiętajmy, że SN przez swoje orzecznictwo i swój autorytet ucieleśnia istotę państwa prawa, zapewniając także możliwość stosowania konstytucji w ochronie praw podstawowych. Próba pozbawienia Sądu Najwyższego niezależnego działania, którą dziś obserwujemy, jest dramatycznym zwrotem w naszej najnowszej historii. Z pełną świadomością mówię o tym wydarzeniu jako dramatycznym momencie w historii naszego państwa i obawiam się, że jeśli tego rodzaju projekt zostanie przyjęty, to znajdziemy się w zupełnie innej rzeczywistości. Takiej, która już nie ma punktów stycznych z zasadami państwa prawa.
To jest sytuacja, w której sędziów do najwyższego organu wymiaru sprawiedliwości będzie wskazywał minister sprawiedliwości. Co jest niemożliwe do wyobrażenia w żadnym innym państwie, w którym funkcjonuje ustabilizowana demokracja i przestrzega się reguł państwa prawa.
Na mocy proponowanych przepisów istniejący sąd ulega unicestwieniu, a w jego miejsce pojawia się sąd mianowany de facto przez ministra sprawiedliwości. Osobiście jestem tym w najgłębszym stopniu poruszony i mam dość pesymistyczną wizję rozwoju sytuacji.
Sytuacja, w której politycy biorą się do karania SN za jego orzecznictwo, kojarzy się z najgorszymi czasami. To jest przyznanie wprost, że sądy nie mogą mieć niezależnej pozycji, lecz mają realizować politykę rządzącej partii. Jeśli to tak ma wyglądać respektowanie zasad ustrojowych, to ja przestaję rozumieć rzeczywistość, w której żyjemy.
Pamiętajmy, że jesteśmy blisko 30 lat po upadku systemu komunistycznego, więc znalezienie sędziów, którzy funkcjonowali przed 1989 r., byłoby niezwykle trudne. Przecież ogromna większość sędziów nie ma nic wspólnego z tamtymi czasami. Trzeba też przypomnieć, że po 1989 r. nastąpiła bardzo radykalna zmiana polskiego wymiaru sprawiedliwości. Został on podporządkowany nowym, demokratycznym zasadom. Nie zapominajmy o tym, że wówczas Sąd Najwyższy został powołany na zupełnie zmienionych zasadach i w całkowicie nowym składzie. Nie może on więc być traktowany jako kontynuacja sądu z poprzedniego systemu. Mieliśmy przecież do czynienia z postępowaniami wobec osób, które sprzeniewierzyły się niezawisłości sędziowskiej w czasach komunistycznych. To wszystko razem sprawia, że posługiwanie się dziś argumentem braku lustracji jest kompletnie niezrozumiałe. Zaś co do rzekomego braku kontroli społecznej sądów, to nie zapominajmy, że sądownictwo funkcjonuje w oparciu o porządek prawny tworzony na podstawie konstytucji przyjętej przez naród oraz na podstawie tworzonych w – przynajmniej do tej pory – demokratyczny sposób ustaw. Kontrola wymiaru sprawiedliwości jest więc zapewniana w sposób jemu właściwy. Przecież nie może ona polegać na spotykaniu się sędziów na wiecach i odpowiadaniu na zarzuty ludzi rozczarowanych jego funkcjonowaniem. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystko jest idealne, ponieważ w wymiarze sprawiedliwości wiele rzeczy wymaga poprawy, ale to nie jest odpowiednia metoda. A już na pewno nie będzie prowadzić do jakichkolwiek pozytywnych efektów. Wręcz przeciwnie, doprowadzi do sytuacji, w której obywatel będzie pozbawiony jakiejkolwiek ochrony ze strony niezależnych sądów.
Wśród komentarzy na temat nowej ustawy o SN padają ostre sformułowania o końcu demokratycznego państwa prawnego czy trójpodziału władzy. Niestety projekt stwarza różne okazje, by formułować właśnie takie radykalne tezy, dlatego że przewiduje w istotnej mierze rozwiązania trudne do pogodzenia z zasadą podziału władzy, zasadą niezależności i odrębności sądów. Bo jakże pogodzić z tymi zasadami rozwiązanie polegające na tym, że sędziów SN w ramach reformy ustrojowej tego sądu przenosi się w stan spoczynku, następnie władza wykonawcza dobiera sobie sędziów, których chce tam widzieć, a w końcu uzupełnia jego skład przy pomocy podporządkowanej politykom Krajowej Rady Sądownictwa? Jak można pogodzić z zasadą podziału władz rozwiązanie, które przewiduje, że minister sprawiedliwości wskazuje, kto będzie I prezesem Sądu Najwyższego. To jest doprawdy niekompatybilne z zasadami państwa demokratycznego i z tego powodu niekonstytucyjność tego projektu wydaje się wyrazista. Nie tylko zresztą z tego powodu.
Sędziowie będą podporządkowani w gruncie rzeczy Ministerstwu Sprawiedliwości na rozmaite sposoby, w szczególności przez na nowo ukształtowaną instytucję postępowania dyscyplinarnego. To może spowodować uzależnienie ich od ministra sprawiedliwości. Trudno zrozumieć intencję wprowadzenia tego typu rozwiązań, bo niby jaka wartość konstytucyjna w demokratycznym państwie prawnym za tym przemawia? Nie można tego tłumaczyć np. potrzebą zapewnienia bezpieczeństwa i porządku publicznego, albowiem większym zagrożeniem dla tej wartości konstytucyjnej jest system, w którym to politycy nie są poddani kontroli ze strony niezależnych sądów.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Reklama
Reklama
Reklama