Prawo jest jak płot – żmija zazwyczaj się prześlizgnie, tygrys zawsze przeskoczy, a bydło przynajmniej się nie rozłazi, gdzie nie powinno. To oczywiście żart. Ale czy nie trafnie oddaje stosunek przeciętnego Polaka do przepisów? Nie tylko szeregowego obywatela, lecz także ludzi władzy.
Prawo jest jak płot – żmija zazwyczaj się prześlizgnie, tygrys zawsze przeskoczy, a bydło przynajmniej się nie rozłazi, gdzie nie powinno. To oczywiście żart. Ale czy nie trafnie oddaje stosunek przeciętnego Polaka do przepisów? Nie tylko szeregowego obywatela, lecz także ludzi władzy.
Dla tych ostatnich to prawdziwa zabawa. Przy takim płocie można na okrągło majstrować. A to podwyższyć, a to obniżyć. Ograniczyć obszar, który otacza, albo poszerzyć. Nadać nowy kształt. Poszatkować terytorium wewnętrznymi płotkami. Podzielić na większe kawałki. Wstawić furtkę tylko dla wtajemniczonych, a dla reszty bramę, do przekroczenia której potrzebna jest przepustka, a tę zawsze można cofnąć z byle jakiego powodu. I powiedzieć, że zaszło nieporozumienie. Że interpretacja była niewłaściwa. Że od teraz są zupełnie nowe warunki wjazdu, przyjazdu i wyjazdu. Kto gapa i się z nimi nie zapoznał wcześniej, teraz zapłaci frycowe i jeszcze karę.
Kpię? W żadnym razie. Dla rządzących prawo jest naprawdę niczym płot. Dla wszystkich rządzących bez względu na barwy partyjne. Dla Prawa i Sprawiedliwości stanowi jednak jeszcze coś więcej. Dla niej to płot mobilny o magicznych właściwościach przemieszczania, znikania, pojawiania się w zupełnie niespodziewanym miejscu, wyginania, rozciągania i gumkowania. Jeśli akurat przeszkadza w obsadzeniu fotela ministerialnego, to się użyje różdżki typu: „Konstytucja na to pozwala”, a gdy stanowi barierę do umieszczenia własnych kandydatów w Krajowej Radzie Sądownictwa, w ruch pójdzie różdżka o nazwie „Konstytucja zakazuje dotychczasowego sposobu wyłaniania członków KRS”. To nic, że to wciąż ta sama ustawa zasadnicza, tak bardzo nielubiana przez ugrupowanie obecnie sprawujące władzę. Ważne, że dzięki Trybunałowi Konstytucyjnemu działa na korzyść najwyższych czynników państwowych. W zasadzie powinnam użyć sformułowania „tzw. Trybunał Konstytucyjny”, jakie funkcjonuje w obiegu powszechnym. Ono rzeczywiście najlepiej obrazuje sposób orzekania tej instytucji, która ze strażnika konstytucji w imieniu społeczeństwa przeistoczyła się w stróża ochrony interesów partyjnych. Nie chcę przez to powiedzieć, że we wcześniejszych latach TK był kryształowo czysty. Nie był. Nawet za czasów prezesury prof. Andrzeja Rzeplińskiego, który stał się symbolem obrony niezależności trybunału, był okres, gdy w ciemno można było typować rozstrzygnięcie. TK w owym czasie (za rządów PO-PSL) stawał po stronie budżetu i stanu finansów państwa, zapominając w tego rodzaju sprawach o innych uczestnikach społeczeństwa. Ale tylko w takich przypadkach. Ani tamte orzeczenia, ani te aktualne nie wzbudzają we mnie szacunku, jak u Wiesława Johanna, byłego sędziego TK (Magazyn DGP z 23 czerwca br.). Nie realizują one bowiem celu, dla którego ta instytucja została stworzona. Nie kontrolują działań władzy ustawodawczej, lecz ją wspierają. Co gorsza, wracając do metaforyki ogrodzeniowej, dziś bramka trybunalska otwiera się wyłącznie w jedną stronę. A jeśli PiS doprowadzi do zmiany ustawy zasadniczej, w ogóle może zostać zamknięta. Już nikomu nie będzie potrzebna. Mnie nie jest już teraz.
O jakim prawie marzy PiS? Parafrazując słowa Juliusza Słowackiego: o prawie giętkim, które odtworzy wszystko, co pomyśli Nowogrodzka. Cały system ma być na usługach tej partii. I do spełnienia tego marzenia uparcie dąży. Zmienia ustawy i akty niższego rzędu z prędkością światła. Przewraca do góry nogami całe obszary życia publicznego (m.in. administrację, edukację, emerytury, wsparcie rodziny, wymiar sprawiedliwości) w tempie sprinterskim. Przedefiniowuje instytucje państwowe, starając się przy o tym o kolejne rekordy szybkości. Wymienia kadry we wszystkich podmiotach, których Skarb Państwa jest właścicielem lub współwłaścicielem, jakby to był wyścig. Wygrany bierze wszystko. Wolno więc mu to robić. A jak jeszcze społeczeństwo na tym zyska, to nic, tylko bić brawo. Wyborcy domagali się zmian, to je mają. Ci, którym się nie podoba kierunek przeobrażeń, mogą protestować. Nikt im tego nie zabrania. Jest przecież w Polsce demokracja. Że demonstrantów władza nie słucha? Nie musi. Przyszła przecież wykonać wolę suwerena. I ją wykonuje. Bez przeszkód dostosowując rozwiązania prawne do swoich potrzeb, do swojego marzenia. Ma w końcu większość parlamentarną. I prezydenta, który podpisze, co z Wiejskiej trafi na jego biurko. I trybunał, który orzeknie zgodność/niezgodność (niepotrzebne skreślić) z konstytucją. I media, które sprzedadzą informacje odpowiednio oprawione. Tylko ten nieszczęsny wymiar sprawiedliwości z Sądem Najwyższym na czele się jeszcze jakoś opiera. I ta okropna ustawa zasadnicza. Na nie też przyjdzie czas. Jak twierdzi prof. Adam Czarnota, teoretyk i socjolog prawa z Univeristy of New South Wales w Sydney, po 1989 r. prawo stało się narzędziem demobilizacji życia publicznego, wręcz jego kolonizacji przez prawników (Magazyn DGP z 9 czerwca br.). Było niczym za ciasno zapięty gorset, który teraz pękł. Nie inaczej myśli spora część społeczeństwa. Takie wypowiedzi nie poprawiają stosunku do sędziów (szerzej: do prawników). Wręcz wpisują się w propagandę PiS-owską. Partia rządząca ma ogromne „zasługi” w pogłębieniu niechęci Polaków do sędziów, twierdząc, że są sitwą wykorzystującą prawo i niezawisłość dla własnych profitów. Że ich wyroki są odległe od sprawiedliwości. A że PiS szyje nowy gorset, jeszcze ciaśniejszy? Skądże znowu. Po reformie wszystkie orzeczenia będą sprawiedliwe. Bo będą wydawane według wytycznych z Nowogrodzkiej i/lub z Alei Ujazdowskich 11.
Giętkie prawo. Giętka sprawiedliwość. Giętka wykładnia. Wręcz nieznośna giętkość. Ma być bowiem dokładnie taka, jakiej chce PiS. Wszelkie odstępstwa i odchylenia są przez to ugrupowanie uznawane za wybryki, stawianie się ponad prawem, naciąganie, zaangażowanie polityczne. Tylko jego pomysły prawne są jedynymi właściwymi. Wyłącznie jego linia interpretacyjna jest jedynie słuszna. Nie ma miejsca na żadną dyskusję. Debaty też odeszły do lamusa. Kto próbuje mieć inne zdanie, ten zwalcza legalnie wybraną partię. I to tę partię, która pierwszy raz w historii potransformacyjnej uzyskała większość parlamentarną. Której suweren powierzył misję zreformowania kraju i tym samym prawa. Nie piszę tego, bo się uwzięłam na rządzących. Oceniam działania, pamiętając o starym powiedzeniu, gdzie Polaków dwóch, tam trzy opinie, co przy interpretacji prawa nabiera jeszcze większej mocy. I co PiS wykorzystuje z bezwzględnością.
Weźmy kilka faktów. Ułaskawienie Mariusza Kamińskiego, aby mógł objąć tekę ministerialną. Andrzej Duda wygłaszający z uśmiechem na ustach: „postanowiłem uwolnić wymiar sprawiedliwości od tej sprawy” doskonale wiedział, co robi. Wybrał takie opinie prawnicze, które podpowiadały mu, że może to uczynić na mocy samej konstytucji. Pominął kwestię nieprawomocnego skazania Kamińskiego i korzystanie przez niego z domniemania niewinności. Nie zakładał, że Sąd Najwyższy w odpowiedzi na pytanie prawne podważy podstawy jego decyzji, uznając, że prawo łaski może dotyczyć tylko osoby, która ma prawomocny wyrok. Co zatem zrobił SN w opinii polityków PiS? Postawił się ponad prawem. Wszedł w kompetencje Trybunału Konstytucyjnego. Zaingerował w twarde uprawnienie głowy państwa. W ogóle uchwały siódemkowe mające moc zasady prawnej (wywołuje taki efekt, jak prawo, do którego trzeba się stosować) to jakiś przeżytek. Więc należy uchylić możliwość ich wydawania przy pomocy Trybunału Konstytucyjnego. A przy okazji odwołać I prezes SN, bo też zajmuje to stanowisko niezgodnie z procedurami. Trybunał również i tu pomoże. Potem wymieni się prezesów poszczególnych izb SN i problem będzie z głowy. Tak samo jak z nieopublikowanymi wyrokami TK wydanymi przez wrogie rządzącym składy sędziowskie. Są nowi sędziowie. Są nowe przepisy. Nie ma sprawy. A przecież to najzwyczajniej w świecie brak szacunku. Dla prawa. Dla procedur. Dla praktyki. Dla ludzi. W przypadku PiS stara paremia łacińska dura lex sed lex (twarde prawo, ale prawo) wylądowała na śmietniku historii. Razem z szacunkiem właśnie. Tolerancją. Otwartością. Tradycją. Autorytetami.
Jeszcze ta Unia Europejska bruździ. Procedury uruchamia, że niby Polska łamie zasady państwa prawa, narusza wartości unijne. Dobrze, by też powędrowała do historycznego kosza. Nad tym jednak PiS będzie musiał dłużej popracować. Bo większość społeczeństwa, choć łatwo sterowalna, to za tą Unią przepada. I na razie nie da jej sobie odebrać. Nie pozostaje nic innego, jak suwerena i Brukselę mamić chęcią współpracy, a tak naprawdę robić swoje. Z faktami dokonanymi trudno dyskutować. A i sama Unia pomoże w tym polskim rządzącym. Swoją niedecyzyjnością, rozmienianiem się na drobne w niekończących się dysputach, pomysłami imigracyjnymi, ideami o kilku prędkościach, straszeniem o odbieraniu pieniędzy. W tym kontekście giętkie prawo może się wydać trochę bardziej dziurawym płotem. Taką wizję da się sprzedać. Szczególnie, jak się pokaże co niektórym, jak przez te dziury przechodzić. Oklaski na stojąco.
Skoro władza nie musi stosować się do wyroków sądowych, bo nie lubi wymiaru sprawiedliwości w obecnym kształcie. Skoro zamiast przestrzegać prawa je zmienia, bo akurat tak jest jej wygodnie. Skoro wymienia ludzi Temidy, bo nie chce się szarpać z tymi o odmiennych poglądach. Skoro pokazuje Brukseli środkowy palec, bo ta jej wytyka działanie wbrew regulacjom unijnym. To jaki daje sygnał społeczeństwu? Społeczeństwu, które ze swojej natury ma dość lekceważący stosunek do regulacji prawnych i stara się je ominąć, jeśli to tylko możliwe. Czy to zielone światło do naśladowania rządzących, których nazwa brzmi bardzo zobowiązująco? Czy też założenie, że ciemny lud jest tak ciemny, że jedyne, co zrozumie z całego zamieszania, to to, że tak właśnie trzeba. Że to droga do tego, by w kraju było lepiej. Gdyby tak każdy obywatel poszedł w ślady rządzących, doszłoby do anarchii. Nikt nie miałby respektu do nikogo ani niczego. Żadne ramy prawne by nie istniały. Orzeczenia sądowe nie miałyby żadnego znaczenia. Każdy mógłby robić, co chce, a ewentualne pretensje i żale mógłby zgłaszać na Nowogrodzką. Mam nadzieję, że taki scenariusz to czysta fikcja. Podobnie jak ten, że PiS jest jedyną instancją władną, aby rozstrzygać konflikty, dzielić dobra, nagradzać i karać. W imieniu suwerena. Według własnego giętkiego prawa. Chcąc zaś utrzymać kontrolę nad niesfornymi, wysyłałoby inspektorów maści różnej, policję i wojsko. To już było. Drugi raz też się nie sprawdzi. Taki płot się w końcu zawali. Zbyt wielu będzie się starało prześlizgnąć lub przeskoczyć.
PS Z wykształcenia jestem prawnikiem. Nigdy czynnie nie wykonywałam tego zawodu. Nie bronię interesów tej grupy. Bronię prawa, bo ono przy braku norm zwyczajowych jako jedyne tworzy ramy działania w ramach społeczeństwa. Bronię jego stosowania. Bronię szacunku do niego. Po prostu jako obywatelka RP.
Cały system ma być na usługach PiS. I do spełnienia tego marzenia partia uparcie dąży. Zmienia ustawy, wymienia kadry, przewraca do góry nogami całe obszary życia publicznego. Wygrany bierze wszystko
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama