W przyszłym tygodniu Trybunał Konstytucyjny zajmie się wnioskiem grupy posłów PiS o zbadanie zgodności z konstytucją przepisów regulaminu SN, na podstawie których dokonano wyboru I prezes SN, oraz o zwieńczenie tego badania wydaniem orzeczenia aplikacyjnego. Wyrok ów miałby w istocie prowadzić do stwierdzenia nieważności wyboru Małgorzaty Gersdorf.
Zauważyliśmy, że kryterium rozumu już dawno przestało pełnić wiodącą rolę w procesie wyłaniania kandydatów do parlamentu. Bardziej jednak niepokoi, że przestaje się liczyć w procedurze wskazywania kandydatów do najwyższych organów władzy sądowniczej. O ile bowiem w pierwszej sytuacji skrajne przypadki giną w zbiorowej mądrości (choć ostatnio to stwierdzenie wydaje się mocno eufemistyczne), o tyle każdy sędzia ma ogromną indywidualną władzę. Nawet gdy rozstrzyga sprawy w składach wieloosobowych, jego możliwości oddziaływania są spore. Po to postawiliśmy na model sędziego zawodowego i apolitycznego, by orzekający nie zapominali, że rozstrzygając sprawy według kryteriów politycznych, a nie prawnych, mogą zacząć przypominać małpę z brzytwą...
Jak wiadomo , TK posiada przede wszystkim kompetencję derogacyjną. Korzysta z niej, wydając orzeczenia stwierdzające niezgodność przepisów prawa z określonymi wzorcami konstytucyjnymi. W efekcie kwestionowane regulacje znikają z systemu.
Inny rodzaj orzeczeń to wyro - ki interpretacyjne i zakresowe, wydawane, gdy z wątpliwego przepisu da się odczytać nienaruszającą konstytucji normę. Niemożliwe jest wówczas zarówno stwierdzenie niezgodności z ustawą zasadniczą całego przepisu, jak również uznanie, że jest on z nią w całości zgodny. Pozostaje zatem rozstrzygnięcie, w którym TK stwierdzi zgodność z konstytucją badanego przepisu jedynie w podanej przez siebie interpretacji. Orzeczenia te wiążą mocą argumentacji w nich przedstawionej, wspartej autorytetem trybunału.
Kontrowersyjny co do swojej istoty wyrok aplikacyjny, wskazany bez głębszego zrozumienia we wniosku posłów, odnosi się do czegoś innego, niż politycy chcieliby uzyskać. Dotyczy on sytuacji, w których poza stwierdzeniem niekonstytucyjności przepisów, TK precyzuje skutki orzeczenia, inne niż vacatio legis. To bardzo rzadko stosowana i słusznie krytykowana formuła rozstrzygnięć (było ich dotąd zaledwie dwadzieścia kilka). W orzeczeniach aplikacyjnych niekiedy ogranicza się konsekwencje w czasie, wskazując np. datę początkową wystąpienia niekonstytucyjności lub nakazując odnosić wyrok wyłącznie do stanów powstałych po jego wejściu w życie. Czasem, na mocy wyraźnej decyzji TK, premię za aktywność uzyskuje beneficjent skutecznej skargi konstytucyjnej albo strona sporu, w toku którego sąd przedstawił pytanie prawne.
/>
Wyroki aplikacyjne mają jednak tę cechę wspólną, że opierają się na trybunalskim ograniczeniu normalnych konsekwencji orzeczenia derogacyjnego. W tym zakresie zatem Trybunał Konstytucyjny czyni niejako mniej, niżby wynikało to z jego kompetencji.
Tym razem jednak grupa posłów żąda, by trybunał zrobił coś więcej, niż może. By nie tylko stwierdził niekonstytucyjność aktów normatywnych, których zasadniczo (z pewnymi wyjątkami) badać nie może, lecz by zarazem uzurpował sobie kompetencje przynależne sądowi faktu, którym przecież nie jest, i usunął niewygodnego sędziego z urzędu. By TK użył retorycznej figury dla przykrycia tego, że działa z naruszeniem konstytucyjnej zasady legalizmu, niepozwalającej organowi władzy publicznej orzekać poza granicami prawa. By określił konsekwencje wyroku – nazwanego bałamutnie aplikacyjnym – w sposób odpowiadający doraźnym życzeniom i potrzebom polityków. By stał się narzędziem do niszczenia instytucji prawnych.
/>
Jeśli godzić w dobro wymiaru sprawiedliwości może sąd konstytucyjny, to chyba i każdy obywatel. Szkoda, że posłowie tego nie rozumieją. Miejmy nadzieję, że w zdeptanym, odartym z autorytetu i godności Trybunale Konstytucyjnym zostało jeszcze trochę przyzwoitości i rozumu. A może i politycy wreszcie zrozumieją, że – w myśl starego porzekadła – nadgorliwość bywa gorsza od politycznych konceptów, o których historia chce zapomnieć.