Sąd Najwyższy rozstrzygnie, czy kodeks karny może być dobrym narzędziem do walki z handlarzami szkodliwymi substancjami psychoaktywnymi.
/>
W założeniu batem na kwitnący rynek dopalaczowy miały być przepisy ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii (Dz.U. z 2005 r. nr 179, poz. 1485 ze zm). W ramach krucjaty wypowiedzianej po raz pierwszy przez rząd w 2010 r. inspekcja sanitarna uzyskała prawo nakładania kar finansowych – od 20 tys. do 1 mln zł – za złamanie zakazu wytwarzania i sprzedaży tych substancji.
Ale nie dość, że wyegzekwowanie należności w większości przypadków okazało się niewykonalne, bo sklepy znikały z dnia na dzień, to jeszcze producenci znacznie szybciej wrzucali na rynek nowe specyfiki (często o podobnej strukturze chemicznej), niż posłowie dopisywali je do listy substancji zakazanych. W 2015 r. na fali kolejnej antydopalaczowej kampanii m.in. wprowadzono pojęcie nowej substancji psychoaktywnej, a ministra zdrowia upoważniono do aktualizowania wykazu tych środków.
Narażenie życia i zdrowia
Wielomilionowe kary wymierzone w minionych kilku latach przez inspekcję sanitarną pozostają jednak głównie na papierze, zaś biznes dopalaczowy coraz częściej przenosi się do internetu. Wobec fiaska walki środkami administracyjnymi niektórzy prokuratorzy podejmują próby rozprawienia się z przedsiębiorczymi chemikami za pomocą kodeksu karnego. W aktach oskarżenia powołują się na art. 165 par. 2 pkt 2 pozwalający orzec karę od 6 miesięcy od 8 lat więzienia wobec każdego, kto naraża życie i zdrowie wielu osób, wytwarzając lub wprowadzając do obrotu szkodliwe substancje, środki spożywcze czy środki farmaceutyczne (przy założeniu, że nie spełniają one obowiązujących norm jakości).
Do wyroków skazujących doszło jednak tylko w pojedynczych przypadkach. W ubiegłym roku udało się np. skutecznie oskarżyć właściciela lombardu we Wrocławiu, który rozprowadzał dopalacze pod przykrywką środków do czyszczenia monitorów i pochłaniaczy wilgoci. Sąd I instancji nie miał wątpliwości, że biznesmen sprowadził niebezpieczeństwo dla zdrowia wielu klientów, i skazał go na dwa lata pozbawienia wolności (sygn. akt III K 126/15). Sąd apelacyjny również był przekonany, że doszło do przestępstwa z art. 165 par. 1 pkt 2 k.k., ale obniżył oskarżonemu karę do miesiąca pobytu w więzieniu i 4 miesięcy ograniczenia wolności.
– Sprawa praktycznie sama się prowadziła. Biegli wydali opinię o szkodliwości środków, należało tylko udowodnić, że handlarze wiedzieli, jakim celom służą dopalacze, oraz mieli świadomość, że skutki ich zażywania są bardzo niebezpieczne i prowadzą nawet do zgonu. I nie było to żadnym problemem – tłumaczy prokurator rejonowy Maciej Nitra, który prowadził postępowanie. Z jego informacji wynika, że w całej Polsce toczy się coraz więcej podobnych spraw, zwłaszcza że inni śledczy zwracali się do niego po wskazówki, jak walczyć z handlarzami dopalaczami za pomocą kodeksu karnego.
Wyrok skazujący usłyszeli też w zeszłym roku właściciele sklepu z „kadzidełkami” i „solami do kąpieli” w Elblągu, którzy pod taką etykietą handlowali mieszankami zawierającymi substancje psychoaktywne. Obu wymierzono karę roku pozbawienia wolności (sygn. akt II K 111/15).
Ich obrońcy złożyli jednak apelację, w której przekonywali, że ich klientom można zarzucić co najwyżej wprowadzenie do obrotu środka zastępczego, co nie jest czynem zabronionym w rozumieniu kodeksu karnego, lecz jedynie deliktem administracyjnym. Zarzucili też sądowi I instancji, że źle zinterpretował znaczenie „szkodliwości substancji dla zdrowia”, a mianowicie przyjął, że ta szkodliwość wynika z niewłaściwego zażycia środka, który ze swojej istoty jest niebezpieczny. Jak podkreślali adwokaci, oskarżeni nie mieli przecież wpływu na sposób konsumpcji proszków. Dlatego o szkodliwości substancji można mówić tylko wtedy, gdy nie odpowiadają one normom jakości dla danych produktów. Czyli mówiąc najprościej, są one wadliwe.
Elbląski sąd apelacyjny uznał, że odpowiedź na zastrzeżenia obrońców sprzedawców dopalaczy wymaga rozstrzygnięcia problemu interpretacyjnego i postanowił przekazać go Sądowi Najwyższemu.
Sankcje administracyjne
Z jednej strony jest jasne, że ustawodawca zdecydował się objąć handel środkami zastępczymi sankcjami administracyjnym, a nie karnymi. Takie rozwiązanie jest zresztą zgodne z zaleceniami Komisji Europejskiej, które zakładają, że wprowadzanie do obrotu substancji o średnim zagrożeniu (a za takie uznaje się środki zastępcze) podlega właśnie odpowiedzialności administracyjnej, a handel specyfikami, które powodują poważne niebezpieczeństwo dla zdrowia publicznego (środki odurzające i substancje psychotropowe), jest ścigany z kodeksu karnego.
Taki pogląd znalazł zresztą odzwierciedlenie w wyroku Sądu Apelacyjnego w Krakowie z 2013 r. (sygn. akt II AKz 483/13), który badał sprawę zorganizowanej grupy przestępczej zajmującej się produkcją i sprzedażą dopalaczy. W jego ocenie prokuraturze nie udało się udowodnić, że sprzedaż zakazanych substancji stwarzała realne niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób. Śledczy przedstawili jedynie analizy dotyczące niepożądanych efektów zażywania badanych środków, nie ustalono jednak, czy sprzedawane proszki spowodowały zatrucie u konsumentów.
Rola biegłych
W sprawie wrocławskiej po zażyciu dopalaczy kilkanaście osób było hospitalizowanych. U większości pacjentów wywołały one stan odurzenia podobny do tego, jaki powodują substancje psychoaktywne. Zamówione badania toksykologiczne o mechanizmach działania i niebezpiecznych skutkach konsumpcji proszków były zaś zgodne z opinią sądowo-lekarską.
– Takie sprawy wiążą się z dużymi problemami dowodowymi – mówi sędzia karny z Wrocławia Piotr Mgłosiek. Jego zdaniem art. 165 par. 1 ust. 2 może mieć sens w walce z dopalaczami, ale zaznacza, że ogromną rolę mają w takich sprawach do odegrania biegli. – To oni muszą rozstrzygnąć, na ile środki chemiczne zawarte w dopalaczach są toksyczne i jak duże zagrożenie dla zdrowia powodują. Z drugiej strony sąd ma za zadanie ustalić, że jest ono powszechne, czyli dotyczy od sześciu do 10 osób, a prokurator udowodnić, że sprawca, który wytwarza lub wprowadza do obrotu środki zastępcze, ma pełną świadomość szkodliwości skutków swojego działania. A bywa to bardzo trudne – dodaje sędzia Mgłosiek.