Jest szansa na to, by rozstrzyganiem sporów przetargowych zajął się jeden, a najwyżej kilka sądów. Dzisiaj takie sprawy trafiają na sędziów, którzy na co dzień nie mają do czynienia z tą problematyką.
Od wielu lat uczestnicy rynku zamówień publicznych jako jeden z głównych jego mankamentów wymieniają niejednolitość orzecznictwa. O ile w pierwszej instancji sprawy przetargowe rozstrzyga jeden organ – Krajowa Izba Odwoławcza, o tyle w drugiej trafiają już one do sądów okręgowych właściwych dla siedziby zamawiającego, czyli do jednego z 45 SO. Skarg tych jest stosunkowo niewiele (w 2015 r. – 179), a więc nierzadko zdarza się, że trafiają do sędziów, którzy pierwszy raz w życiu muszą wziąć do ręki ustawę – Prawo zamówień publicznych (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 2164 ze zm.). Trudno więc się dziwić, że rozstrzygnięcia bywają mocno rozbieżne. Niebawem jednak ma się to zmienić.
– Zdajemy sobie sprawę z tego, że wielość sądów rozstrzygających sprawy z zakresu zamówień publicznych nie służy systemowi i jednolitości orzecznictwa. Są sądy, które otrzymują jedną taką sprawę rocznie, a więc siłą rzeczy nie mogą specjalizować się w tych zagadnieniach. Dużo lepszym rozwiązaniem byłoby oddanie tych spraw w ręce jednego, ewentualnie kilku sądów – powiedziała Małgorzata Stręciwilk, prezes Urzędu Zamówień Publicznych, podczas zorganizowanej w DGP debaty na temat przyszłości systemu zamówień publicznych.
– Jest szansa na to, że takie zmiany zostaną wprowadzone. Jestem po pierwszych rozmowach z Ministerstwem Sprawiedliwości, które również dostrzega ich celowość i widzi możliwość ich uwzględnienia w ramach przeprowadzanej reformy sądownictwa – dodała.
Trwają analizy
Rozważane są różne warianty zmian. Pierwszy z nich, najlepiej oceniany przez ekspertów, to stworzenie jednego, wyspecjalizowanego sądu, który zajmowałby się wyłącznie rozstrzyganiem spraw z zakresu zamówień publicznych. Inny to przekazanie tych spraw do kilku, góra czterech sądów w Polsce. Których? Zadecydować miałaby liczba skarg dziś do nich wpływających, ich rozmieszczenie geograficzne (tak, aby mniej więcej wszyscy zamawiający mieli zbliżoną odległość) oraz specjalizacja (są sędziowie, którzy rozpoznawali już kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt spraw dotyczących zamówień publicznych). Do końca marca w UZP będą przeprowadzone analizy, które zostaną przekazanie resortowi sprawiedliwości. Ten zaś zdecyduje, która opcja jest możliwa do zrealizowania.
– Optymalnym rozwiązaniem byłoby stworzenie jednego, wyspecjalizowanego sądu, który zajmowałby się wyłącznie orzekaniem w sprawach zamówień publicznych i działał na podobnych zasadach jak Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – uważa Wojciech Hartung, ekspert z kancelarii Domański Zakrzewski Palinka.
Taki sąd musiałby mieć taką liczbę etatów sędziowskich, która gwarantowałoby sprawne rozpoznawanie spraw. Chociaż bowiem skarga nie blokuje możliwości zawarcia umowy o zamówienie publiczne, to jednak wielu zamawiających czeka z podpisaniem kontraktu do ogłoszenia wyroku. Dlatego też przepisy wyznaczają krótkie terminy. W KIO na wyrok czeka się średnio 14 dni. Sądy z kolei powinny rozpoznawać skargi niezwłocznie, nie później niż w ciągu miesiąca. To jednak tylko termin instrukcyjny i jego przekroczenie nie niesie za sobą żadnych konsekwencji. Zazwyczaj więc czeka się dłużej. Najdłużej w Warszawie. Od pięciu miesięcy nie wyznaczono np. terminu na rozpoznanie jednej ze skarg skierowanych przez UZP.
W niepewnych rękach
Do 2004 r. skargi w sprawach zamówień publicznych rozpoznawał jeden sąd – Sąd Okręgowy w Warszawie. Potem zdecydowano się na decentralizację.
– Podejmując tę decyzję, kierowano się obciążeniem warszawskiego sądu. Kwestie etatowe nie powinny jednak decydować o tak ważnych sprawach. Z perspektywy czasu widać wyraźnie, że rozdzielenie skarg po wszystkich sądach okręgowych w Polsce było błędem i to dużym – uważa Tomasz Czajkowski, były wieloletni prezes UZP.
– Mówimy o zamówieniach, których wartość wynosi nierzadko setki milionów złotych. Powinien je rozstrzygać sąd specjalizujący się w prawie zamówień publicznych, a nie przypadkowy sędzia, który być może ma z nim pierwszy raz do czynienia – podkreśla.
Efekty decentralizacji widać w rozjeżdżającym się orzecznictwie. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Od pół roku trwa dyskusja, czy po ubiegłorocznej nowelizacji przepisów przedsiębiorcy mogą kwestionować zwycięskie oferty w przetargach poniżej progów unijnych. KIO konsekwentnie uważa, że nie. UZP zaś skarży te postanowienia do sądów. Efekt? Pięć wyroków przyznających rację UZP, a dwa inne KIO. Przedsiębiorcy więc wciąż nie wiedzą, czy mogą wnosić odwołania, czy też nie.
– Obecny system jest zaprzeczeniem większości modeli orzekania. Zazwyczaj mamy do czynienia z piramidą – najwięcej sądów jest w pierwszej instancji, mniej w drugiej, aż w końcu kasacje rozpatruje jeden Sąd Najwyższy. Tymczasem my mamy w pierwszej instancji jeden quasi-sąd, jakim jest KIO, a w drugiej instancji system się rozprasza na wszystkie sądy okręgowe. Skarga kasacyjna jest przy tym przewidziana wyłącznie dla prezesa UZP – zauważa Wojciech Hartung.
Co dwudziesty wyrok zaskarżany do sądu / Dziennik Gazeta Prawna