Konfiskata rozszerzona to obecnie standard niemal we wszystkich krajach zachodnich. Cała procedura jest jednak kosztowna, a efekty jej stosowania nie napawają optymizmem.
Uchwalone przed dwoma tygodniami przepisy o konfiskacie rozszerzonej mają przede wszystkim pozwolić odbierać oskarżonym mienie pochodzące z nielegalnej działalności, nawet jeśli nie da się udowodnić, że było to akurat to przestępstwo, za które usłyszeli zarzuty.
Zabiorą, zanim skażą
W dużym uproszczeniu: aby sąd mógł orzec przepadek, wystarczy, że to delikwent nie będzie w stanie wykazać, że swój dobytek zgromadził zgodnie z prawem. Co więcej, pojawi się także możliwość skonfiskowania przez państwo przedsiębiorstwa wykorzystanego do popełnienia przestępstwa w przypadku, gdy jego sprawca nie był właścicielem firmy czy przejęcia majątku podejrzanego bez wydania na niego wyroku skazującego.
Przez ostatnie miesiące przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości nieraz zachwalali podobne rozwiązania od lat funkcjonujące w większości krajów Unii, usiłując pokazać, że proponowane przez nich regulacje to nie zamach na fundamenty prawa karnego czy swobodę działalności gospodarczej, lecz próba znalezienia sposobu na walkę ze sprawcami wyrafinowanych oszustw gospodarczych czy umiędzynarodowione siatki przestępcze. I pomimo wielu obiekcji ze strony rodzimych karnistów i konstytucjonalistów, nie da się zaprzeczyć, że konfiskata rozszerzona to obecnie standard zasadniczo we wszystkich krajach zachodnich, usankcjonowany zresztą przez unijną dyrektywę z 2014 r. (2014/42/UE).
Problem w tym, że w swojej fascynacji włoskimi czy brytyjskimi wzorcami nieco – mówiąc oględnie – się zagalopowali.
Brytyjczycy mają kłopot
O ile niewykluczone, że rodzimi krytycy bywali skłonni do demonizowania represyjności nowego prawa czy straszenia lustracją majątków uczciwych biznesmenów, o tyle urzędnicy resortu zdecydowanie przesadzali z zachwytem nad końcowymi efektami, jakie może przynieść możliwość konfiskaty bez wyroku skazującego czy przejmowania mienia przepisywanego przez poważnych gangsterów na inne osoby. Bo jeśli przyjrzeć się bliżej temu, jak w niektórych krajach unijnych (a zwłaszcza w przywoływanych nieraz Włoszech i Wielkiej Brytanii) wyglądają osiągnięcia na polu stosowania przepisów o konfiskacie rozszerzonej i odzyskiwania majątków przestępców, wnioski wcale nie będą tak optymistyczne, jak chciałoby ministerstwo.
– Jedna z największych trudności, z jaką stykają się brytyjscy prokuratorzy ścigający przestępstwa finansowe, to skomplikowane, trudne do wyegzekwowania regulacje – przyznaje prof. Nicholas Ryder, ekspert od przestępczości gospodarczej z Uniwersytetu Wschodniej Anglii.
Najważniejsze przepisy zawarte w ustawie o dochodach pochodzących z przestępstwa z 2002 r. (POCA) od czasu uchwalenia były już zresztą kilkakrotnie poprawiane i nawet obecnie trwają prace nad kolejnymi zmianami. W ogólnym odczuciu wyspecjalizowani prokuratorzy z Biura Poważnych Oszustw (Serious Fraud Office), odpowiedzialni za ściganie wielowątkowych przestępstw finansowych i korupcji, mają osiągnięcia znacznie niższe od oczekiwanych. I to nie tylko jeśli chodzi o statystyki wyroków karnych, lecz także o przypadki unikania przez skazanych utraty pokaźnych majątków. Jak wyliczyło Narodowe Biuro Audytu (coś na kształt polskiego NIK), średnio na każde 100 funtów pochodzących z nielegalnej działalności udaje się zrewindykować tylko 26 pensów.
Według danych z końca 2015 r. kryminaliści są winni brytyjskiemu rządowi ponad 1,6 mld funtów (znaczna część tej kwoty to odsetki), bo tyle są warte niespłacone nakazy konfiskaty. W latach 2014–2015 organom ścigania udało się odzyskać zaledwie 155 mln funtów, przy czym same koszty administracyjne całego procesu wyniosły ponad 100 mln. Najtrudniej wyegzekwować nakazy opiewające na kwoty powyżej 1 mln funtów – skuteczność sięga tu 22 proc.
Włosi mają lepsze wyniki
– Zjednoczone Królestwo ma raczej kiepskie wyniki w ściganiu sprawców przestępstw gospodarczych, a długa lista głośnych medialnie przypadków unikania odpowiedzialności niekorzystnie wpłynęła na społeczną ocenę zajmującej się nimi prokuratury – zaznacza prof. Ryder.
W zeszłym roku brytyjski parlament przygotował projekt regulacji, które pozwolą organom prowadzącym śledztwo zabezpieczyć mienie podejrzanego już na samym początku postępowania, zamiast myśleć o tym dopiero w fazie skazania. Sądy mają też uzyskać możliwość wydawania nakazów zmuszających podejrzanych do udokumentowania legalnego pochodzenia mienia wartego ponad 100 tys. funtów.
Jeśli chodzi o przejmowanie majątków przestępczych, znacznie większe wrażenie robią wyniki włoskich organów ścigania: w ostatnich 30 latach obowiązywania przepisów o konfiskacie udało im się odebrać gangsterom ok. 3 tys. przedsiębiorstw, 12 tys. nieruchomości i 2 mld euro ze środków na rachunkach bankowych.
W odróżnieniu od polskiej ustawy włoskie przepisy zostały skrojone pod specyficzny lokalnie rodzaj przestępczości zorganizowanej – działalności charakterystycznej dla mafijnych klanów (m.in. handel ludźmi, dziecięca prostytucja, fałszerstwo i pranie pieniędzy, porwania). Stąd też w ustawodawstwie przewidziano tak swoiste i daleko idące środki jak konfiskata prewencyjna, którą można przeprowadzić pod warunkiem wykazania, że podejrzany stanowi „zagrożenie dla społeczeństwa”, o czym świadczy jego styl życia (rozmijający się z zeznaniami podatkowymi) lub wcześniejsze wyroki.
– Jest wiele dowodów na to, że członkowie mafii znacznie bardziej obawiają się utraty majątków niż kary więzienia – podkreśla prof. Michele Riccardi z Uniwersytetu Katolickiego w Mediolanie, ekspert Komisji Europejskiej od odzyskiwania dochodów z przestępstwa.
Paradoksalnie we Włoszech okazało się jednak, że to nie konfiskata była najtrudniejszym zadaniem. Prawdziwy ból głowy u sądów i urzędników pojawił się wtedy, kiedy dorobek gangsterów udało się już przenieść na skarb państwa.
Trzeba dbać o cudze
Trzeba wtedy odpowiedzieć na pytanie, co zrobić i jak zarządzać tym imponującym portfolio, żeby z dnia na dzień nie traciło ono na wartości.
– Po pierwsze do czasu orzeczenia przepadku wiele firm należących do mafii utrzymywało się na rynku dzięki stosowaniu metod kryminalnych, np. oszustw księgowych. Kiedy więc przechodziły pod zarząd sądowy, upadały – tłumaczy prof. Riccardi. – Do kolejnych problemów z zarządzaniem dochodzi ogromna biurokracja, nieufność banków i agencji ds. zamówień publicznych, wysokie koszty administracyjne oraz długi okres, jaki upływa między zabezpieczeniem mienia a jego formalnym przejęciem – wylicza ekspert. Co prawda w 2010 r. zarządzanie tym majątkiem oddano w ręce centralnej, wyspecjalizowanej agencji, ale na razie rozległe możliwości ustawowe wykorzystywania go do celów publicznych, sprzedaży czy leasingu pozostają głównie na papierze. Dane o żywotności skonfiskowanych przedsiębiorstw nie są już zatem tak efektowane jak wskaźnik skuteczności prokuratury: szacuje się, że tylko 15 proc. z nich udaje się przetrwać na uczciwych zasadach rynkowych. Nie mówiąc już o ubocznych skutkach społecznych, takich jak wzrost bezrobocia i pejzaż usiany pustostanami.