Nie zdradzę chyba wielkiej tajemnicy (pominę zresztą nazwiska), gdy napiszę, że w ostatnich miesiącach rozmawiałem z kilkoma czołowymi postaciami polskiej palestry. I większość z moich rozmówców pytała się mnie: co zrobić, aby wizerunek adwokata w odbiorze społecznym – po tzw. aferze reprywatyzacyjnej – stał się lepszy. Nie potrafiłem odpowiedzieć. Szukałem konkretnych wskazówek. Aż wreszcie – o czym dalej – znalazłem odpowiedź.
Ale poświęćmy wpierw chwilę na drobny sprawdzian. Czy poczuli się państwo urażeni tytułem? Dla jasności: nie pytam radców prawnych. Ci za nazwanie ich adwokatami gotowi byliby zabić. Mam nadzieję, że mało kto czuje niesmak – chociaż „Kolegą” nazywa ich niespełna 30-letni dziennikarz. Co najwyżej delikatny grymas rysuje się na twarzy.
Najwięcej zależy bowiem od tego, co znajdujemy po użytej formułce. Sam przez pewien czas zgrzytałem zębami, gdy widziałem e-maile rozpoczynające się od słowa „witam”. Od razu dopowiadałem sobie końcówkę maila: „żegnam”. Która nie następowała, bo jak doskonale wiemy, „witam” nierozerwalnie wiąże się z „pozdrawiam”. Dość szybko jednak dojrzałem do wniosku, że bez znaczenia jest to, czy ktoś mnie wita, czy zaczyna wiadomość od wyświechtanej dla każdego dziennikarza formuły „Szanowny Panie Redaktorze”. Dużo ważniejsze jest to, co interlokutor ma do przekazania później, oraz to, jak nas traktuje. Bo można być gburem z uszanowaniem na ustach, a można przybijać „piątki” wszem wobec i w oczach nawet znawcy savoir-vivre’u uchodzić za porządnego człowieka.