Popularność oddłużenia wśród Polaków powoduje, że sądy gospodarcze nie dają sobie rady z falą nowych wniosków. W efekcie dłużnicy muszą coraz dłużej czekać na ogłoszenie upadłości, a sędziowie utyskują, że napływ spraw zaczyna ich przerastać
– A będzie tylko gorzej, jeśli szybko nie zajmiemy się narastającym problemem – przewiduje radca prawny Jerzy Kozdroń, były wiceminister sprawiedliwości, obecnie wiceprzewodniczący Trybunału Stanu.
W 2015 r. – pierwszym, gdy obowiązywały liberalne zasady ogłaszania upadłości konsumenckiej – z przyjaznej procedury skorzystało 2112 osób. W 2016 r. upadłość konsumencką ogłoszono już wobec 4434 osób. I widać już w niektórych apelacjach zatory.
– A co będzie, gdy wniosków będzie 40 czy 50 tys.? – zastanawia się mec. Kozdroń. I od razu zaznacza, że taka liczba jest możliwa, biorąc pod uwagę popularność procedury choćby w Niemczech.
Dlatego też eksperci postulują, by możliwie najszybciej nad tematem pochyliło się Ministerstwo Sprawiedliwości. Które zresztą dostrzega problem.
– Doświadczenia z dwóch lat obowiązywania znowelizowanych przepisów pozwalają na wskazanie potrzeby zmian w szczegółowych regulacjach. Co powinno pozwolić sądom przyśpieszyć zakończenie sądowej fazy tych postępowań – przyznaje Milena Domachowska, główna specjalistka w resorcie.
W tym celu w ostatnich tygodniach zaczął funkcjonować zespół ekspercki przy ministrze, który ma wypracować rekomendacje, w jakim kierunku powinna zmierzać reforma.
Zdaniem Jerzego Kozdronia podstawą powinna być zmiana właściwości – z wydziałów gospodarczych w sądach rejonowych na wydziały cywilne. Sprawom z zakresu upadłości konsumenckiej jest bowiem znacznie bliżej do tych drugich.
– Prawda jest taka, że gdy uchwalaliśmy ustawę, zdecydowaliśmy się na sądy gospodarcze z bardzo prozaicznych powodów: po pierwsze brakowało pieniędzy na nowe etaty w wydziałach cywilnych, a po drugie – brakowało w tychże wydziałach specjalistów od upadłości – tłumaczy mec. Kozdroń, który odpowiadał za przeprowadzenie liberalizacji przepisów prawa upadłościowego (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 233 ze zm.).
Z potrzebą zmian zgadza się adwokat dr Patryk Filipiak, prezes zarządu Zimmerman Filipiak Restrukturyzacja. Jego zdaniem można jednak uzyskać poprawę nawet bez zmian ustawowych. Ulgę powinno przynieść np. utworzenie specjalistycznych sekcji upadłości konsumenckich w wydziałach upadłościowych.
– Sędziowie wraz z podległymi im kadrami administracyjnymi mogliby stworzyć sprawną strukturę opartą na standaryzacji orzeczeń sądu i sędziego-komisarza – argumentuje dr Filipiak.
To, że sądy gospodarcze w obecnym stanie są niewydolne, potwierdzają analizy przeprowadzone przez Ministerstwo Rozwoju. Potrzebę wprowadzenia tzw. pakietu wierzycielskiego Mateusz Morawiecki argumentuje właśnie zatorami na najniższym szczeblu sądów gospodarczych. Z badań wynika, że wpływ spraw w sądach rejonowych w 2015 r. w stosunku do 2007 r. wzrósł o 319 proc., a liczba tych pozostałych do załatwienia z lat ubiegłych zwiększyła się aż o 790 proc. Średni czas trwania procesu w sądzie gospodarczym wynosi blisko 14 miesięcy. Sprawy upadłościowe trwają rzecz jasna krócej, ale tamują rozpoznawanie innych.
Jeśli przyjąć, że liczba postępowań z zakresu upadłości konsumenckiej zwiększyłaby się o kolejnych kilka tysięcy w najbliższym roku – wszystkich czekałaby gehenna. Tak prowadzących biznes i oczekujących na rozstrzygnięcie ich sporu, jak i dłużników liczących na szybkie oddłużenie. Tym bardziej że dla tych ostatnich czas prowadzenia postępowania może odgrywać istotną rolę. Zgodnie z przepisami prawa upadłościowego prowadzone postępowanie egzekucyjne ulega zawieszeniu dopiero z dniem ogłoszenia upadłości. To zaś oznacza, że samo złożenie wniosku nie powoduje wstrzymania egzekucji. Zdaniem niektórych należałoby to zmienić, skoro obywatele zaczynają czekać miesiącami na ogłoszenie upadłości nie z własnej winy.
– Tego przepisu akurat bym nie zmieniał. Mogłoby się okazać, że niektórzy zaczęliby składać wnioski wcale nie po to, by ogłosić upadłość, lecz po to by wstrzymać egzekucję. Innymi słowy, istniałoby zbyt duże ryzyko nadużyć – twierdzi mec. Jerzy Kozdroń.
Rozwiązań należy więc szukać gdzieś indziej. W ocenie dr. Patryka Filipiaka dobrym pomysłem byłoby nakładanie na syndyka obowiązku przygotowania dla sędziego-komisarza danych, które są niezbędne do wydania przez niego orzeczenia. Zresztą w ogóle należałoby przekazywać sprawy konsumenckie do prowadzenia grupie wyspecjalizowanych syndyków.
– Wtedy na obu płaszczyznach dojdzie do wytworzenia standardów działania pozwalających na uproszczenie procesu. Syndycy średnio sobie bowiem radzą z niektórymi sprawami – argumentuje dr Filipiak.
I zaznacza, że kolejnym istotnym elementem przyspieszającym postępowanie może być używanie przez sądy oprogramowania komputerowego usprawniającego prace. Przykładem jest arkusz do ustalania planu spłaty zamieszczony w witrynie Instytutu Prawa Upadłościowego i Restrukturyzacyjnego przy Uczelni Łazarskiego.
Większość z postulowanych efektów można więc osiągnąć bez zmiany przepisów prawa (poza zmianą właściwości sądu). Najważniejsze jednak, by wreszcie zainwestować w szkolenie sędziów i nowe etaty. A jak wynika z informacji Ministerstwa Sprawiedliwości, w najbliższym czasie można liczyć co najwyżej na 80 etatów referendarskich, a nie na nowe miejsca dla sędziów.
– A to niestety nie rozwiąże problemu. I jeśli teraz go ktoś jeszcze nie dostrzega, to za rok, góra dwa lata spostrzeże, że sądy są zakorkowane bardziej niż miasta w godzinach szczytu – zaznacza mec. Jerzy Kozdroń.