Gdy jeszcze studiowałem prawo, na jednym z egzaminów dostałem pytanie: „Która z zasad mediacji jest pana zdaniem najważniejsza i dlaczego?”. Stwierdziłem, że dobrowolność, gdyż postępowanie mediacyjne przestaje spełniać swoją rolę, jeśli ktoś uczestniczy w nim pod przymusem. Wszystkie inne istotne zasady są dopiero pochodną tego, że dwoje (lub więcej) ludzi chce się dogadać. Dostałem piątkę.
A u naszego ustawodawcy dostałbym dwóję. Przyjął on bowiem niedawno ustawę o zmianie niektórych ustaw w związku ze wspieraniem polubownych metod rozwiązywania sporów. A w niej znajdujemy przepis stanowiący, że strona, która nie przystąpi do mediacji, może ponieść konsekwencje finansowe swojego niecnego zachowania.
Artykuł 103 par. 1 kodeksu postępowania cywilnego stanowi, że sąd może nałożyć na stronę lub interwenienta obowiązek zwrotu kosztów, wywołanych ich niesumiennym lub oczywiście niewłaściwym postępowaniem. I ustawodawca postanowił ostatnio doprecyzować, co należy traktować jako niewłaściwe postępowanie. Jest to między innymi „oczywiście nieuzasadniona odmowa poddania się mediacji”. Wcześniej przepisy mówiły o nieusprawiedliwionej odmowie poddania się mediacji, na którą strona uprzednio wyraziła zgodę. Różnica niby drobna, a tak naprawdę kolosalna. Całkiem logiczne bowiem jest, że należy wyciągać konsekwencje wobec kogoś, kto najzwyczajniej w świecie ściemnia i jedynie przedłuża proces: najpierw w złej wierze godząc się na mediację, a potem jej unikając. Politycy jednak postanowili pójść o krok dalej.
Resorty gospodarki i sprawiedliwości odpowiedzialne za projekt przekonywały, że chodzi jedynie o „przyznanie większej elastyczności sądom”. Dodawano też, że przecież nie będzie sędziów wykorzystujących nowe brzmienie przepisu, że to czarnowidztwo. A ja jestem niedowiarkiem. Bo wiem, że jak ktoś siedział przez wiele lat za stołem i nagle musi być elastyczny, to o kontuzję bardzo łatwo.