Znów zachłysnęliśmy się potęgą nauki, a przez to uwierzyliśmy, że opinie biegłych mają pośród dowodów wyjątkowe znaczenie. To jednak sąd, a nie biegły, ma ustalić prawdę. Pytanie tylko: jaką?
Bulwersująca sprawa Tomasza Komendy każe opinii publicznej pytać, jak to możliwe, że w dobie rozwiniętych technik kryminalistycznych, po wielokrotnej weryfikacji sprawy przez wszystkie możliwe instancje sądowe (sprawa tego – formalnie jeszcze – skazanego poddawana była kontroli zarówno w trybie apelacyjnym, jak i kasacyjnym), po tylu latach okazało się, że mamy do czynienia z przypadkiem tragicznego błędu wymiaru sprawiedliwości i skazaniem osoby niewinnej. W dodatku na długoterminową karę pozbawienia wolności. Sprawa ta ukazuje jednak jeszcze jedną kwestię, do tej pory chyba niepodnoszoną szeroko w dyskursie publicznym. Chodzi o kwestię realizacji zasady prawdy w procesach stosowania prawa. Zasada ta uznawana jest powszechnie w kontynentalnej kulturze prawnej za fundamentalną i stanowi jeden z trzech fundamentów samoświadomości jurydycznej naszego kręgu cywilizacyjnego. W tym kontekście jeszcze bardziej niepokoi doniesienie medialne, w którym przytaczane jest tłumaczenie Sądu Okręgowego we Wrocławiu, w którym zapadł w postępowaniu rozpoznawczym (I instancji) wyrok skazujący w tej sprawie. Jak wskazują w oświadczeniu stosowne władze tego sądu, wyrok zapadły w tej sprawie nie został wydany wskutek procesu poszlakowego. To znaczy, że istniały dowody, których przedmiotem był fakt główny. Przedmiotem dowodzenia było zatem bezpośrednio sprawstwo oskarżonego, a nie tzw. fakty pośrednie (wtórne), które dopiero w łącznym zestawieniu pozwalają na wnioskowanie o czyjejś odpowiedzialności karnej (przypomnijmy, że możliwe jest skazanie kogoś jedynie na podstawie dowodów wtórnych, potocznie zwanych poszlakowymi). W oświadczeniu czytamy, że „wyrok skazujący oparty był przede wszystkim na opinii zespołu biegłych, z udziałem lekarza medycyny sądowej z Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu oraz biegłego z zakresu mechanoskopii”. W ustnych opiniach uzupełniających przedstawionych na rozprawie biegli potwierdzili zaś wnioski formułowane w opiniach. Sąd okręgowy w oświadczeniu przypomniał również, że ustalenia w tej sprawie były przedmiotem kontroli przez sąd apelacyjny i – jedynie pośrednio, w zakresie poprawności ich prawnego aspektu – przez Sąd Najwyższy.
Powoływanie się w oświadczeniu na to, że podstawą wyroku były opinie biegłych, jest poniekąd pewnym wybiegiem ze strony sądu, choć przecież niepozbawionym faktycznych podstaw. Trzeba bowiem przypomnieć, że ustalenia faktyczne czyni samodzielnie organ procesowy, nie zaś biegły, który dostarcza jedynie organowi wiadomości specjalnych. Nie zwalnia to od odpowiedzialności organu procesowego z konieczności weryfikacji tych informacji i zestawienia ich z pozostałymi dowodami zgromadzonymi w sprawie.
Można to tłumaczenie sądu potraktować jako wybieg albo szerszy problem – wskazywany zresztą m.in. przez rzecznika praw obywatelskich – co do zbytniej „ufności” organów procesowych – przede wszystkim sądów – do dowodów z opinii biegłego. I orzecznictwo, i poglądy doktryny są natomiast w kwestii mocy tego środka dowodowego dość jasne. Wskazują, że obowiązująca zasada swobodnej oceny dowodów jest przecież przeciwieństwem tzw. teorii legalnej (przyznającej określonym źródłom i w konsekwencji uzyskiwanym z nich środkom dowodowym mniejszej albo większej mocy wiążącej w zakresie ustaleń faktycznych). Innymi słowy nie ma w zebranym materiale dowodów lepszych albo gorszych i wskutek tego nie istnieją lepsze albo gorsze fakty ustalane na ich podstawie. Nie można więc z góry jakiegoś rodzaju dowodu traktować jako silniejszego albo słabszego. Także tego z opinii biegłego.
Z drugiej strony, dla organów procesowych dowód z opinii biegłego jest nad wyraz użyteczny. Ślepa wiara w rozwój techniki, przyrządów pomiarowych, zdobyczy nauki staje się tak silna, że organy procesowe zdają się traktować te dowody na wzór dowodów naukowych (zresztą tak bywają one niekiedy nazywane w literaturze), którym – nawet intuicyjnie, mając na względzie specyfikę rozumowań sądowych – nadaje się szczególny wymiar. Czyżby dzisiejsza nauka mogła się mylić? Przypomina to XIX-wieczne zachłyśnięcie się osiągnięciami „wieku pary”, naukami ścisłymi i przyrodniczymi, co znalazło odbicie także w postrzeganiu prawa i próbie ukształtowania procesów sądowych na wzór metody pozytywnej znanej z prac Augusta Comte’a. Współcześnie, przynajmniej w aspekcie postępowań dowodowych, poszukuje się takiej samej „naukowości” w świetle bardzo szybkiego rozwoju techniki i dostarczania – głównie kryminalistyce – środków technicznych mających na celu ograniczenie kręgu podejrzanych i typowanie sprawcy poprzez eliminację niepewności związanej z koniecznością oceny innych dowodów – obarczonych większym marginesem poznawczym, przede wszystkim osobowych w rodzaju zeznań świadków i wyjaśnień oskarżonych.
To dążenie do prawdy w rozumowaniach prawniczych jest, jak już zauważyłem, głęboko osadzone w fundamentalnych wartościach naszej kultury prawnej. Za takie uznaje się: prawo rzymskie (w zakresie kształtowania instytucji prawa prywatnego i oparciu jego zasad na uniwersalnym porządku rzeczy), aksjologię judeochrześciajańską absolutyzującą wartość dobra wywodzonego z Boga jako uosobienia dobra absolutnego (współcześnie niekiedy się temu zaprzecza, co jest próbą czynienia fałszu historycznego) i grecką logikę akcentującą właśnie prawdę przez pryzmat jej klasycznej, arystotelesowskiej definicji jako „zgodność rzeczywistości z sądem” (aktem poznania). W gruncie rzeczy wszystkie te idee znalazły odbicie w powszechnie znanej i traktowanej jako pierwsza próba wytłumaczenia istoty prawa paremii rzymskiej Ius est ars boni et aequi, co zwykle tłumaczy się jako „prawo jest sztuką czynienia tego, co dobre i słuszne” (w rozumieniu „sprawiedliwe”, stąd niekiedy zamienne tłumaczenie tego ostatniego członu w paremii) autorstwa rzymskiego prawnika Celsusa. Przytacza się ją często na studiach prawniczych i jest ona doskonale znana. Opisuje bowiem istotę rozumienia prawa w kulturze europejskiej. Ma jednak również istotny wymiar dyrektywalny, który odnoszony jest przede wszystkim do organów stosujących prawo, tak by różnorakie wydawane decyzje wymagające czynienia ustaleń faktycznych odwoływały się do ustalonej, prawdziwej wersji jakiegoś zdarzenia historycznego. Przy czym słowo „prawdziwa” rozumie się właśnie klasycznie, jako zgodność tych ustaleń (sądu, organu) z rzeczywistością taką, jaka ona była.
Koncepcja ta znalazła przełożenie prawnicze i odnalazła swą formułę w zasadzie prawdy materialnej zawartej w postępowaniach zakładających jakąś formułę inkwizycyjności (zasady śledczej), która m.in. zawiera obowiązek podejmowania z urzędu przez organy procesowe inicjatywy dowodowej i przeprowadzania dowodów w celu dotarcia do prawdy obiektywnej (czasem zwanej również absolutną). Zasada prawdy materialnej jest tym samym zakodowana w procedurze karnej i administracyjnej, odpowiednio w art. 2 par. 2 k.p.k. („Podstawę wszelkich rozstrzygnięć powinny stanowić prawdziwe ustalenia faktyczne”) oraz w art. 7 k.p.a. („W toku postępowania organy administracji publicznej stoją na straży praworządności, z urzędu lub na wniosek stron podejmują wszelkie czynności niezbędne do dokładnego wyjaśnienia stanu faktycznego oraz do załatwienia sprawy, mając na względzie interes społeczny i słuszny interes obywateli”). W procedurach, w których ma miejsce uwypuklenie zasady kontradyktoryjności (sporności) w tzw. silnej formule tej zasady, zasada prawdy materialnej zastąpiona jest jej odmianą formalną (niekiedy – jak się wydaje – błędnie, o czym niżej) zwaną zasadą prawdy sądowej. Tak jest w procedurze cywilnej, gdzie art. 3 k.p.c. stanowi, że „strony i uczestnicy postępowania obowiązani są dokonywać czynności procesowych zgodnie z dobrymi obyczajami, dawać wyjaśnienia co do okoliczności sprawy zgodnie z prawdą i bez zatajania czegokolwiek oraz przedstawiać dowody”. Jak podkreśla się w literaturze (za Tadeuszem Erecińskim) „nie jest to jednak >>obowiązek procesowy<< w znaczeniu formalnym, obwarowany bezpośrednimi sankcjami, ale obowiązek o charakterze moralnym i etycznym. Odnosi się on do stron, uczestników postępowania i ich pełnomocników”.
Tym samym bardzo często zasadę prawdy materialnej traktuje się jako dyrektywę postępowania organów procesowych. Następuje bardzo istotne rozróżnienie. W procedurach, gdzie istnieje zakodowana wprost prawda formalna, organ procesowy w ogóle nie ma obowiązku prowadzenia ustaleń zgodnych z obiektywnym stanem rzeczy, może poprzestać na ustaleniach wywodzonych z dowodów przedstawionych przez strony, na których ciąży – aczkolwiek jedynie „moralny” – obowiązek przedstawiania ich zgodnie z prawdą. Organ nie ma zwykle instrumentów do śledczego podejmowania aktywności dowodowej albo możliwość ta jest bardzo mocno ograniczona. To był też główny kontrowersyjny element nieobowiązującej już nowelizacji polskiej procedury karnej z 2015 r. (obowiązywała w Polsce jedynie przez dziewięć miesięcy), uchylonej nowelą z 15 kwietnia 2016 r. już przez nową ekipę rządzącą. Przez kilka miesięcy w Polsce w procesie karnym – przynajmniej normatywnie – prawdę materialną w procesie karnym zastąpiono de facto prawdą formalną, bowiem inicjatywę dowodową przerzucono na strony postępowania, a organ procesowy miał prowadzić postępowanie w taki sposób, by „sprawca przestępstwa został wykryty i pociągnięty do odpowiedzialności karnej, a osoba, której nie udowodniono winy, nie poniosła tej odpowiedzialności” (pierwotnie, jak i obecnie, treść art. 2 par. 1 pkt 1 k.p.k. absolutyzuje dowodzenie na okoliczność faktu głównego poprzez używanie pojęcia osoby niewinnej, zatem niewinnej obiektywnie, a nie w świetle zebranego materiału dowodowego). W bogatej literaturze z tamtego okresu pojawiały się poglądy, że niezmieniony co do treści art. 2 par. 2 był przepisem o charakterze blankietowym.
Warto się jednak na chwilę zatrzymać nad analizą zestawienia określeń „osoba, której nie udowodniono winy” i „osoba niewinna”. Wypada uczciwie przyznać, że autorzy lub zwolennicy nowelizacji z 2015 r. akcentowali, że takie rozwiązanie zrywało z pewną hipokryzją w kwestii charakteru poznania w reżimie prawnym. Innymi słowy – odwołując się do tytułu klasycznej już pracy wybitnego teoretyka prawa prof. Macieja Zielińskiego, „poznanie sądowe” drastycznie różni się od „poznania naukowego” (por. M. Zieliński, Poznanie sądowe a poznanie naukowe, Poznań 1979). W świetle poznania sądowego istnieje więc według takich poglądów tożsamość nazw „osoba niewinna” i „osoba, której nie udowodniono winy”. Wynika to po prostu z tego, co zresztą zdaje się akcentować sąd w swym oświadczeniu w sprawie Tomasza Komendy, że przypisanie winy jest ustaleniem faktycznym dokonywanym w oparciu o zebrany w sprawie materiał dowodowy. Zawsze więc status osoby niewinnej (albo winnej) wynika z udowodnienia jej popełnienia danego czynu. Poznanie sądowe (czy też wszelkie poznanie rzeczywistości w specyfice postępowań jurydycznych) odbywa się nie za pomocą wszystkich metod znanych nauce i zupełnie dowolnych planów badawczych. Organy procesowe mają wytyczone ścieżki poznania rzeczywistości poprzez środki przyznane w tym celu przez prawodawcę. Co więcej, to on wprowadza określone luzy decyzyjne na okoliczność formułowania ocen z zebranych dowodów, a niekiedy z luzów tych rezygnuje (por. instytucja domniemań prawnych).
Obie konstrukcje – zasada prawdy materialnej i formalnej – są wytworami wielowiekowej tradycji prawnej i posiadają status instytucji prawnych. Nie można ich rozumieć dosłownie, w sposób potoczny. Sposób określenia, czy w danej procedurze zakodowano jedną albo drugą formułę, zależy nie tylko od pojedynczego przepisu, lecz również od wielu innych norm, które składają się na tę zasadę. To kwestia: prawa organu do podejmowania inicjatywy dowodowej (przede wszystkim), określenia, kto dowody przeprowadza (organ czy strona), czy wreszcie wprowadzenia szerszych luzów interpretacyjnych dla organu, by zwiększyć możliwości podejmowania ustaleń i ich weryfikacji w postępowaniu dowodowym. To wreszcie cały szereg instytucji pokrewnych, jak choćby prekluzja dowodowa na etapie postępowania odwoławczego czy rola tzw. dokumentów prywatnych. Najprostsze rozróżnienie między zasadami prawdy materialnej i formalnej sprowadza się więc do aktywności dowodowej organu. Jedno i drugie nie przeczy w gruncie rzeczy trywialnemu spostrzeżeniu, że w specyfice postępowań prawnych ustalenie faktu głównego (popełnienia czynu zabronionego, zasadności powództwa itp.) odbywa się zawsze na podstawie zebranych dowodów, innymi słowy tego, co z nich wynika, a nie całkowicie obiektywnego stanu rzeczy (nieraz mówi się, że „jak naprawdę było, wie tylko Pan Bóg”). Zasada prawdy materialnej nakłada na organy procesowe obowiązek podejmowania aktywności dowodowej w celu ustalenia prawdziwej wersji zdarzenia, co oczywiście ocenia się przez pryzmat indywidualnego charakteru danej sprawy. Jeżeli „strony” przedstawią dowody uznane za wystarczające, aktywności takiej organ podejmować nie musi. Zasada prawdy formalnej z tego obowiązku organy zwalnia albo co najmniej redukuje faktyczne możliwości podejmowania takiej aktywności. Tym samym zasada prawdy materialnej inkorporowana jest do procedur odwołujących się w jakimś stopniu do inkwizycyjności, a zwykle nie występuje w tzw. czystej (lepiej powiedzieć „pełnej”) skargowości.
W dobie rozwiniętych technik śledczych (przede wszystkim kryminalistycznych) może nawet wzbudzać przerażenie akcentowane przez rzecznika praw obywatelskich podejrzenie, że spraw podobnych do tragedii Tomasza Komendy może być więcej. Przez lata, szczególnie w specyfice karnej, przyzwyczailiśmy się, że właśnie z powodu rozwinięcia technik kryminalistycznych, licznych baz danych, możliwości użycia państwowego aparatu przymusu oraz właśnie zabezpieczenia w postaci prawdy materialnej w procesie karnym prawdopodobieństwo fałszywych skazań jest minimalne albo zgoła prawie zerowe. Co więcej, jeśli takie skazanie się zdarza, to jest wynikiem np. samooskarżenia z chęci przejęcia odpowiedzialności za kogoś innego (tzw. sprawy rodzinne, np. kradzież dokonywana przez ojca z synem, sprawy przestępstw przeciwko bezpieczeństwu w komunikacji itp.). Bardziej skupialiśmy się na sprawcach niewykrytych, przeciwdziałaniu stanowi obiektywnego braku możliwości zgromadzenia dowodów itp. Z pola widzenia zniknął natomiast problem fałszywego skazania w oparciu o zgromadzony materiał dowodowy. Z pewnością jednym z poważnych wyzwań dla wymiaru sprawiedliwości jest jakaś formuła zmiany mentalności – nie tylko śledczych, lecz również organów procesowych, co winno być związane z nienadawaniem nieuzasadnionej, prymarnej roli opiniom biegłych. Biegły – jako specjalista dostarczający organowi wiadomości specjalnych – nie może sądu wyręczać. To właśnie w postępowaniach sądowych uwydatnia się spostrzeżenie, że nauka nie może zastąpić zdrowego rozsądku, a logika to jedynie początek mądrości, a nie jej kres.