Sztuki walki pozwalają obronić się przed napastnikiem – może nie zawsze i nie wszędzie, ale na pewno ułatwiają przetrwanie w starciu. Okazuje się jednak, że równocześnie mogą one utrudniać obronę przed zarzutami stawianymi przez prokuratora w zakresie przekroczenia obrony koniecznej.

Obrona konieczna wyłącza bezprawność działania. Dlatego też ustawodawca dość rygorystycznie określa warunki, które muszą być spełnione, aby można było uznać dane działanie za taką obronę. Niniejszy artykuł jest zainspirowany autentycznymi sytuacjami.

Obrona konieczna w KK

Ustawodawca postanowił, że nie popełnia przestępstwa, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem.
Istotnym problemem są przy tym granice obrony koniecznej. Ustawodawca stwierdził bowiem, że w razie przekroczenia granic obrony koniecznej, w szczególności gdy sprawca zastosował sposób obrony niewspółmierny do niebezpieczeństwa zamachu, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia. Jednocześnie postanowiono, że nie podlega karze, kto przekracza granice obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionych okolicznościami zamachu.
Oznacza to zatem, że działanie w obronie koniecznej nie jest przestępstwem, ale jej przekroczenie już może być za przestępstwo uznane. Mimo jednak znamion czynu zabronionego można w niektórych przypadkach uniknąć kary.

Sztuki walki w odczuciu społecznym

Większość osób swoją wiedzę o sztukach walki opiera na filmach, grach wideo i walkach MMA lub bokserskich. Tymczasem realna walka ma zupełnie inny charakter. Ciosy nie są udawane i nie ma sztabu medycznego mogącego udzielić pomocy przy przypadkowym uderzeniu. Nie można zrobić „sejwa” i wrócić do sytuacji przed trafieniem. Nie ma też sędziego pilnującego czystości walki. Bohater filmu może sam poradzić sobie z wieloma uczestnikami, nierzadko uzbrojonymi po zęby. W życiu natomiast sprawdza się stara rzymska maksyma „nec Hercules contra plures”, czyli w wolnym tłumaczeniu „i Herkules nie pomoże kiedy ludzi całe morze”.

Osoby trenujące sztuki walki nie są nadludźmi, ani nie posiadają mocy nadprzyrodzonych. Jednocześnie – tak jak w każdej innej dziedzinie – są tacy, którzy po prostu się z tym rodzą, a inni mogą chodzić na treningi przez 20 lat i wciąż niewiele będą potrafić. Większość jednak swoje umiejętności zawdzięcza tysiącom powtórzeń poszczególnych technik. Aby osiągnąć mistrzostwo trzeba poświęcić wiele godzin na treningi, z czym wiąże się pot, a niejednokrotnie także krew i łzy. Nawet jednak będąc już mistrzem można mieć gorszy dzień, źle się czuć, czy też trafić na groźnego lub niewygodnego przeciwnika.

Konrad: Ćwiczę sztuki walki już 8 lat, ale jak zobaczyłem siedemnastolatka, który miał 140 kg wagi i musiał mieć rękawice szyte na miarę, bo nie mógł dopasować rozmiaru, to zacząłem się zastawiać nad sensem treningów.

Samoobrona przed prokuratorem

Analizując przebieg poszczególnych spraw można odnieść wrażenie, że sztuki walki i obrona konieczna nie idą w parze. Ręce i nogi trenującego są często traktowane jako niebezpieczne narzędzia, a sam trenujący jako „zabójcza broń” (nawet jeśli nie przypomina sierżanta Riggsa granego przez Mela Gibsona). Powoduje to, że trenujący sztuki walki obawiają się konsekwencji skutecznej obrony przed atakiem z wykorzystaniem wyuczonych technik.

Darek: znajomy prawnik tłumaczył mi, że jak mam czarny pas w karate, to gdy będę zaatakowany przez 1-2 napastników, to mogę ich tylko obezwładnić. Dopiero kiedy będzie ich co najmniej 3, mogę z nimi normalnie powalczyć. A co jeżeli oni też by coś ćwiczyli?

Paradoksalnie w lepszej sytuacji jest zwykły łobuz, który swoją technikę wypracował na ulicy. Nie chodził na treningi, nie ma żadnego pasa, wobec czego jest traktowany jak zwykły obywatel, podczas gdy może być groźniejszy i bardziej skuteczny niż niejeden mistrz.

Szkoląc się na ulicy poznaje się najbardziej brutalne, ale i skuteczne techniki. Tymczasem na sali treningowej ćwiczy się zazwyczaj techniki łagodniejsze. Warto tu przytoczyć paradoks Kano (nazwany tak od imienia Jigoro Kano – twórcy judo), który polega na tym, że techniki mniej niebezpieczne dla zdrowia (na przykład chwyty czy ciosy proste) są skuteczniejsze od technik bardziej destrukcyjnych czy brutalnych (np.: wbijanie palców w oczy). Techniki łagodniejsze można bowiem przećwiczyć na treningu z partnerem nie robiąc mu krzywdy. Techniki brutalniejsze są ćwiczone na sali w warunkach oderwanych od rzeczywistych – najczęściej ćwiczy się je bez partnera w ramach układów formalnych (np. kata w karate czy tul w taekwondo), a ćwiczenia z partnerem sprowadzają się do markowania technik lub wykonywania ich z ograniczoną siłą lub szybkością. Podobnie jest z wymyślnymi technikami – np. kopnięcie obrotowe z wyskoku jest niewątpliwie efektowne, ale zazwyczaj mało efektywne. Skuteczniejsze może okazać się najprostsze kopnięcie w przód, które można samodzielnie opanować i doprowadzić do perfekcji. Na sali też zazwyczaj nie ćwiczy się kopania leżącego, czy ataków na tył głowy.

Obrona konieczna

Na temat obrony koniecznej wielokrotnie wypowiadały się sądy. Przykładowo w wyroku z 3 listopada 1999 r. (sygn. II AKa 174/99) SA w Białymstoku stwierdził, że: z obroną konieczną mamy do czynienia, gdy po stronie sprawcy czynu zostają spełnione wszelkie znamiona określające zarówno warunki dopuszczalności podjęcia działań obronnych (zamach, bezpośredniość i bezprawność zamachu, skierowanie zamachu na określone dobro jednostki) jak i dotyczące samych działań obronnych (odpieranie zamachu, działanie skierowane przeciwko napastnikowi motywowane odpieraniem zamachu, konieczność obrony).

Kaśka: Byłam na kursie samoobrony. Instruktor tłumaczył, że żeby nie mieć problemów należy poczekać, aż napastnik nas zaatakuje i dopiero wtedy się obronić.

Obrona konieczna polega na odparciu bezpośredniego zamachu. Użycie przez ustawodawcę słowa „zamach” oznacza, że można podjąć kroki wyprzedzające. Bezpośredniość zamachu wchodzi w grę również wtedy gdy istnieje wysoki stopień prawdopodobieństwa, że zagrożone atakiem dobro zostanie zaatakowane w najbliższej chwili. Zamach taki rozpoczyna się już w chwili, gdy zachowanie sprawcy ukierunkowane na naruszenie dobra prawnego jest tak zaawansowane, że brak przeciwdziałania doprowadzi do istotnego niebezpieczeństwa dla dobra prawnego - Wyrok SN z 4 lutego 2002 r. (sygn. V KKN 507/99). Stwierdzenie, że z obroną konieczną mamy do czynienia dopiero, gdy nas ktoś uderzy, jest pozbawione logiki. W praktyce bowiem niemal każde celne trafienie kończy walkę. Jeżeli zatem czekamy na pierwszy cios, możemy nie być w stanie zadać swojego. Samoobrona polega między innymi na przewidzeniu zachowania przeciwnika i dobraniu odpowiedniej techniki do tego zachowania.

Przepisy nazywają obronę „konieczną”, a dodatkowo jest w nich mowa o „współmierności sposobu obrony do niebezpieczeństwa zamachu”. Nie oznacza to jednak, że należy zachowywać się fair. Ulica to nie Wersal, a rzeczywista walka, to nie rycerski pojedynek.

Paweł: Czytałem kiedyś, że użycie noża w samoobronie jest współmierne do niebezpieczeństwa, jeżeli napastnik też ma nóż. Zacząłem się zastawiać, co zrobić, gdy napastnik będzie miał halabardę - czy żeby nie było wątpliwości - też bym musiał ją mieć?

Prawda jest taka, że każdy, kto atakuje innego - robi to na własne ryzyko. Jeżeli samozwańczy parkingowy chce wymusić ode mnie złotówkę, zaatakowanie go nie będzie przekroczeniem obrony koniecznej, tylko zwykłym bandytyzmem. Za obronę konieczną nie można też uznać sytuacji, gdy np. ofiara została uderzona, napastnik się oddalił, a ofiara znalazła stłuczoną butelkę, dogoniła napastnika po 2 km i zadała mu 15 ciosów „tulipanem”. Ale jeżeli w ciemnej ulicy ktoś się na mnie rzuca z pięściami - mam prawo się bronić i to niekoniecznie tylko używając rąk. Noża - nawet gdybym miał - nie zdążę wyjąć, ale za broń może posłużyć wszystko, co jest pod ręką. Długopis może być użyty jako kubotan, a długim parasolem można zadawać sztychy niczym szpadą.

Atakujący mają łatwiej. Mogą wykorzystać element zaskoczenia, przewagi liczebnej lub próbować zastraszenia. Poza tym np. cios prosty zadaje się tak szybko, że praktycznie nie ma przed nim obrony. Żeby nie bolało, trzeba trzymać gardę lub dystans. Można też przewidzieć działanie przeciwnika i wyprzedzić je, wyprowadzając własny atak w ramach obrony koniecznej. Obrona bowiem może polegać także na ataku, w szczególności, gdy przeciwnik (przeciwnicy) ma jakąś przewagę. W takim przypadku, w obliczu zagrożenia, można użyć także niebezpiecznych narzędzi (np. pałki, czy noża) - nie może być tak, że bandyta ma większa prawa niż obywatel.

Oczywiście dobór sposobu obrony powinien być dopasowany do zagrożenia, a trenujący sztuki walki wraz postępami w treningach mają coraz szerszy wachlarz technik obrony. Ale jeszcze raz trzeba podkreślić, że to napastnik ponosi ryzyko swojego ataku. Być może rozwiązaniem jest chodzenie w zamszowych półbucikach (w zimie mało komfortowe). Zgodnie bowiem z wyrokiem SN z 14 stycznia 1971 r. (sygn. IV KR 239/70): półbuciki zamszowe, a więc stosunkowo lekkie, którymi oskarżony kopał swą ofiarę, wprawdzie w głowę i po ciele, ale z niezbyt znaczną siłą, nie mogą być uznane za narzędzie niebezpieczne w rozumieniu art. 210 § 2 k.k.

Prawo do obrony siebie, swoich bliskich, mienia itp. jest prawem każdego człowieka. Oczywiście można też uciec - przecież jak ktoś ćwiczy, to ma kondycję, ale to wcale nie jest najlepsze rozwiązanie. Jak ktoś ucieka, to przecież fajnie jest go gonić. Potencjalna ofiara, która nie ucieka i jest pewna siebie, stanowi zagadkę. Napastnicy tracą wtedy pewność siebie i bardzo często po prostu nie dochodzi do starcia.

Kuba: Urodziny kolegi świętowaliśmy w knajpce. Gdy wyszliśmy, wyszło za nami dwóch innych chłopaków szukających zaczepki. Kolega ćwiczył z powodzeniem sztuki walki więc kazał mi stanąć z tyłu, a sam ustawił się w pozycji walki i zaczął nimi rozmawiać mocno gestykulując rękami, żeby w każdej chwili móc wyprowadzić lub zablokować cios. Kiedy jeden z napastników ruszył do przodu, kolega odskoczył, ale oblodzony chodnik spowodował, że ledwo utrzymał równowagę. Spojrzał na napastników, i powiedział, że w takich warunkach, to on się nie będzie bił. Kiedy odchodziliśmy stali w tym samym miejscu z opuszczonymi szczękami. Po raz kolejny okazało się, że „walka niestoczona, jest walką wygraną” (cytat zapożyczony od Bruce'a Lee).

Podejście sądów i prokuratury

Granice obrony koniecznej są bardzo trudne do ustalenia. Każda sytuacja jest bowiem inna i należy do niej podchodzić indywidualnie. Ocena, czy doszło do przekroczenia jej granic, wymaga doświadczenia, zdrowego rozsądku i zerwania z filmowymi stereotypami. Niestety już na etapie studiów prawniczych można spotkać rażące przekłamania. Mój wykładowca od medycyny sądowej zwykł bowiem mawiać na zajęciach, że trenujący sztuki walki mierzą za cel, gdyż są tak wyszkoleni, że wiedzą, że ofiara się uchyli. Tymczasem, żeby wiedzieć, co zrobi ofiara, trzeba zapisać się nie tyle na kurs karate, co na kurs wróżbiarstwa. Uderza się za cel, żeby w ogóle uderzyć - kto nie wierzy, niech zrobi „test pomidora” i porówna skutki uderzenia w skórkę i skutki uderzenia w wyobrażony cel umieszczony za pomidorem.

Jak to już zostało powiedziane, prawo do obrony ma każdy, także ten, kto ćwiczy sztuki walki. Treningi dają możliwości i kondycję, ale nie zawsze pozwalają na prawidłową ocenę zagrożenia. Z uwagi jednak na to, że przyznanie się do treningów mocno komplikuje sprawę, adepci tych sztuk często wolą się nie ujawniać i oddalają się z miejsca zdarzenia. Niestety dopóki będzie panowało przekonanie, że biały pas to już prawie ninja, można uznać, że takie zachowanie wciąż będzie statystyczną zasadą.

Podstawa prawna:
art. 25 ustawy z 6 czerwca 1997 r. Kodeks karny (Dz. U. Nr 88, poz. 553 ze zm.)

Paweł Ziółkowski - prawnik trenujący taekwondo i karate