Chiny stają się coraz ważniejszym partnerem handlowym, coraz więcej polskich firm szuka tam partnerów nie wiedząc, że bez poznania historii Chin skazani są na porażkę. A doradcami przedsiębiorców jesteśmy my, prawnicy - pisze radca prawny Maciej Bobrowicz.

Kiedy staniesz w centrum Szanghaju, zobaczysz rzekę Huangpo oddzielającą Bund – starą kolonialną cześć miasta od szklanych wieżowców Pudongu – reprezentacyjnej części nowej stolicy finansowej świata. To, czego nie zobaczysz z tego miejsca, to najstarsza historia miasta: świątynie i ogrody. Ale właśnie to historia a właściwie filozofia ma kluczowe znaczenie w Chinach.
Na zachowania Chińczyków wpływa bowiem konfucjanizm – system filozoficzno-religijny zbudowany przez Konfucjusza w V wieku p.n.e. Głosi on, że zbudowanie idealnego społeczeństwa jest możliwe pod warunkiem przestrzegania obowiązków wynikających z hierarchii społecznej oraz zachowywania tradycji, harmonii i równowagi. Podstawowymi cnotami są praworządność, prawość i lojalność. Dobro społeczne stawiane jest wyżej niż dobro jednostki. Relacje w państwie oparte są na zasadzie hierarchii.
Konfucjusz sformułował wyjątkowe znaczenie zachowania szacunku wobec drugiej osoby i wagę naruszenia jej osobistej godności. To zjawisko ma niebywałe znaczenie również dla prawników, wpływa bowiem na to, jak Chińczycy postrzegają wymiar sprawiedliwości. Mianzi oznacza twarz, honor, godność w relacjach społecznych. Utrata twarzy jest czymś bardzo poważnym, jest równoznaczna z utratą honoru, szacunku i godności doprowadzającą do uczucia poniżenia.
Obawa przed utratą twarzy przejawia się nawet w życiu codziennym, np. w sposobie odmawiania (nigdy nie jest to wprost) oraz przekazywania uwag krytycznych (są one zwykle najpierw poprzedzane pochwałami). Ale problem ma jeszcze poważniejszy wymiar: do utraty twarzy prowadzi rozstrzyganie sporów w sądzie.
Faktem powszechnie nieznanym jest to, że już za dynastii Tang (lata 618–907) stosowano systemy mediacyjne. W epoce dynastii Ming (1368–1644) zalecano, by w każdej osadzie funkcjonowało ,,shenming”– specjalne miejsce spotkań starszyzny wioski, której zadaniem było doprowadzenie do rozwiązania konfliktu. Systemy polubownego rozwiązywania sporów rozwijały się w czasie panowania dynastii Qing (od 1644), kiedy mediatorem była najważniejsza osoba w wiosce, ale i urzędnik cesarski. Zdaniem niektórych to właśnie z Chin wraz z chińskimi imigrantami mediacja przywędrowała do USA. Również dziś – jak poinformowali mnie chińscy adwokaci – istnieje niechęć do kierowania spraw do sądu (choć powoli to podejście się zmienia, w 24-milionowym Szanghaju funkcjonuje ok. 20 sądów zajmujących się sprawami cywilnymi). Warto dodać, że w całych Chinach mediuje dziś ponad 6 mln mediatorów.
Oprócz mianzi funkcjonuje inna zasada: guanxi. To sformułowanie jest właściwie nieprzetłumaczalne, oznacza osobistą relację między dwoma osobami: przychylne traktowanie, wyświadczenie sobie przysług i sieć indywidualnych kontaktów, którą uaktywnia się, gdy coś ,,musi być załatwione”.
W myśl guanxi wywiązanie się ze swoich zobowiązań pozwala ,,zdobyć twarz”, zaś odmowa prowadzi do jej utraty. Robienie interesów w Chinach bez guanxi jest po prostu niemożliwe – współpraca opiera się tutaj bowiem na czasochłonnym budowaniu zaufania. Dotyczy to również kontaktów między prawnikami. Guanxi z wbudowanym systemem wzajemnych przysług i ryzykiem utraty twarzy zastępuje formalne umowy. ,,Kontrakt jest tyle wart, ile papier, na którym go zapisano” – twierdzą Chińczycy (tak na marginesie – Prawo Kontraktowe Chińskiej Republiki Ludowej, regulujące kwestie zawierania umów, funkcjonuje od 1999 r.). Mawiają też: ,,Pierwszy raz się spotkamy, drugi – porozmawiamy, trzeci raz, gdy się spotkamy, zostaniesz przyjacielem”. Warto o tym pamiętać, wybierając się do Chin.