Rozdział władzy ustawodawczej od sądowniczej został u nas wprowadzony już dwadzieścia lat temu, od piętnastu lat obowiązuje nowa konstytucja, która to wyraźnie i to w kilku miejscach deklaruje. Ustrój opiera się na podziale władz nie tylko w układzie strukturalnym, ale przede wszystkim funkcjonalnym, a mimo to ta prosta prawda o konstrukcji władz w Rzeczypospolitej nie dotarła jeszcze do wszystkich zajmujących się zawodowo życiem publicznym.

Oto dziennikarz jednej ze stacji telewizyjnych wybiera się do Sejmu, by pytać posłów, czy słusznie postąpił sąd, uchylając areszt tymczasowy zastosowany wcześniej wobec kobiety podejrzanej o spowodowanie śmierci własnego dziecka.

Areszt został zamieniony na obowiązek meldowania się regularnie na policji. Aktualnie podejrzana zniknęła, na razie nie wiadomo, co się z nią dzieje, ale dziennikarz uznał, że najlepiej będzie pytać właśnie posłów o ocenę działania sądu w tej sprawie.

Podstawia więc sitko spotkanemu na korytarzu przedstawicielowi większości rządowej, ten na szczęście mówi przynajmniej, że nie ma pojęcia o tej sprawie, ale kolejna rozmówczyni, tym razem z opozycji, już wie – sąd nie powinien uchylać aresztu...

Nie wiadomo jeszcze, co się z ową podejrzaną dzieje, może się ukrywa, może uciekła za granicę, a może ktoś ją porwał, może sama padła ofiarą czyjegoś przestępstwa. Nieważne – grunt, że pani poseł, w zamierzchłych czasach notabene kuratorka sądowa, a nawet wiceminister (wiceministra) sprawiedliwości, wie z góry, co miał zrobić sąd: powinien mianowicie aresztu nie uchylać.

Chciałoby się powiedzieć: a pilnujże, szewcze, kopyta... Może sąd postąpił właściwie, a może się pomylił. Może źle ocenił sytuację, a może jednak dobrze. Od oceny decyzji sędziego są odpowiednie organy i wypracowane przez wieki procedury – po to mamy policję, prokuratorów, sędziów, by działali w konkretnych sprawach w naszym imieniu i niejako za nas. Po to się ich kształci, utrzymuje cały ten aparat, w tym także armię wizytatorów kontrolujących sędziów liniowych.

Całe to zamieszanie medialne wokół wałkowanego od miesięcy smutnego przypadku nie służy z pewnością postępowaniu w tej sprawie. Rozmowa z posłami niczego nie wyjaśniła, nie poszerzyła naszej wiedzy w żadnym stopniu, nie dowiedzieliśmy się z tych rozmów niczego, czego wcześniej nie wiedzieliśmy. Trudno też uznać, że był to rodzaj dziennikarstwa śledczego, które generalnie jest oczywiście potrzebne, ale żeby miało w ogóle jakiś sens, musi zmierzać do wykrycia pewnej prawdy albo przynajmniej nowej okoliczności rzucającej światło na całość sprawy. Nic z tych rzeczy – no bo co do toczącej się sprawy karnej może wnieść poseł przypadkowo spotkany na korytarzu sejmowym?

Po co się więc tego posła pyta akurat w tej sprawie? Żeby go skompromitować, wykazując na oczach widzów brak jakiejkolwiek jego wiedzy i kompetencji do wypowiadania się na taki temat? Chyba jednak takiego celu sobie dziennikarz tym razem nie stawiał. To, że parlamentarzyści mają parcie na szkło, dobrze wiemy. Muszą być stale obecni w mediach, by wyborcy o nich nie zapomnieli. To jasne, ale czego dziennikarz szuka w parlamencie akurat tej sprawie?

Gdyby jeszcze w programie poinformowano, co się dzieje w przypadku, gdy podejrzany lekceważy nałożony na niego obowiązek meldowania się o określonej porze, gdyby starano się pokazać, jak w tej chwili działa policja we współpracy z sądem i prokuraturą, może można by przy tej okazji coś powiedzieć na przykład o europejskim nakazie aresztowania, jeśli zachodzi podejrzenie, że podejrzana kraj opuściła – po to, by niepokojoną od miesięcy tą sprawą opinię publiczną jakoś uspokoić. Gdzie tam...

Chyba mieliśmy tu po prostu do czynienia ze zwykłą głupotą, bo mało powiedzieć, że tylko z brakiem profesjonalizmu, zarówno dziennikarza i jego redakcji, która takie polowanie na posła czy posłankę zaakceptowała, jak i samej posłanki, która postanowiła zabawić się w sędziego, choć nawet nie widziała akt w tej sprawie.

Dziennikarz telewizji informacyjnej idzie do Sejmu, by pytać posłów, czy słusznie postąpił sąd, uchylając areszt wobec pewnej kobiety. A posłowie odpowiadają, choć nie znają sprawy. Nazwać to brakiem profesjonalizmu to mało

Jerzy Stępień, prawnik, były prezes Trybunału Konstytucyjnego