Nie wszystkie naruszenia przepisów wynikają jedynie z lenistwa czy ze złej woli prokuratora. Jest wręcz odwrotnie - dr Karolina Kremens, procesualistka z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Trwa gorąca dyskusja nad przyszłym kształtem postępowań dyscyplinarnych prokuratorów. Rozumiem, że kwestia ich jawności jest już praktycznie przesądzona?

Jawność to zapewne kwestia czasu. Odpowiednie przepisy są w ministerialnym projekcie ustawy – Prawo o prokuraturze, także w najnowszej wersji z 20 lutego 2014 r. Tej zmiany chcą wszyscy: środowisko prokuratorów, minister sprawiedliwości, prokurator generalny i Krajowa Rada Prokuratury. Wszyscy w tej sprawie mówią jednym głosem. Prokuratorzy to ostatni zawód prawniczy, którego postępowania dyscyplinarne nie są transparentne. Szkoda, że nie zdecydowano się na wprowadzenie tej zmiany kilka lat temu osobną nowelizacją, zamiast oczekiwać na nową ustawę, której termin wprowadzenia się opóźnia.

Posłowie Solidarnej Polski proponują inną rewolucyjną zmianę – jednolite sądownictwo dla przedstawicieli wszystkich zawodów prawniczych, w tym także dla prokuratorów. Orzekać miałyby sądy apelacyjne i Sąd Najwyższy. Oddanie dyscyplinarek sądom powszechnym ma sens?

To nie jest nowość. Propozycja pojawiała się już kilkukrotnie i w 2007 r. została skrytykowana ze względu na jego niekonstytucyjność, zwłaszcza niespójność z treścią art. 17 konstytucji (dotyczy on tworzenia samorządów zawodowych). Kiedyś byłam zwolenniczką tego kierunku zmian, ale teraz wydaje mi się, że jest na to jednak za wcześnie.

Dlaczego?

Inspiracją dla tego typu rozwiązań są uregulowania anglosaskie. Kłopot w tym, że w krajach tych zupełnie inaczej wygląda model dojścia do zawodów prawniczych. Można tam mówić o jednym środowisku prawniczym, w ramach którego poszczególne osoby wybierają różne ścieżki kariery. W takiej sytuacji jednolite sądownictwo dyscyplinarne ma swoje naturalne uzasadnienie. U nas jest inaczej. Mamy odrębne środowiska prokuratorów, sędziów, adwokatów, radców prawnych, notariuszy i innych. Dzieli je niekiedy więcej, niż łączy. Każda z tych grup ma swą specyfikę i szczególne rodzaje przewinień. Dlatego prosta kalka może nie mieć jeszcze w tej chwili sensu. Skuteczną metodą ujednolicania procedur dyscyplinarnych mogłoby być wspólne orzecznictwo sądów apelacyjnych w II instancji dla wszystkich zawodów prawniczych, co wydaje się realnym rozwiązaniem.

Ale chyba zasadniczy spór budzi to, kto będzie orzekał w sprawach dyscyplinarnych?

Rzeczywiście. Ministerstwo Sprawiedliwości chce, aby w pierwszej instancji były to sądy przy prokuraturach apelacyjnych i Prokuraturze Generalnej. A w drugiej – powszechne sądy apelacyjne oraz Sąd Najwyższy. Podobną strukturę przewidział prokurator generalny w swojej propozycji zmian z 2011 roku. Tyle tylko, że w PG rozważano powierzenie postępowań dyscyplinarnych w I instancji w całości prokuratorom z prokuratur apelacyjnych. Ministerstwo proponowało zaś, aby w składach byli także reprezentanci prokuratur rejonowych lub okręgowych, i to w równej liczbie co prokuratorów prokuratury apelacyjnej.

Który pomysł jest pani bliższy?

Oczywiście ministerialny. Gros postępowań dyscyplinarnych dotyczy sposobu prowadzenia śledztw. Dlatego w składach orzekających powinni się znajdować przede wszystkim ci, którzy mają z nimi do czynienia, znają realia pracy w rejonie, a nie tylko ci, którzy je nadzorują.

Prokuratorzy z apelacji też kiedyś prowadzili własne sprawy...

Kiedyś. Prokurator z prokuratury apelacyjnej często od dobrych 20–30 lat sam nie dźwiga na swych barkach ciężaru prowadzenia postępowań. Głównie nadzoruje lub zajmuje się innymi czynnościami, np. o charakterze organizacyjnym. Nie muszę nikogo przekonywać, że inna jest perspektywa nadzorcy, a inna prokuratora liniowego, który na co dzień boryka się np. z wszechobecną w prokuraturze presją statystyczną i średnio ma do załatwienia ok. 200–250 spraw rocznie. Prokurator z rejonu prędzej może zrozumieć, że na decyzje jego kolegi czy koleżanki miały wpływ miękkie naciski ze strony przełożonych, którzy walczą o poprawę wyników pod koniec okresów statystycznych w czerwcu i grudniu. Ma świadomość obciążenia prokuratorów nie tylko sprawami, ale też innymi zadaniami, np. dyżurami zdarzeniowymi, udziałem w sekcjach. Nie wszystkie naruszenia przepisów wynikają jedynie z lenistwa czy złej woli prokuratora. Zaryzykowałabym, znając realia prokuratur rejonowych, stwierdzenie, że jest wręcz odwrotnie. Taka perspektywa będzie obca temu, kto aktualnie zajmuje się nadzorem w prokuraturze apelacyjnej.

Ale jak prokuratorzy z rejonów przy takim obciążeniu pracą znajdą jeszcze czas na sądzenie swoich kolegów i koleżanek?

Nie sądzę, aby stanowiło to realny problem. Po pierwsze wiadomo, że tego chcą i takie rozwiązanie jest w ich interesie. Postulowali to sami podczas prac legislacyjnych nad ministerialnym projektem. Poza tym, aby zapobiec ewentualnym kłopotom, projekt MS przewiduje, że wybór na członka sądu dyscyplinarnego nie będzie wymagał zgody wybieranego prokuratora i będzie następował z listy wszystkich prokuratorów danego szczebla prokuratury w obszarze apelacji. Pełnienie obowiązków sędziego sądu dyscyplinarnego będzie należało do obowiązków służbowych prokuratora. Jeżeli miałoby to ich nadmiernie obciążać, może czas podjąć na nowo dyskusję o konieczności realnego odciążenia prokuratur rejonowych?

A konkretnie?

Z ministerialnego projektu wypadła niestety właściwość rzeczowa prokuratur okręgowych, oparta na właściwości rzeczowej sądów okręgowych. Nie jest to rozwiązanie doskonałe, ale chyba warto do tego wrócić i podjąć wreszcie decyzję o racjonalnym i równomiernym obciążeniu prokuratorów wszystkich szczebli obowiązkami, zwłaszcza związanymi z prowadzeniem postępowań przygotowawczych. Wówczas nie musiałybyśmy rozważać, czy prokuratorzy z rejonów poradzą sobie z obowiązkami jako sędziowie dyscyplinarni. A możliwości dociążenia wyższych szczebli bez wątpienia są. Jakoś nie zastanawiamy się dzisiaj, czy prokuratorzy z apelacji poradziliby sobie z tym obowiązkiem...