Sędziowie skarżą się, że pod groźbą kar są zmuszani do pracy ponad siły i d0 podejmowania działań niezgodnych z ich przekonaniami
/>
Postępowania dyscyplinarne z założenia mają być batem na sędziów postępujących nieetycznie, uchybiających godności tego zawodu. Niestety zdarza się, że stają się narzędziem do radzenia sobie z jednostkami niepokornymi, które – kierując się własnym osądem sytuacji – nie chcą ślepo wykonywać poleceń przełożonych.
– Takich przypadków jest coraz więcej. Można stwierdzić, że spora część postępowań dyscyplinarnych jest wytaczana w myśl zasady: dajcie nam sędziego, znajdziemy na niego delikt – alarmuje sędzia Łukasz Piebiak, członek Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
Bez litości
Najbardziej poruszająca historia dotyczy sędzi oskarżonej o przewlekłość w przygotowywaniu uzasadnień wyroków. Sędzia ma na to 14 dni od dnia złożenia wniosku przez stronę postępowania. Nasza rozmówczyni nie wypiera się, że opóźnienia miały miejsce.
– Dotyczyło to ośmiu przypadków w ciągu roku na 152 wnioski złożone w tym czasie. To naprawdę nie jest rekord. Wielu sędziów ma problem z dotrzymaniem 14-dniowego terminu. A wszystko dlatego, że mamy zbyt dużo spraw w referacie – tłumaczy sędzia, która prosi o zachowanie anonimowości.
Ma niepełnosprawne dziecko, a w czasie, kiedy toczyło się postępowanie dyscyplinarne, stwierdzono u niej poważne kłopoty zdrowotne.
– Postępowanie ciągnęło się ponad dwa lata i był to dla mnie bardzo trudny okres. Mimo że cała sprawa zakończyła się uniewinnieniem, to pozostał niesmak – przyznaje sędzia.
Ocenia, że w jej sprawie zabrakło spojrzenia na całą sytuację ludzkim okiem. Ma również żal, że nikt jej nie przeprosił za niesłuszne oskarżenia.
Sprawa zabrnęła aż do Sądu Najwyższego. – Rzecznik dyscyplinarny powinien był na etapie postępowania wyjaśniającego sprawdzić, czy opóźnienia w pisaniu uzasadnień wynikały z przyczyn zależnych od sędziego, np. z jego lenistwa, niesumienności, czy też z przyczyn obiektywnych, takich właśnie jak choroba czy trudna sytuacja rodzinna. W tym drugim przypadku rzecznik powinien był umorzyć postępowanie, a nie kierować wniosek o ukaranie – ocenia dr Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
O tym, że ma rację, świadczy to, że sąd apelacyjny uniewinnił naszą rozmówczynię. Rzecznik dyscyplinarny jednak nie odpuścił i skierował sprawę do SN. Tam również poniósł klęskę.
Zupełnie inne było tło sprawy dyscyplinarnej wytoczonej Jackowi Ignaczewskiemu, sędziemu z Olsztyna. Został ukarany za to, że odmówił sądzenia w sprawie, która została mu przyznana z referatu chorego kolegi i z której aktami nie miał szansy się zapoznać. Jak sam mówi – zrobił to w imię zasad.
– Chciałem zmusić kogoś do myślenia, zwrócić uwagę przełożonych na to, że praca w sądach jest źle zorganizowana, że nie jesteśmy traktowani jak niezawiśli sędziowie, a jak urzędnicy, którzy mają bezmyślnie wykonywać polecenia służbowe prezesa – mówi sędzia Ignaczewski.
Za swoją postawę otrzymał upomnienie. Karę utrzymał Sąd Najwyższy. Efektem było zablokowanie sędziemu możliwości przejścia do wyższej stawki awansowej przez trzy lata.
– Wyrok oceniam jako kuriozalny. Sędzia nie powinien być karany za to, że był uczciwy wobec stron. Jeżeli rzeczywiście nie miał możliwości zapoznać się z aktami, to nikt nie powinien żądać od niego, aby sądził. To sprzeczne z samą istotą sądu, który ma przecież ferować sprawiedliwe wyroki po dokonaniu całościowej oceny wszelkich aspektów sprawy – mówi dr Zaleśny.
Czynnik ludzki
Zdaniem sędziów tego typu przypadki to dowód na to, że prezesi instrumentalnie wykorzystują postępowania dyscyplinarne.
– Chcą mieć w zarządzanych przez siebie jednostkach porządek. Dają jasny sygnał sędziom: możesz być bierny i mierny, ale masz być wierny. Jeżeli będziesz się wychylał, to zostaniesz ukarany – uważa Łukasz Piebiak.
Sędzia uniewinniona przez SN domyśla się, że prezesi robią to, gdyż sami są ciśnięci przez Ministerstwo Sprawiedliwości, które wymaga, aby sądy były coraz sprawniejsze, a sędziowie rozpoznawali coraz więcej spraw w coraz krótszym czasie. – Aby osiągnąć tak wyśrubowane efekty, prezesi muszą ciągle przykręcać śrubę szeregowym sędziom. Tyle tylko że każdy ma jakąś granicę wytrzymałości – mówi z goryczą.
Co zrobić, aby tego typu patologie nie miały miejsca?
– Nie da się tego uniknąć. Postępowanie dyscyplinarne jest skonstruowane prawidłowo. Działania sędziego oceniane są przecież przez niezawisły sąd, w składzie kolegialnym. Zagwarantowana jest również kontrola instancyjna – mówi dr Zaleśny. Jego zdaniem problem leży nie w przepisach, ale w ludziach, którzy je stosują.
Spora część postępowań dyscyplinarnych jest wytaczana w myśl zasady: dajcie nam sędziego, znajdziemy na niego delikt