Czasami jest to wręcz żałosne, gdy obrońca lekarza lub przedstawiciel pacjenta myli fakty i nie zna opinii wydanej przez biegłego. Sofizmat adwokata nie zastąpi rzetelności i godzin pracy nad aktami – mówi dr Tomasz Jurek, lekarz i zarazem prawnik.
Paulina Mierzejewska: Jak pan ocenia jakość obsługi prawnej świadczonej na rzecz lekarzy i pacjentów? Mam tu na myśli liczbę i jakość kancelarii prawnych i rozpowszechnienie tego typu spraw.
Tomasz Jurek dr n. med., mgr prawa, p.o. kierownik Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu: Rynek prawniczy dotyczący wszelkich patologii przy udzielaniu świadczeń zdrowotnych szybko się rozwija, dotyczy to zarówno spraw o błędy medyczne, jak i tych dotyczących łamania praw pacjenta. Powstają kancelarie, które reprezentują pacjentów, lekarzy albo jednych i drugich. Niestety jakość tych usług w moim odczuciu nie jest najlepsza. Od kilkunastu lat sporządzam zespołowe opinie dotyczące oceny prawidłowości postępowania medycznego. Niejednorodnie bronię ich w sądzie. I tu rzadko kiedy pełnomocnik strony zmusza mnie do większego wysiłku intelektualnego. Czasami jest to wręcz żałosne, gdy obrońca lekarza lub przedstawiciel pacjenta nie zna akt sprawy, myli fakty, wreszcie zadając biegłemu pytania nie zna wydanej poprzednio opinii. Często zdarza się, że pytania są tak nieprzemyślane, że wręcz szkodzą klientowi. I nie ma co mitologizować – najczęściej nie chodzi tu o wiadomości specjalne, które są przymiotem biegłego, ale stan faktyczny znajdujący się aktach sprawy. Sofizmat adwokata nie zastąpi rzetelności i godzin pracy nad aktami. Są też wyjątki, spotyka się tak dobrze przygotowanych pełnomocników, używających argumentów, że wzbudzają respekt i szacunek. Wiem, że to niepopularne, co powiem, ale najczęściej na skroni takich prawników jest wiele siwych włosów. Młodzi nadrabiają agresją, która skrywa ignorancję. To moje osobiste spostrzeżenia, subiektywne.
PM: Czy toczy się dużo spraw o błędy merytoryczne?
TJ: To, jak wiele jest spraw o błędy medyczne, tak naprawdę jest wielką niewiadomą. Statystki Ministerstwa Sprawiedliwości, Prokuratury Generalnej czy też Naczelnej Izby Lekarskiej nie dają odpowiedzi na pytanie o skalę konfliktu. Szkoda, bo o problemie błędów medycznych dużo się mówi, ale mało zbiera rzetelnych danych, które łączyłyby wszystkie źródła. A te dane są potrzebne do odnajdywania sposobów zapobiegania błędom, do budowania bezpieczeństwa w ochronie zdrowia. „Kultura bezpieczeństwa” – tak nazywa się to na Zachodzie, u nas niestety nadal dominuje kultura winy i represji.
PM: Co pan rozumie przez to, że u nas dominuje kultura winy i represji?
TJ: Pojęcie to oznacza wszelkie działania skupione na rozliczaniu człowieka z jego niedoskonałości, odnajdywaniu winnych i karaniu ich. Pomimo że jest to jeden z elementów szeroko pojętej praworządności, w przypadku błędów medycznych nie prowadzi w wyraźny sposób do zmniejszenia ich liczby czy poprawy bezpieczeństwa pacjentów. Wręcz przeciwnie, strach przed odpowiedzialnością prawną wzmaga ukrywanie takich zdarzeń, nasila tendencje do fałszywie pojętej solidarności zawodowej, nie służy odnajdywaniu przyczyn, dogłębnej analizie tego dlaczego doszło do tragedii. Alternatywą jest kultura bezpieczeństwa – ale do tego prowadzi daleka droga. Taką drogę przechodzą społeczeństwa zachodnie. Jej etapy to świadomość odpowiedzialności za błędy, poczucie zagrożenia, ujawnienie i raportowanie w celu odnalezienia sposobów zaradczych. Póki co ta ewolucja przed nami. To, co ją przyspiesza, to zwiększająca się liczba procesów o błędy, koszty ubezpieczeń, odszkodowań, obsługi prawnej – kłopoty. W pewnym momencie przesilenia, lekarze powiedzą dość – trzeba zadbać o bezpieczeństwo, inaczej obsługujący nas prawnicy i brokerzy zaczną konsumować znaczną część naszych dochodów. A droga do bezpieczeństwa rozpoczyna się od ujawniania, raportów o zdarzeniach niepożądanych i ich analizy. Szczerość kosztuje lub jest kwestią desperacji.
PM: Czy pana zdaniem prawa pacjenta w Polsce są dostatecznie chronione?
TJ: Obowiązująca już od dość długiego czasu ustawa o prawach pacjenta i rzeczniku praw pacjenta ewoluuje. Nie jest to proces dynamiczny, ale zauważalny. Nie dotyczy on jedynie brzmienia przepisów, zmiany zachodzą również w świadomości, zarówno pacjentów, jak i pracowników ochrony zdrowia. Sam akt prawny to jednak za mało. Bez zapewnienia systemowych rozwiązań staje się jedynie zbiorem pobożnych życzeń. Teoretycznie, istniejące przepisy nie są złe – określają katalog praw, dają podstawę do egzekwowania przypadków ich naruszenia – choć trzeba przyznać, że w praktyce bywa to niekiedy trudne. W dyskusji o ochronie praw pacjenta mówi się o ustawie, o lekarzach, ale pomija niezwykle istotny czynnik: rolę państwa w respektowaniu tych dóbr. Przecież podstawowym prawem pacjenta jest możliwość otrzymywania adekwatnych do wiedzy medycznej i sytuacji zdrowotnej świadczeń i to prawo jest najczęściej łamane. Dowód jest prosty – kolejki do specjalistów, limity, umowy z NFZ, zakres procedur. Nawet gdyby istniała najlepsza ustawa i dobre chęci lekarzy, to rzeczywistość pokazuje, że Polski nie stać na ochronę praw pacjenta. Poza pokazywaniem nośnego medialnie konfliktu pacjent – lekarz czas w końcu się do tego przyznać.
PM: Media regularnie nagłaśniają sprawy pacjentów skrzywdzonych przez lekarzy. Czy rzeczywiście pacjenci tak często są ofiarami lekarzy, czy też raczej nadużywają swoich praw krzywdząc lekarzy, którzy nie potrafią się odpowiednio zabezpieczyć przed roszczeniami?
TJ: To, co najczęściej uderza w lekarzy, to agresja, na szczęście nie fizyczna – ta zdarza się rzadko, ale słowna albo psychiczna. Lekarz, nawet w sytuacji gdy niczemu nie jest winien, staje się chłopcem do bicia. Na nim skupiają się żale o to, że jest kolejka, że trzeba czekać, że łóżko jest na korytarzu, lek za drogi albo badanie nieosiągalne. Jest pod ręką – staje się mimo woli reprezentantem niewydolnego systemu ochrony zdrowia. Czasami jednak stać go na zaskakującą konkluzję: „Mój drogi pacjencie – w pana przypadku należałoby wykonać rezonans magnetyczny i konsultację neurologiczną, i takie zalecenia wpiszę w dokumentacje, najlepiej od jutra rozpocząć rehabilitację, niestety doskonale wiem, ile pan będzie na te badania czekał” – po czym wymienia listę adresową tych, do których należałoby kierować pretensje.
O nagonce na lekarzy bym nie mówił, nie dramatyzujmy, po to są sądy, by rozstrzygać, a strony, by argumentować. Znam większość spraw medialnych od podszewki. Kierowana przeze mnie Katedra Medycyny Sądowej w wielu z nich wydaje opinie sądowo-lekarskie. Wiem, jak różni się stan faktyczny wynikający z akt od doniesień medialnych. Jeżeli ktoś kogoś krzywdzi i nadużywa swoich praw, to są to głównie media. Ich ofiarą padają zarówno lekarze, jak i pacjenci. Ci pierwsi są często przedstawiani w najgorszych barwach, ci drudzy wykorzystywani. Mimo to uważam, że szum medialny jest konieczny, bo jest katalizatorem pewnych procesów. W temacie, o którym mówimy, trwa pewna ewolucja: od świadomości praw i odpowiedzialności, poprzez poczucie zagrożenia, wreszcie – szukanie metod na unikanie konfliktu i ryzyka błędów. Tak powstaje wspomniana „kultura bezpieczeństwa”, jej wcześniejsze etapy to wojna. Wiem jedno – w zdecydowanej większości spraw, które opiniujemy, odnajdujemy nieprawidłowości w postępowaniu medycznym.
PM: Czy świadomość pacjenta o tym, jakie posiada prawa, jest wystarczająca? Czy walka o swoje prawa jest domeną wąskiej grupy dobrze poinformowanych pacjentów, a wobec większości lekarze mogą czuć się bezkarni?
TJ: Ze świadomością pacjentów jest różnie, w różny sposób chorzy podchodzą też do samych praw pacjenta. Autonomia, pełna informacja, świadoma zgoda – to pięknie brzmi w ustach bioetyków. Ale jest wielu pacjentów, którzy wcale nie chcą wybierać, dla których paternalizm jest wygodny – zawłaszcza w sytuacjach, gdy ryzyko zabiegów jest znaczne. Gdy rzeczowo i przystępnie przedstawia im się za i przeciw, mówi o zagrożeniach, możliwym zgonie okołooperacyjnym, uświadamia, że medycyna nie daje gwarancji sukcesu, a jedynie szansę, nie potrafią dokonać wyboru. To trudne, wolność wymaga dojrzałości. Wolą, by to lekarz za nich zdecydował i pewnie też poniósł odpowiedzialność za mogące wystąpić przy prawidłowym leczeniu powikłanie. Oczywiście znacznie częściej zdarza się, że pacjent nie wie o swoich prawach, lekarz ich tak do końca nie realizuje i nikt nie walczy o to, by każdy zapis literalny ustawy ziścił się. Walka o prawa zaczyna się, gdy rodzi się konflikt, gdy coś pójdzie nie tak, gdy oczekiwania rozminą się z rzeczywistością. Z reguły jest brutalna, pacjent jest roszczeniowy, chce wszystkiego tu i teraz, od razu. To eskaluje emocje, które często mają swój finał w sądach. Tak więc lekarz nie może czuć się bezkarny, odczuwa zagrożenie i to doskonale widać w relacjach z pacjentem. Z moich obserwacji wynika, że póki co bezkarne czuje się państwo jako instytucja mająca zapewnić sprawność działania systemu ochrony zdrowia. Wiem, że to duże uproszczenie, bez analizy i wskazywania przyczyn, ale takim samym uproszczeniem jest sprowadzanie praw pacjenta do ich nierespektowania przez lekarzy.
PM: Co z prawem lekarzy? Czy jest ono dostatecznie chronione? Nie ma jednolitego dokumentu definiującego prawa lekarzy takiego jak karta praw pacjenta, są one zawarte kodeksie cywilnym i w wielu różnych ustawach.
TJ: Prawdę mówiąc nie chcę mówić o prawach lekarzy. Wiem, korporacja stworzyła instytucję rzecznika praw lekarzy, by lepiej reprezentować nasze interesy. Istnieją karty praw lekarzy, algorytm postępowania w przypadku przemocy lub agresji. To odpowiedź na konflikt, zbrojenie się. W aktualnej rzeczywistości zapewne konieczne, ale utwierdzające w przekonaniu, że mamy naszą „małą wojnę” – co dzień, w przychodniach, szpitalach, w głowach. Wojnę pomiędzy pacjentem a lekarzem. Trzeba jednak zastanowić się, o co trwa bitwa? Pacjent chce być dobrze i szybko leczony. Dla lekarza leczenie to praca – w idealnej sytuacji powinna przynosić zadowolenie, zarobek i być źródłem dalszej motywacji. Dlaczego tak nie jest? Zamiast toczyć spór o prawa, zastanówmy się. Na konflikcie może i skorzystają przedstawiciele jego stron, stracą i pacjenci i lekarze. Bezpieczeństwo zdrowotne chorych jest synonimem bezpieczeństwa prawnego lekarzy.
Rozmawiała Paulina Mierzejewska