Jeśli ktoś w powództwie hołduje takim wartościom jak godność, honor i duma, lecz nie wyznaje ich w rzeczywistości, nie zasługuje na ochronę – uznał warszawski sąd.
DGP
Stwierdził tak Sąd Apelacyjny w Warszawie, prawomocnie oddalając powództwo Huberta Massalskiego przeciwko Ringier Axel Springer Polska za internetową zajawkę tekstu opublikowanego w „Newsweeku”.

Kontrowersyjna postać

Hubert Massalski to bliski współpracownik Marka M. zamieszanego w aferę reprywatyzacyjną. Wielu lokatorów oraz polityków o Massalskim mówiło wprost: czyściciel kamienic. On sam się za takiego nie uważa. Twierdzi, że był jedynie administratorem nieruchomości. Działał w Związku Szlachty Polskiej.
Warszawscy lokatorzy widzieli w nim jednak zło wcielone. Za ich głosem podążył Radosław Omachel z „Newsweeka”. W przygotowanym przez niego artykule Massalski został zaprezentowany w niekorzystnym świetle. Mężczyzna jednak nie miał pretensji do dziennikarza; uznał, że w tekście prasowym zostało zarysowane szersze tło. Inaczej było z internetową zajawką promującą tekst umieszczony w gazecie (patrz: grafika). Tam – zdaniem Massalskiego – roiło się od sensacji, nieprawidłowości, a wykreowany obraz naruszał dobra osobiste współpracownika Marka M.
Arystokrata pozwał więc wydawcę gazety i portalu. W pierwszej instancji wygrał. Sąd przyznał mu 10 tys. zł zadośćuczynienia. Zdaniem sędziów powiązanie Massalskiego, choćby pośrednio, z tragiczną śmiercią Jolanty Brzeskiej było nieuprawnione. Podobnie jak zaliczenie go do grupy SS. Jakkolwiek bowiem wydawca tłumaczył, że określenie wzięło się od podwójnego „s” w nazwiskach zarówno Massalskiego, jak i Marka M., to zdaniem sądu skojarzenie przeciętnego odbiorcy było inne. I gdy widział określenie grupa SS, przed oczyma stawały obrazki sprzed dziesięcioleci, gdy Niemcy napadli na Polskę.
Wydawca złożył apelację. Przed Sądem Apelacyjnym w Warszawie reprezentujący go adwokat Szymon Suchcicki wskazywał, że tekst „Newsweeka” powstał w kilka lat przed wybuchem afery reprywatyzacyjnej. Wiele faktów wówczas było nieznanych opinii publicznej, a tygodnik jedynie je prezentował.
– Media musiały informować o nieprawidłowościach. W przeciwnym razie lokatorzy zostaliby pozostawieni sami sobie. Przecież to dzięki aktywności mediów ujawniono wiele nieprawidłowości – argumentował mec. Suchcicki.
Pełnomocnik Huberta Massalskiego radca prawny Michał Niemirowicz-Szczytt ripostował, że przecież jego klient nie miał zastrzeżeń do tekstu redakcyjnego, lecz do internetowej zajawki. I wystarczyłoby sformułować ją w sposób bardziej rzetelny, np. nie wiążąc Massalskiego ze śmiercią Jolanty Brzeskiej, by nie było kłopotu. Nie stałoby to zarazem na przeszkodzie realizowania misji mediów w postaci informowania społeczeństwa o nieprawidłowościach wokół reprywatyzacji.

Związek z aferą

Sąd apelacyjny w ogłoszonym wczoraj wyroku podkreślił, że doszło do naruszenia dóbr osobistych Huberta Massalskiego. Trudno w ocenie sądu bronić tezy, że w określeniu grupa SS chodziło wyłącznie o nawiązanie do nazwisk znienawidzonych przez lokatorów osób. Brakuje także przekonująch dowodów, by wiązać Huberta Massalskiego ze śmiercią Jolanty Brzeskiej. Jednocześnie jednak sąd zmienił zaskarżony wyrok w ten sposób, że zadośćuczynienia powodowi nie przyznał i obciążył go kosztami procesu. Dlaczego?
Sąd dostrzegł, że wiązanie osoby Huberta Massalskiego z aferą reprywatyzacyjną jest uzasadnione. Nie należy więc mówić, że był tylko skromnym zarządcą kamienic.
– Zarzuty wobec Huberta Massalskiego są powszechnie znane opinii publicznej, są też znane sądowi – wskazano w ustnych motywach uzasadnienia. Sąd zaś, jak zaznaczył, musiał liczyć się z opinią publiczną, która ma wytworzony określony obraz powoda, do którego to obrazu bez wątpienia sam Massalski się przyczynił. Mówiąc prościej, trudniej naruszyć dobre imię kogoś, kto w powszechnym odbiorze cieszy się złą sławą.
Sąd apelacyjny nawiązał również do szlacheckiego pochodzenia Huberta Massalskiego. Podkreślił, że wytaczając powództwo, mężczyzna kierował się takimi wartościami jak godność, honor czy duma. Sęk w tym, że – wskazano – powód nie kierował się tymi wartościami w życiu, np. zamalowując okna w budynkach.
Sąd stwierdził, że w związku z tym niewłaściwe byłoby udzielenie ochrony prawnej Hubertowi Massalskiemu. Jako podstawę prawną swojego wyrokowania wskazał art. 5 k.c. („Nie można czynić ze swego prawa użytku, który by był sprzeczny ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa lub z zasadami współżycia społecznego. Takie działanie lub zaniechanie uprawnionego nie jest uważane za wykonywanie prawa i nie korzysta z ochrony”).

Zdanie opinii publicznej

– Wyrok potwierdza szczególną rolę mediów w demokratycznym państwie prawa. Rolą tą jest dostarczanie informacji o wszystkich sprawach ważnych społecznie, w tym także kontrowersyjnych – mówi Szymon Suchcicki. I dodaje, że dziennikarska swoboda wypowiedzi nie może ograniczać się tylko do informacji przychylnych bądź obojętnych, lecz także odnosić się może do informacji wprowadzających niepokój czy oburzających.
– Zapadły wyrok jest dla mojego klienta równocześnie i satysfakcjonujący, i rozczarowujący – komentuje z kolei Michał Niemirowicz-Szczytt. Satysfakcjonujący, ponieważ sąd apelacyjny w ustnych motywach rozstrzygnięcia stwierdził, że poprzez publikację spornego tekstu doszło do naruszenia prawa prasowego oraz dóbr osobistych Massalskiego. Rozczarowujący, gdyż pomimo takiego stwierdzenia sąd odwoławczy zmienił korzystny dla powoda wyrok.
Pełnomocnik Huberta Massalskiego spostrzega, że sąd powołał się na art. 5 k.c., o którym wydawca w ogóle w swej apelacji nie wspomniał.
– Sąd apelacyjny oparł swe stanowisko przede wszystkim na tym, że w opinii publicznej pojawiają się zarzuty co do działalności mojego klienta w zakresie zarządu nieruchomościami. Zarzuty te mój mocodawca uznaje za nieusprawiedliwione, a koncepcję zastosowaną przez sąd odwoławczy za mocno ryzykowną w szerszej perspektywie. W ten sposób takie podmioty jak zarządcy nieruchomości, komornicy czy firmy windykacyjne mogą zostać pozbawione efektywnej ochrony sądowej swoich dóbr osobistych – tłumaczy Niemirowicz-Szczytt. I dodaje, że wystarczy, że niechętne wskazanym osobom lub profesjom osoby wprowadzą do opinii publicznej pod ich adresem nieusprawiedliwione zarzuty lub opinie.
Patryk Jaki, przewodniczący komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji, orzeczenie stołecznego sądu jednak chwali.
– Bardzo się z niego cieszę. To również dowód na to, jak potrzebne było powołanie komisji. Dziś już nawet sądy z urzędu wiedzą, że w Warszawie dochodziło do ogromu nieprawidłowości przy reprywatyzacji, a za tymi nieprawidłowościami stali konkretni ludzie – komentuje Jaki.
Wyrok podoba się również Janowi Mencwelowi, prezesowi Stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.
– Sądy muszą chronić sygnalistów i media ujawniające nieprawidłowości – przekonuje. I dodaje, że po latach łatwo jest oceniać konkretne publikacje, lecz w chwili ich powstawania często zaangażowane osoby pracują na strzępkach informacji.
– I gdy okazuje się, że prawdziwe jest 95 proc. twierdzeń, a 5 proc. nie udaje się udowodnić, nie należy skazywać za to ujawniających ani zasądzać od nich wysokich odszkodowań lub zadośćuczynień. W przeciwnym razie nie będzie chętnych do walki z patologiami – konkluduje Jan Mencwel.

ORZECZNICTWO

Wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 1 kwietnia 2019 r., sygn. VI ACa 1450/17.