Sąd Najwyższy odpowie jutro na dwa kluczowe dla biznesu pytania. Chodzi o to, kto powinien ponosić koszty w przypadku cofnięcia powództwa przez przedsiębiorcę po wyegzekwowaniu należności.
Wyobraźmy sobie sytuację, jakie zdarzają się nagminnie: e-sąd w elektronicznym postępowaniu upominawczym wydaje nakaz zapłaty. Kilka miesięcy później orzeczeniu zostaje nadana klauzula wykonalności. Komornik przeprowadza skuteczną egzekucję. Przekazuje pieniądze wierzycielowi. Rzecz w tym, że dłużnik o wydanym nakazie dowiaduje się dopiero wówczas, gdy zagląda na rachunek bankowy i przekonuje się, że środki zostały zajęte. Wnosi skargę, zarzucając, że nakaz zapłaty nie został doręczony na właściwy adres. Sąd przyznaje mu rację. Nakaz zostaje doręczony raz jeszcze, a dłużnik wnosi od niego sprzeciw. A co za tym idzie – nakaz zostaje uchylony, a sprawa przekazana do rozpoznania sądowi. Tyle że pieniądze zostały już wyegzekwowane.
Złożony sprzeciw skutkuje jednak wyznaczeniem terminu rozprawy. Z punktu widzenia wierzyciela, który otrzymał już pieniądze, zupełnie zbędnej. Dlatego cofa on pozew. I tu powstaje problem: kto wygrywa sprawę, a kto przegrywa. Ma to znaczenie dla określenia, kto musi pokryć koszty procesu wynoszące z reguły blisko tysiąc złotych.
I właśnie z tym pytaniem jutro zmierzy się Sąd Najwyższy. W dotychczasowym orzecznictwie zdania są bowiem podzielone. – Wierzyciel, podtrzymując powództwo po uzyskaniu należności, ryzykuje jego oddalenie przez sąd ze względu na faktyczne uzyskanie należności od dłużnika. Z drugiej strony w razie cofnięcia powództwa może zostać uznany za stronę przegrywającą, co wiąże się z koniecznością poniesienia kosztów procesu – tłumaczy mec. Daniel Siciński z kancelarii APLaw Artur Piechocki.
Art. 203 par. 2 i 3 kodeksu postępowania cywilnego określa, że to cofający pozew jest stroną przegrywającą proces. Ale już art. 98 k.p.c. wskazuje, że to pozwanego należy uznać za przegrywającego, gdy wystąpienie z pozwem było niezbędne dla celowego dochodzenia praw powoda. Pytanie też, na ile istotne jest zbadanie przez sąd tego, czy sporna wierzytelność rzeczywiście istnieje. Jeśli to ważne, wówczas za postępowanie zapłaciłby ten, kto w sporze nie miał merytorycznie racji. Ale zbadanie każdej sprawy tego typu co do istoty to z kolei więcej pracy dla sądów.
Druga ze spraw, którą zajmie się jutro SN, dotyczy mocy obowiązywania sprzeciwu od nakazu zapłaty. Art. 50536 k.p.c. stanowi, że w razie prawidłowego wniesienia sprzeciwu nakaz zapłaty traci moc w całości, a sąd przekazuje sprawę do sądu według właściwości ogólnej. Co jednak w sytuacji, gdy orzeczenie obejmuje więcej niż jednego dłużnika, a sprzeciw wnosi tylko jeden z nich? Czy nakaz upada cały, czy też wyłącznie wobec wnoszącego sprzeciw, a uprawomocnia się wobec tego, który go nie zakwestionował?
Daniel Siciński uważa, że to zagadnienie może być rozstrzygnięte w drodze wykładni przepisów regulujących skutki wniesienia sprzeciwu w świetle ogólnych reguł postępowania cywilnego. Skoro zasadą jest, iż każda z osób występujących jako strona postępowania może podejmować czynności procesowe jedynie we własnym imieniu, to bez posiadania wyraźnego upoważnienia innego uczestnika nie może działać na jego rzecz.
– Przewidziane przepisami wyjątki od tej zasady nie odnoszą się do przypadku wniesienia sprzeciwu od nakazu zapłaty wydanego w elektronicznym postępowaniu upominawczym. Wobec tego sprzeciw taki powinien powodować utratę przez nakaz mocy w całości jedynie wobec pozwanego dokonującego czynności – argumentuje prawnik. Ten pogląd dominuje w doktrynie.
Sąd pytający też tak uważa. Uznał jednak, że rozstrzygnięcie sprawy przez Sąd Najwyższy jest pożądane, gdyż literalne brzmienie art. 50536 k.p.c. prowadzi do odmiennych wniosków. Skoro bowiem ustawodawca posłużył się sformułowaniem „nakaz zapłaty traci moc w całości” uprawnione wydaje się również stanowisko zajmowane przez część sądów, które uznają, że wystarczy wniesienie sprzeciwu przez jednego z pozwanych, by upadło całe orzeczenie.