PROBLEM: To właściwie nie nowość. Postulaty scalenia kilku mniejszych inspekcji w jedną wielką – bezpieczeństwa żywności – pojawiały się od wielu lat. Jednak najnowsza próba, na którą zdecydował się rząd PiS, zaszła dalej niż poprzednie i ma spore szanse na realizację. Resort rolnictwa przygotował projekty dwóch ustaw (dostępne na stronach Rządowego Centrum Legislacji) – o Państwowej Inspekcji Bezpieczeństwa Żywności i bardzo szczegółową: przepisy wprowadzające ustawę o Państwowej Inspekcji Bezpieczeństwa Żywności.
Marek Posobkiewicz główny inspektor sanitarny / Dziennik Gazeta Prawna
Jacek Łukaszewicz prezes Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej / Dziennik Gazeta Prawna
Marek Niechciał prezes UOKiK / Dziennik Gazeta Prawna
Proponowane rozwiązania budzą kontrowersje i pytania. Czy na pewno taki wielki organ będzie sprawniejszy od kilku obecnie zajmujących się tym zagadnieniem i czy nie stracą na tym ich pracownicy? Czy oznacza to ułatwienia dla przedsiębiorców i czy naszą żywność będzie łatwiej eksportować? Jednak największą wątpliwością wydaje się ta, czy rzeczywiście to resort rolnictwa bardzo silnie związany z samą produkcją żywności powinien taką inspekcję nadzorować. Staje się bowiem sędzią we własnej sprawie. Nie jest pewne, czy zawsze z korzyścią dla zdrowia Polaków. I być może pomysł, za którym opowiada się Marek Niechciał, prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, by to premier nadzorował taki organ, jeśli już ma powstać – wart jest rozważenia. Bo skoro rząd przykłada taką wagę do odżywiania się dzieci, warto, by przyłożył ją i do odżywiania pozostałych obywateli.
Zmiany popiera Witold Choiński, prezes zarządu Związku Polskie Mięso. Ekspert jest zdania, że to ułatwi działalność przedsiębiorcom, bo zamiast kilku kontroli następujących jedna po drugiej i sprawdzania po kilka razy tych samych zadań – będzie jedna. Ale zastrzega, że jest przeciwny zbyt szybkim działaniom w tym kierunku, by nie popełniano błędów. Z kolei zdecydowanie przeciw wypowiadają się lekarze weterynarii, zapowiadają nawet protesty. A same inspekcje? Żaden z powiatowych oddziałów dzisiaj funkcjonujących inspektoratów nie zdecydował się odpowiedzieć na nasze pytania. Także ani jeden z podległych resortowi rolnictwa nie udzielił nam merytorycznej odpowiedzi. Tłumaczenie? Niezręcznie byłoby odpowiadać na pytania, skoro to resort, któremu podlegają, przygotowuje projekt. Zapytaliśmy więc resort rolnictwa. Ten, do momentu zamknięcia numeru, też nie odpowiedział. Podzielili się natomiast z nami stanowiskami inspekcje podlegające innym resortom i eksperci.
Chcemy zepsuć coś, co dobrze działa
Ministerstwo Rolnictwa przygotowało projekt ustawy o inspekcji bezpieczeństwa żywności. Jak pan ocenia ten pomysł? Czy kwestie związane z żywnością powinny zostać wyodrębnione do osobnej inspekcji?
Nie ma na świecie rozwiniętego kraju, w którym minister zdrowia nie ma wpływu na bezpieczeństwo żywności. W Unii Europejskiej wszystkie duże państwa mają po kilka instytucji tym się zajmujących. Wynika to z konieczności specjalizacji: czym innym jest zdrowie zwierząt, a czym innym zagadnienia, takie jak stosowanie substancji dodatkowych, pozostałości substancji szkodliwych, alergeny, suplementy diety, GMO, przedmioty do kontaktu z żywnością. I wszystkie te kraje są wielkimi eksporterami żywności. Zawirowania, które są nieuniknione przy tworzeniu tak wielkiej instytucji, zostaną wykorzystane przez konkurencję do osłabienia pozycji polskich producentów. Dlatego żadna znacząca organizacja przedsiębiorców nie poparła tego projektu. Negatywnie wypowiedzieli się przedstawiciele Polskiej Federacji Producentów Żywności oraz Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, a także Krajowa Izba Lekarsko-Weterynaryjna oraz wszystkie duże związki zawodowe.
Zgodnie z proponowanymi przepisami wystarczy, by szef inspekcji miał wykształcenie magisterskie. Czy to dobrze?
Tego typu pomysły są dość osobliwe. Osoby zajmujące się nadzorem nad bezpieczeństwem żywności muszą być specjalistami w swojej dziedzinie. Dotyczy to nie tylko szefów danej instytucji, ale także pracowników niższego szczebla. Dziś główny inspektor sanitarny musi być lekarzem z określonym stażem i specjalizacją, podobnie główny lekarz weterynarii. Trudno, żeby wspomnianymi wyżej zagadnieniami mogły zająć się osoby bez odpowiedniego wykształcenia i doświadczenia. Najważniejsze jest przecież zdrowie konsumentów.
Czy zmiany mogą się przełożyć na zdrowie ludzi?
Dziś w ramach naszego nadzoru sanitarnego wykonujemy kilkaset tysięcy kontroli, w tym ponad 20 tys. interwencyjnych, po sygnałach od konsumentów lub wynikających z nadzoru epidemiologicznego. To wielka wartość tego systemu, ponieważ połączenie tych dwóch aspektów pozwala na szybką reakcję. Każdy powiatowy inspektor sanitarny po uzyskaniu informacji od lekarzy o zatruciach natychmiast może połączyć ten fakt z jakością i bezpieczeństwem żywności. W przypadku wprowadzenia projektowanych zmian utracona zostałaby największa wartość dotychczasowego systemu, czyli połączenie nadzoru epidemiologicznego z systemem bezpieczeństwa żywności. Nie rozumiem, dlaczego chcemy zepsuć coś, co dobrze działa.
Czy powstanie takiego nowego wielkiego tworu grozi paraliżem urzędniczym?
Dotychczas niewiele wiadomo, jak to scalanie miałoby przebiegać, jak ma wyglądać struktura laboratoriów i kto miałby w nich być zatrudniony. Grozi to bałaganem, który jest wręcz nieunikniony przy tak szybkim tworzeniu wielkich instytucji. Straty dla gospodarki mogą być niewyobrażalne.
Ale jak twierdzi resort rolnictwa, dziś w Polsce jest aż pięć inspekcji zajmujących się nadzorem nad żywnością.
To nieprawda. Bezpieczeństwem żywności zajmują się tylko: Państwowa Inspekcja Sanitarna i Inspekcja Weterynaryjna, których kompetencje są rozdzielone. Koordynatorem systemu bezpieczeństwa żywności w Polsce jest minister zdrowia, który współpracuje z ministrem rolnictwa. Tworzy to swoistą równowagę między sprawami gospodarczymi a zagadnieniami zdrowotnymi. Nowy twór administracyjny nie przyniesie żadnych oszczędności, bo liczba, zakres i sposób prowadzenia kontroli wynikają z regulacji unijnych.
Z internetowych postów można wyczytać, że w Inspekcji Weterynaryjnej kontrolami zajmują się kompetentni weterynarze, a w innych osoby niemalże przypadkowe. Co pan na to?
Kwalifikacje pracowników Państwowej Inspekcji Sanitarnej są regulowane rozporządzeniem ministra zdrowia. Są wśród nich lekarze, farmaceuci, epidemiolodzy, osoby z innymi specjalnościami medycznymi. Rozumiem, że niektóre nasze działania mogą być niepopularne, skoro tylko w ubiegłym roku organy Państwowej Inspekcji Sanitarnej wydały 650 decyzji przerwania działalności całego lub części zakładu. Ostatnie wyniki kontroli NIK po raz kolejny potwierdziły, że ta część systemu bezpieczeństwa żywności, która znajduje się w gestii ministra zdrowia, działa bardzo dobrze. NIK nie sformułowała żadnych uwag i zaleceń pokontrolnych w stosunku do Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Natomiast były uwagi do części pozostającej w dyspozycji ministra rolnictwa, w tym właśnie dotyczące kwestii weterynaryjnych.
Jak ta sprawa jest rozwiązana w innych krajach UE? Czy u nas w ogóle trzeba coś zmienić?
Unia Europejska nie narzuca rozwiązań krajom członkowskim. Wymaga tylko, aby na każdym etapie produkcji i dystrybucji istniała urzędowa kontrola żywności. W strukturach instytucji unijnych bezpieczeństwo żywności podlega w Komisji Europejskiej Dyrekcji Generalnej ds. Zdrowia i Konsumentów (DG SANTE), a nie Dyrekcja Generalna ds. Rolnictwa i Rozwoju Obszarów Wiejskich. Już dawno, w wyniku kryzysów żywnościowych w latach 90., Komisja Europejska odeszła od kierowania się głównie polityką rolną na korzyść zdrowia konsumentów i bezpieczeństwa żywności. Nasz system jest dobrze oceniany, co znajduje wyraz w ocenach unijnych audytorów. Zawsze można jednak sporo poprawić. Przede wszystkim należy przywrócić pionową strukturę organizacyjną poszczególnych inspekcji, a dopiero w dalszej kolejności stopniowo eliminować pewne niedomagania systemu.
OPINIE EKSPERTÓW
Projektowana ustawa prowadzi faktycznie do likwidacji Inspekcji Weterynaryjnej oraz wprowadza dwuletni chaos w systemie bezpieczeństwa żywności w kraju. Nie tylko nie przyczyni się do poprawy poziomu jakości i bezpieczeństwa polskiej żywności, ale negatywnie odbije się na krajowym przemyśle spożywczym i będzie stanowić impuls dla działań deprecjonujących polską żywność, podejmowanych przez konkurentów działających w Unii Europejskiej. Ponadto zgodnie z uzasadnieniem do projektu ustawy jej głównym celem jest zwiększenie poziomu bezpieczeństwa żywności. Ku naszemu zdumieniu cel ten ma być zrealizowany przez rezygnację praktycznie z jakichkolwiek wymogów odnośnie do kwalifikacji osób zatrudnianych w nowej inspekcji. Obecnie powiatowy lekarz weterynarii musi mieć wyższe wykształcenie weterynaryjne, specjalizację oraz 3-letnie doświadczenie w pracy na stanowisku kierowniczym. W przygotowanym przez resort rolnictwa projekcie te wymogi znikają. Powiatowy inspektor będzie musiał być tylko członkiem służby cywilnej, czyli posiadać tytuł magistra z dowolnej dziedziny. Z kolei wymogiem dla głównego lub wojewódzkiego inspektora bezpieczeństwa żywności będzie wyższe wykształcenie oraz doświadczenie na stanowisku kierowniczym, czyli np. kierowanie przedszkolem. Czy to oznacza, że nadzór nad badaniami mięsa będzie sprawował np. polonista albo absolwent AWF?
Projekt jest również niezgodny z normami Światowej Organizacji Zdrowia Zwierząt (OIE) oraz Światowej Organizacji Handlu (WTO), gdyż pomija obowiązek wynikający z międzynarodowych zobowiązań, nadania niezbędnych kompetencji lekarzom weterynarii wykonującym funkcje właściwego organu weterynaryjnego. Godzi to w strategiczne interesy kraju i może być interpretowane jako chęć deprecjacji polskiej żywności i statusu zdrowotnego polskich zwierząt na arenie międzynarodowej. Reasumując, należy poddać w wątpliwość celowość działań projektodawcy ustaw, w których próbuje się tworzyć polskie służby weterynaryjne w oparciu o prawo weterynaryjne z pominięciem kwalifikacji i roli lekarzy weterynarii.
Naszym zdaniem rozsądna reforma systemu bezpieczeństwa żywności może polegać na przyłączeniu mniejszych inspekcji do Inspekcji Weterynaryjnej oraz zachowaniu wysokich wymogów merytorycznych dla kadry kierowniczej.
UOKiK popiera koncepcję stworzenia Państwowej Inspekcji Bezpieczeństwa Żywności zajmującej się urzędową kontrolą żywności w całym łańcuchu produkcji, dystrybucji i sprzedaży konsumentom. Pozwoli to na szybką reakcję w przypadku nieprawidłowości, jednolite finansowanie, priorytety i harmonogram kontroli, a także wyeliminowałoby spory o kompetencje danych organów.
Urząd przeanalizował projekt. Zgłosiliśmy do niego uwagi w ramach konsultacji międzyresortowych. Stwierdziliśmy m.in., że nowa inspekcja powinna przejąć wszystkie zadania związane z urzędową kontrolą żywności bez żadnych wyjątków. Przykładowo, w obecnym projekcie brak jest np. objęcia regulacjami rynku rybnego. Ponadto projekt pozostawia w zakresie kompetencji Państwowej Inspekcji Sanitarnej zagadnienia związane z kontrolami żywienia, produkcji, transportu, przechowywania i sprzedaży suplementów diety, a także produkcji materiałów i wyrobów przeznaczonych do kontaktu z żywnością. Z kolei Inspekcja Handlowa nadal ma badać uwidocznianie cen czy rzetelności sprzedaży. Do rozważenia jest również kwestia podporządkowania nowej inspekcji, tak aby nadzór nad PIBŻ nie był związany z potencjalnym konfliktem interesu. Dlatego dobrym rozwiązaniem byłoby podporządkowanie inspekcji premierowi, tak jak ma to miejsce w przypadku UOKiK. Konsekwentnie należałoby także wskazać określoną, niezależną część w ramach budżetu państwa na potrzeby funkcjonowania PIBŻ – na wzór UOKiK.