Kolejna ustawa naprawcza dotycząca Trybunału Konstytucyjnego została uchwalona (7 lipca) w błyskawiczym i w znacznej części nocnym trybie. Towarzysząca jej przyjęciu oprawa medialna miała przekonać, że uwzględniono zdecydowaną większość postulatów Komisji Weneckiej oraz innych gremiów prawniczych.
Choć nowa ustawa pomija część najbardziej kontrowersyjnych rozwiązań, to jednak zawiera wiele regulacji umożliwiających uzyskanie kontroli nad TK przez aktualną większość parlamentarną i stwarzających podstawy do blokowania jego działalności orzeczniczej.
Do pierwszego z mechanizmów należy nowy tryb umożliwiający prezydentowi RP swobodę desygnowania prezesa TK spośród trzech kandydatów wyłonionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK. To w istocie regulacja umożliwiająca wskazanie prezesa spośród sędziów wybranych w ostatnim okresie. To rozwiązanie dopełnia dopuszczenie z mocy ustawy do pełnienia funkcji orzeczniczych wadliwie wybranych i zaprzysiężonych nocą sędziów TK, którzy nie zostali do tej pory dopuszczeni do orzekania, oraz całkowite milczenie nowej ustawy wobec trzech prawidłowo wybranych sędziów, od których wciąż nie odebrano ślubowania. Warto też wskazać zasadę publikacji wyroków wydanych po 10 marca 2016 r. i milczące wskazanie ustawodawcy, że orzeczenia wydane przed tą datą nie będą podlegały publikacji. To swoista ustawowa próba „konwalidacji” pozbawionej podstaw prawnych decyzji o odmowie publikacji wyroku stwierdzającego niekonstytucyjność poprzedniej ustawy naprawczej. Nowy akt zawiera też dziwaczne rozwiązanie umożliwiające dwukrotne zablokowanie wydania orzeczenia przez TK przez czterech sędziów na 6 miesięcy łącznie. Rozwiązania powyższe uzupełniają: obowiązek wyznaczania rozpraw wedle kolejności wpływu spraw (chyba że prezydent RP zdecyduje inaczej), zasada orzekania w pełnym składzie – na tyle licznym, by „strażnicy większości” nie mogli się w nim nie znaleźć, a także uznaniowa ze strony kancelarii premiera publikacja orzeczeń TK.
Wymienione powyżej jedynie tytułem przykładu zapisy nowej ustawy wykazują funkcjonalną identyczność z regulacjami zawartymi w poprzedniej ustawie, które TK w wyroku z 9 marca 2016 r. uznał za niezgodne z konstytucją. Celowościowa zbieżność obu ustaw naprawczych – niekonstytucyjnej listopadowej oraz lipcowej – polega na umożliwieniu skutecznego zablokowania badania ich zgodności z konstytucją oraz na konsekwentnie realizowanej woli uczynienia z TK instytucji fasadowej.
Porównanie obu ustaw naprawczych to porównanie szyny kolejowej z kijem bejsbolowym – narzędzi zasadniczo pożytecznych, choć znakomitych do destrukcji. Obydwa niewłaściwe do naprawy TK – podobnie jak obydwie ustawy naprawcze.
Konstytucja to pochodzący od społeczeństwa gorset, który uciska każdą władzę. Ta bowiem, uzyskawszy mandat od części społeczeństwa, musi przestrzegać wynikających z konstytucji ograniczeń; zasad, które chronią wszystkich – i tę wybierającą większość, i tę przeciwną mniejszość, a także olbrzymią część społeczeństwa, która w ogóle nie jest zainteresowana udziałem w wyborach. Zasady konstytucyjne można zmienić tylko odpowiednią większością. Jeśli się nią nie dysponuje – trzeba chodzić w gorsecie. Nie można ich modyfikować poprzez ustawy zwykłe, co zdaje się czynić kolejna ustawa naprawcza.
Sądowa kontrola konstytucyjności prawa jest fundamentem współczesnych demokracji parlamentarnych, bez którego tracą one swoje podstawowe cechy. Niezależne badanie konstytucyjności ustaw, tak jak niezależne sądy, to filary, bez których demokracja konstytucyjna przeradza się w autokrację. Strzeżenie konstytucji przez niezależny sąd to ochrona ładu demokratycznego oraz praw i wolności jednostki.
W demokracjach konstytucyjnych ta niewdzięczna dla rządzących działalność spotyka się ze zrozumieniem i szacunkiem. Bo każda władza wie, że po niej przyjdzie inna – i też będzie chodzić w konstytucyjnym gorsecie. Niczego nie zmienia to, że do działalności TK na przestrzeni lat można mieć pewne zastrzeżenia. Szacunek dla TK wynika z jego znaczenia jako konstytucyjnego organu trzeciej władzy.
Trudno więc zrozumieć brak szacunku dla konstytucji przejawiający się w traktowaniu kluczowych dla demokracji konstytucyjnej instytucji jak łupów wojennych. Kolejna ustawa naprawcza to przejaw przekonania, że posiadającym wyborczą legitymację kontrola konstytucyjności ustaw nie jest potrzebna; z uwagi jednak na zewnętrzne uwarunkowania potrzebne jest utrzymanie TK jako instytucji. Ustawa o TK zachowująca TK jako instytucję fasadową to zatem listek figowy. Trybunał ma formalnie istnieć, ale ma być pozbawiony możliwości działania niezgodnego z oczekiwaniem rządzących. Dla zachowania pozorów najlepiej, by w jego składzie znaleźli się utytułowani prawnicy, ale i to nie jest konieczne. Przewidziano przecież rozwiązania na wypadek nieposłuszeństwa.
W tym zamieszaniu warto zachować nadzieję, że TK jeszcze raz zdobędzie się na orzeczenie bezpośrednio na podstawie konstytucji, z pominięciem przepisów niezgodnej z nią ustawy blokującej TK. Mamy świadomość, że takie orzeczenie będzie miało walor przede wszystkim historycznego świadectwa, że nie można zgodzić się na unicestwienie instytucji, o którą walczyły pokolenia. W świetle nowej ustawy naprawczej jeszcze trudniej będzie uzyskać akceptację rządzących dla takiego wyroku. Wiemy już dzisiaj, że siłowo TK można całkowicie zmarginalizować, uczynić organem dekoracyjnym pozbawionym możliwości działania wedle zasady podziału władz. Spoglądając na kolejną odsłonę zmian prawa w takim właśnie kierunku, nie sposób pozbyć się natrętnego pytania – po co? Przecież wiadomo, że także twórcy ostatniej ustawy naprawczej za jakiś czas znajdą się w sytuacji, w której rzetelna i realna kontrola konstytucyjności okazać się może przydatna z punktu widzenia także ich interesów. To oczywiście małostkowe i pragmatyczne, ale w obecnej sytuacji klarowne memento. Skoro tak, to w jakim celu wjeżdżać do siedziby TK czołgiem?