Władzę ustawodawczą w Rzeczypospolitej Polskiej sprawują Sejm i Senat. Tako rzecze art. 95 konstytucji. I każdy uczeń liceum o średniej renomie musi to wiedzieć. Jeśli nie wie, nikt go nawet do matury nie dopuści.
Władzę ustawodawczą w Rzeczypospolitej Polskiej sprawują Sejm i Senat. Tako rzecze art. 95 konstytucji. I każdy uczeń liceum o średniej renomie musi to wiedzieć. Jeśli nie wie, nikt go nawet do matury nie dopuści.
Ale radca prawny Marek Ast, przewodniczący sejmowej komisji ustawodawczej, na pewno nie chodził do takiego liceum. Musiał chodzić do elitarnego, gdzie rzeczy nie są takimi, jakimi wydają się na pierwszy rzut oka. I to na pewno stamtąd dowiedział się, że – zacytujmy radcę prawnego Asta – „jedynym organem ustawodawczym w Rzeczypospolitej jest Sejm”. Tak pan poseł powiedział 19 listopada 2015 r., wypowiadając się odnośnie do 15. punktu porządku dziennego obrad izby niższej parlamentu. Zapomniał o Senacie. Nie czytał najwidoczniej DGP z 2 listopada 2015 r., w którym to jego partyjny kolega Stanisław Piotrowicz powiedział, że jednym z powodów coraz gorszej legislacji jest to, że „Senat stał się upartyjniony, przez co nie sprawuje kontroli nad uchwalonymi ustawami”. I że ogólnie izbę wyższą trzeba wreszcie docenić, bo w końcu nie bez powodu jest wyższą.
Ktoś o wpadce posła Asta mógłby powiedzieć: to tylko skrót myślowy. Ale kolejne miesiące – aż do dzisiaj – pokazały, że Senat w Polsce rzeczywiście jest zbędny. Bo czy w tym czasie w Senacie wydarzyło się coś istotnego? Czy w izbie zadumy pojawiło się tej zadumy aż tyle, by wnieść merytoryczne poprawki do którejś z ustaw? A może to w Senacie parlamentarzyści mogli na spokojnie podyskutować o przyjmowanych ustawach i konsekwencjach z nich wynikających? Nic z tego. Senat to obecnie maszynka do głosowania. Całkowicie zbędna, bo jedyny realny skutek jego funkcjonowania jest taki, że akty prawne w Dzienniku Ustaw pojawiają się o kilka dni później, niż by mogły, gdyby parlament był jednoizbowy.
I sami senatorowie nie są tu bez winy. Na kpinę zakrawa bowiem sytuacja, gdy po ponad pół roku od rozpoczęcia kadencji wiceprzewodniczący senackiej komisji praw człowieka, praworządności i petycji po głosowaniu nie potrafi stwierdzić, czy petycja przeszła, czy została odrzucona – bo nie wie, czy potrzebna jest większość zwykła, czy bezwzględna. Dopiero wiedza prawna pani z sekretariatu pozwoliła na ustalenie, czy dokument powinien zostać przekazany do dalszych prac, czy wylądować w koszu. Podobnych przypadków było więcej. Posiedzenia senackich komisji można oglądać niczym dobry kabaret. Pod warunkiem że lubimy humor z gatunku „nikt nie wie, co się dzieje”.
Nigdy nie byłem zwolennikiem likwidacji Senatu, ale jego funkcjonowanie w takim stanie, w jakim jest teraz, rzeczywiście nie ma większego sensu. Pozostaje jedynie liczyć na to, że dobra zmiana wreszcie dotrze do izby zadumy. A wtedy ziszczą się słowa posła Piotrowicza: Senat zacznie kontrolować posłów i wytknie im każdy błąd.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama