W 2008 r. przeszedłem własną golgotę - przez 10 miesięcy musiałem bronić firmy, którą stworzyłem, przed wrogim przejęciem. Dzięki mediacji udało mi się szybciej zakończyć tamten koszmar - mówi Piotr Kochański, adwokat, partner zarządzający w kancelarii Kochański Zięba i Partnerzy.
Piotr Kochański adwokat, partner zarządzający w kancelarii Kochański Zięba i Partnerzy / Dziennik Gazeta Prawna



Ewa Szadkowska: Czy zdarzyło się, by klient sam pana poprosił o podjęcie próby rozwiązania sporu w drodze mediacji?
Piotr Kochański: Zdarzyło mi się wielokrotnie, że klient pytał o pomoc w sprawie, w której groził proces, czyli z reguły długotrwałe, drogie, skomplikowane i zabierające energię postępowanie, nie nazywając tego wprost prośbą o mediację, ale sugerując takie rozwiązanie. W kilku takich przypadkach mediację udało mi się zorganizować i doprowadzić ją do końca z dobrym skutkiem dla klienta.
ESZA: Pytam, bo często spotykam opinie, że w Polsce mediacja jako metoda rozstrzygania sporów nie jest popularna ani wśród profesjonalnych prawników, ani wśród ich klientów. Tym pierwszym szybkie zakończenie sprawy ponoć zwyczajnie się nie opłaca, ci drudzy mało o mediacji wiedzą.
PK: Sądzę, że żaden doświadczony, cieszący się zaufaniem prawnik nie przedłoży własnych zarobków ponad dobro klienta. Bo to oznaczałoby ryzyko utraty pozycji, którą zdobył właśnie dzięki działaniu zawsze w jak najlepszym interesie klienta. Nie spotkałem się też z przypadkiem przedsiębiorcy, który by parł do procesu bez względu na okoliczności. Co nie zmienia faktu, że rzeczywiście mediacja, która na Zachodzie od dawna jest powszechna, u nas jest czymś, o czym zaczyna się dopiero mówić.
ESZA: W tych dyskusjach pojawiają się powtarzane jak mantra argumenty: dzięki mediacji może być taniej i szybciej. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego spraw rozstrzyganych w ten sposób jest wciąż tak niewiele.
PK: Mediacja, która prowadzi do ugody, oznacza konieczność znalezienia rozstrzygnięć kompromisowych, często zrezygnowania z części własnych roszczeń, czyli „pójście na ustępstwa”. Jedynym sposobem uzyskania wszystkiego jest proces i jeśli szanse na wygraną są duże, decyzja o wyborze tej drogi często wydaje się najwłaściwsza. Inną sprawa jest to, że w Polsce wciąż mamy niewielu prawników czy też niewiele prawniczych firm legitymujących się doświadczeniem zdobytym przy przedsięwzięciach typu choćby project finance, a to właśnie jeden ze sposobów zdobycia narzędzi potrzebnych podczas mediacji. Prawnicy, którzy od początku kariery zajmują się sprawami w sądzie, nie mają nawyku poszukiwania najkorzystniejszych rozwiązań w drodze wielogodzinnych ustaleń, konsultacji, z uwzględnieniem analiz biznesowych.
ESZA: Czyli, jak rozumiem, nastawienie prawników do mediacji w dużym stopniu zależy od tego, jak przebiegała ich droga zawodowa i gdzie zdobywali doświadczenie. A co z systemem kształcenia?
PK: Moim zdaniem zarówno na studiach prawniczych, jak i na aplikacji za małą wagę przywiązuje się do alternatywnych metod rozstrzygania sporów, czyli tzw. ADR (Alternative Dispute Resolution). We Francji, w Niemczech, w Wielkiej Brytanii czy też w USA tę sferę traktuje się dużo poważniej, oferując wiele rozmaitych kursów.
ESZA: Pan w 2009 r. został słuchaczem podyplomowych studiów na Uniwersytecie Warszawskim poświęconych mediacji i negocjacjom. Co pana do tego skłoniło? Poczucie, że pana wiedza jako prawnika jest niepełna?
PK: W 2008 r. przeszedłem własną golgotę – przez 10 miesięcy musiałem bronić firmy, którą stworzyłem, przed „wrogim przejęciem”. Usiłowało je przeprowadzić kilku młodszych ode mnie prawników, moich ówczesnych współpracowników, którym za szczodrze zaoferowałem udziały we własnej, stworzonej przeze mnie i prowadzonej przez 10 lat, spółce prawniczej. Sprawa była głośna w środowisku jako pierwsza poważniejsza próba wyrugowania starszego założyciela firmy przez jego młodszych wychowanków.
W tamtym czasie za namową mecenasa Tomasza Wardyńskiego (przewodniczył składowi arbitrażowemu rozstrzygającemu w sporze, który, broniąc się, zapoczątkowałem) zwróciłem się o pomoc do wybitnego specjalisty od mediacji, mec. Łukasza Rozdeiczera (harwardczyka z doświadczeniem zdobytym na Zachodzie, późniejszego prezesa Centrum Mediacji Sądu Arbitrażowego przy Krajowej Izbie Gospodarczej w Warszawie – red.) Co ważne, w mediację zgodziłem się zaangażować już na etapie, kiedy dysponowałem zabezpieczeniem tymczasowym mojego powództwa. Korciło mnie wtedy bardzo, by poprowadzić sprawę do końca. By rozstrzygnąć ją bez żadnych dla siebie strat, na co miałem w moim przekonaniu duże szanse. Chociaż, muszę to podkreślić, początkowo sugestia skorzystania ze wsparcia mediatora mnie oburzyła, niedługo później zrozumiałem, że był to dobry pomysł. W tamtym okresie jakoś dosłownie równolegle pani dr Ewa Gmurzyńska organizowała jedną z pierwszych edycji studiów podyplomowych mediacji, negocjacji i arbitrażu na Uniwersytecie Warszawskim. Zapisałem się na te studia natychmiast. Mój późniejszy mediator w sprawie, wspomniany mec. Rozdeiczer, także uczył na tych studiach, jako jeden z zaproszonych wykładowców. Dzięki mediacji udało mi się szybciej zakończyć tamten koszmar, pozbyć się jego przyczyn i w ciągu dwóch tygodni wrócić do pracy i dalszego rozwijania mojej firmy. W takich okolicznościach moje wcześniejsze zainteresowanie ADR-ami i osobiste doświadczenia sprawiły, że postanowiłem się nauczyć mediacji.
ESZA: Nauczyć?
PK: Tak, mediacji trzeba się nauczyć, by ją zrozumieć. Może to jest kolejny powód, dla którego prawnicy się do niej nie palą – bo z natury są zarozumialcami przekonanymi często o własnej nieomylności i niechętnie uznają autorytety inne niż własny. Dobry mediator to taki, który nie wtrąca się w proces decyzyjny i pozwala, by to same strony sobie uświadomiły i określiły pole do dyskusji, do ustępstw, które kończą się ugodą zawieraną w wyniku mediacji. Taka ugoda często boli strony. Bo nie da się zawrzeć dobrej, trwałej ugody, pozostając na swoich nieugiętych stanowiskach roszczeniowych. Najlepsza ugoda w wyniku mediacji to taka, która boli równie silnie wszystkie strony mediacji. W mediacji pozycję rozstrzygającą mają nie sędzia, nie mediator, nie pełnomocnicy stron, ale właśnie strony sporu.
ESZA: Czy prawnicy w ogóle nadają się na mediatorów?
PK: Jest taka teoria, moim zdaniem błędna, że prawnicy są gorszymi mediatorami od nie-prawników, bo mają skłonności do szukania rozstrzygnięć możliwie obiektywnych, wspartych autorytetem prawa i orzecznictwa, sędziego, wymiaru sprawiedliwości, zatem ciężko im się wyabstrahować z bliskiej im strefy formalizmu, procedur. Ja zaś uważam, że wykształcenie prawnicze plus znajomość narzędzi wykorzystywanych w mediacji mogą być znakomitym połączeniem. Pamiętajmy też, że prawnik może odgrywać w mediacji nie tylko rolę mediatora, ale i pełnomocnika strony. W tym drugim przypadku pogłębiona wiedza o mediacji również jest bardzo pomocna. Ja w każdym razie uważam, że dzięki podyplomowym studiom ADR moje rozumienie zadań leżących po stronie profesjonalnego pełnomocnika zdecydowanie się poszerzyło. Nauczyłem się raczej rozmawiać niż naciskać i przekonywać do swoich „jedynienieomylnychprawd”. Ta wiedza zresztą pomaga nie tylko w pracy. Ona pomaga żyć. I to żyć lepiej.