Sceptyczna wobec nowych przepisów jest sędzia Katarzyna Kościów-Kowalczyk, członek Zarządu Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych w Polsce. Jak powiedziała, spraw w których zachodziło podejrzenie, że może dochodzić do handlu dzieckiem, nie było do tej pory wiele. Osoby, które chciały ominąć procedurę adopcyjną używały bowiem różnych innych sposobów. "Najczęstszym i najbardziej nagłośnionym było rodzenie dziecka na dokumenty innej kobiety. Formalnie rodziła więc ta matka, która kupiła dziecko. Drugim sposobem było uznanie dziecka przez męża, partnera osoby, która z nim dziecko kupowała. Samotna matka rodziła dziecko, szli do urzędu i on uznawał dziecko za swoje, twierdząc, że jest ojcem biologicznym" - wskazała.
Na pytanie, co należałoby zmienić w prawie, by ukrócić podziemie adopcyjne, Kościów-Kowalczyk wskazała na wzorce amerykańskie. "Powinny być oficjalne organizacje, najlepiej nasze ośrodki adopcyjne, które by pośredniczyły w kontakcie między matką a potencjalnymi rodzicami adopcyjnymi. Można by wprowadzić taki mechanizm adopcji, że ciężarna zgłasza się do ośrodka i mówi, że chciałaby oddać dziecko. Wtedy proponuje się jej rodzinę i jej poznanie" - wyjaśniła.
"Nie możemy chować głowy w piasek i udawać, że umożliwienie wskazania krewnych załatwia sprawę" - podkreśliła.
Zwróciła uwagę, że do tej pory w prawie nie było takiego rodzaju przysposobienia jak adopcja ze wskazaniem. "Nie było takiej możliwości, by rodzice wskazali przed sądem osobę przysposabiającego. Teraz mogą to zrobić. Ale ustawodawca zrobił jakby pół kroku - bo wskazać można tylko i wyłącznie krewnych lub małżonka. Takie rozwiązanie nie zmienia sytuacji, bo krewni i tak byli na uprzywilejowanej pozycji; nie było jakiegoś ogromnego problemu z tym, by wzięli dziecko jako rodzina zastępcza czy przysposobili" - powiedziała Katarzyna Kościów-Kowalczyk. W jej ocenie adopcji w obrębie rodziny było w skali roku bardzo mało.
Nowe przepisy, jak twierdzi sędzia, uniemożliwiają matkom dokonanie wyboru i poznanie przyszłej rodziny adopcyjnej (jeśli nie jest spokrewniona). "To nie jest w porządku. Nie wszystkie matki sprzedają dzieci; nie wszystkie się nie interesują dzieckiem" - podkreśliła.
"Miałam przypadek 19-latki, która nie bardzo wiedziała, jak sobie poradzić z nieakceptowaną przez rodzinę ciążą i wyraziła zgodę na przysposobienie dziecka w przyszłości; chciała dla niego jak najlepiej. Po latach przyszła do sądu, prosząc o informację o nim. Miała już męża i dwójkę dzieci z tego małżeństwa, rodzina była dobrze funkcjonująca. Chciała wiedzieć, co się dzieje z tym dzieckiem, czy jest szczęśliwe, czy jest w dobrej rodzinie. Ale z powodu przepisów nie miała prawa tego wiedzieć" - powiedziała Kościów-Kowalczyk.
Na pytanie, czy zmiana przepisów powoduje, że teraz wola matki nie będzie w ogóle brana pod uwagę w procesie adopcyjnym, powiedziała, że interpretacja przepisów jest dwojaka. "Są stanowiska, że skoro adopcja ze wskazaniem obejmuje wyłącznie krewnych i współmałżonka, to znaczy, że wykluczona jest adopcja przez inne osoby. Do końca nie jestem tego pewna, bo co zrobić w sytuacji, kiedy osoby przeszkolone przez ośrodek adopcyjny, z wszelkimi kwalifikacjami, złożą wniosek o przysposobienie dziecka, ale dziecka, które nie było zgłoszone do ośrodka adopcyjnego, np. poznali w szpitalu kobietę, która urodziła dziecko, czy ktoś ze znajomych urodził i oni chcą je adoptować?" - zastanawia się sędzia Kościów-Kowalczyk.
Jak dodała, w takiej sytuacji należy zawiadamiać prokuratora. "Ale nie jest powiedziane, że mamy im wydrzeć dziecko i że absolutnie nie ma mowy o przysposobieniu" - powiedziała.
"Może być tak, że dziecko jest urodzone, zostawione w szpitalu i zgłoszone do ośrodka adopcyjnego, już skontaktowane z jakąś oczekującą rodziną. Wtedy wskazanie przez matkę kogoś na przysposabiającego, nie krewnego, może być za późne. Ale jeśli matka wykaże, że osoby te mają już z dzieckiem więź, wtedy - moim zdaniem - jest to możliwe" - uważa sędzia. Według niej głos matki ma znaczenie i jeżeli sędzia nie ma wątpliwości, że chodzi o dobrą opiekę dla dziecka, weźmie ten głos pod uwagę.
Zdaniem Kościów-Kowalczyk nielegalna adopcja bierze się często z błędnych przekonań, że procedura adopcyjna ciągnie się latami, że osoby chore czy samotne nie mogą adoptować dziecka. "A to nie jest prawda. Tam, gdzie orzekam, na Dolnym Śląsku, mamy dużo adopcji i zawsze sprawdzam, jak długo rodziny czekały na dziecko. To zazwyczaj kilka miesięcy, do roku. W wyjątkowych sytuacjach, gdy rodzice mają jakieś szczególne wymagania, chcą np. dziewczynkę, to wtedy może potrwać dłużej" - powiedziała.
"Nie jest też prawdą, że nie można adoptować dziecka, gdy jest się samotnym czy chorym. Orzekałam adopcję pary, w której pani chorowała na SM, miała wszelkie potrzebne zaświadczenia lekarskie i nie widziałam przeciwskazań" - dodała.