Kodeks cywilny musi proponować stronom w miarę sprawiedliwy układ praw i obowiązków, który jednocześnie pozwala sprawnie prowadzić interesy. Kiedy to, co oferuje, jest nieprzydatne, rynek szuka własnych rozwiązań - mówi w wywiadzie dla DGP Piotr Machnikowski, profesor z Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego, członek Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego.
Piotr Machnikowski, profesor z Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego, członek Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego
/
Dziennik Gazeta Prawna
Pewien młody, wykształcony, z wielkiego miasta informatyk prowadzący własną firmę ostatnio powiedział: kodeks cywilny? Z 1964 r.? To relikt komuny! Skasować! Czy miał rację?
Nie. Do dziś w kodeksie cywilnym zostało bardzo niewiele przepisów, które mają peerelowski rodowód. Można raczej powiedzieć, że k.c. od początku swego obowiązywania był głęboko zakorzeniony w II Rzeczypospolitej. Wiele regulacji powieliło przecież przedwojenny kodeks zobowiązań albo jak
prawo rzeczowe – czerpało z projektów, które przygotowała komisja kodyfikacyjna z lat 30., lecz nie ujrzały one światła dziennego z powodu wybuchu II wojny światowej.
W takim razie, czy choćby z powodu upływu czasu tę kardynalną dla prawa prywatnego ustawę trzeba zastąpić nową, czy raczej należałoby ją dokładnie przejrzeć i precyzyjnie znowelizować?
Zaskoczę panią, ale nie można dziś jeszcze odpowiedzieć na to pytanie. Naprawdę nie wiemy, czy za kilka lat będzie wprowadzony całkowicie nowy
kodeks, czy tylko ten, który obowiązuje od początku 1965 r., zostanie obszernie znowelizowany. Niemniej jestem gorącym zwolennikiem obecnych prac Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego nad nową ustawą. Właśnie po to, żeby można było rzetelnie odpowiedzieć na pytanie: zmieniać czy wymieniać.
Czy to, co robicie państwo w komisji, dotyczy przede wszystkim części ogólnej, prawa rzeczowego czy np. prawa zobowiązań?
Projekt musi obejmować całość, chociaż do końca jeszcze daleko. Dlatego nie mamy pełnego obrazu. Niemniej to, co robimy, musi pokazać, w jakich obszarach istniejący kodeks jest niedostosowany do dzisiejszych potrzeb. Kiedy więc projekt całego nowego kodeksu będzie gotowy, trzeba będzie uczciwie ocenić, czy jest lepszy od starego, i co równie ważne – rozważyć koszty wprowadzenia całkowicie nowej regulacji. Przecież w grę wchodzi m.in. powszechna świadomość czy nawet znajomość
prawa. Niewykluczone, że byłby problem z wykonywaniem zawartych wieloletnich umów.
Ale gdyby przyjrzeć się kodeksowi po kolei, zgodnie z jego podziałem i systematyką, to co jako pierwsze padnie ofiarą nowoczesności?
W części ogólnej powinno się np. zmienić regulację przedawnienia,
przepisy o formie czynności prawnych, a także samo określenie podmiotów praw i obowiązków. Dziś mamy osoby fizyczne, prawne i jednostki organizacyjne, które osobami prawnymi nie są, ale którym ustawa przyznaje zdolność prawną. I chciał, nie chciał, toczą się dyskusje, czy np. wspólnota mieszkaniowa ma zdolność prawną. Zmiana będzie się wiązała z podziałem osób na dwie, a nie trzy – jak teraz – kategorie. Będą osoby fizyczne i prawne. I nic więcej.
Pojawi się inne ujęcie osoby prawnej?
Jeżeli jakaś organizacja będzie miała zdolność prawną, to będzie osobą prawną. Tym samym obecne ułomne osoby prawne staną się osobami prawnymi w rozumieniu kodeksowym. Bez względu na to, czy jakiś
przepis szczególny tak je nazwie.
O rozumieniu statusu wielu dziwolągów zdecydowało orzecznictwo Sądu Najwyższego.
To do pewnego stopnia naturalne, chodzi jednak o proporcje. To kodeks, a nie orzecznictwo, ma wyznaczać stan prawny dla przeciętnego uczestnika obrotu gospodarczego i dla jego przeciętnego radcy prawnego. Kodeks nie jest tylko dla sędziów, zwłaszcza SN. Jak konstytucja określa przede wszystkim relacje między obywatelem a władzą, tak kodeks cywilny – między obywatelem a obywatelem. Dlatego zwyczajni ludzie muszą móc polegać na tym, co jest w nim napisane. I nie może być tak, że przepis sobie, a orzecznictwo sobie.
Spółka jawna bez żadnych wątpliwości będzie osobą prawną?
Oczywiście. A dlaczego by nie?
Czy to nie wpłynie na stosunki wewnętrzne w spółce?
Nie, ponieważ one nadal będą uregulowane w kodeksie spółek handlowych. W żaden sposób kodeks cywilny nie zmieni odpowiedzialności wspólników za zobowiązania spółek. Tam, gdzie odpowiadają oni również majątkiem osobistym, nadal tak będzie, mimo że sp.j. stanie się osobą prawną.
Spółka cywilna nadal pozostanie tylko umową?
To wymaga jeszcze przemyślenia, ale raczej tak – spółka cywilna w obecnym kształcie jest wciąż potrzebna. Można natomiast rozważyć status konsorcjów występujących np. w postępowaniach o udzielenie zamówienia publicznego.
Osobom fizycznym nic nie grozi?
Jeżeli mówimy o kodeksie, to zupełnie nic. Już teraz przyjęte zostały założenia projektu nowelizacji k.c. dotyczącej ustanawiania opieki nad osobami z zaburzeniami psychicznymi, krojonej na miarę konkretnego przypadku. Ale tu zmiany wymusza przystąpienie Polski do konwencji ONZ, nie presja krajowa.
A prawo rzeczowe?
Od dawna dyskutowano wprowadzenie prawa zabudowy, które w pełniejszy sposób pozwoli wykorzystać grunt. Byłoby ono nowoczesne i odpowiadałoby na potrzeby rynku. Modernizacji wymagają też przepisy o zabezpieczeniach wierzytelności, konieczna jest np. ochrona dłużnika przed nadmiernym zabezpieczeniem.
Czy zgodnie z dzisiejszym stanem wiedzy ten wynalazek wpłynie na użytkowanie i użytkowanie wieczyste?
Na użytkowanie nie. Jeśli zaś chodzi o użytkowanie wieczyste, to można się spodziewać, że obydwa prawa będą funkcjonowały jednocześnie. Nie wiem, czy to dobrze, bo jestem przeciw komplikowaniu i mnożeniu bytów. Tym bardziej że obydwie instytucje będą podobne i mają służyć temu samemu celowi. Ale nic jeszcze nie zostało przesądzone.
Czy można liczyć, że nowy lub choćby znowelizowany kodeks obejmie nowe rodzaje umów? Na przykład franchising, który się nie dopracował jeszcze u nas regulacji ustawowej, a w życiu działa?
Niewykluczone. Ale zacząć trzeba od czegoś innego. Należy zastanowić się, które z dotychczas uregulowanych umów zasługują na to, żeby nadal być w kodeksie, a które się przeżyły. Mamy np. bardzo szczegółowy opis takich usług, jak przewóz i spedycja. W praktyce trudności rodzi właściwe zakwalifikowanie sprzedaży i dostawy. Przed sądami toczą się też spory, czy w konkretnym przypadku chodzi o najem, czy o dzierżawę.
Ale przecież obowiązuje zasada, zgodnie z którą nieważne, jak strony nazwą umowę. Ważna jest jej treść. To ona decyduje, z jakim kontraktem mamy do czynienia.
Tak, ale jeśli reguluje się dwadzieścia kilka typów umów, to również prawnicy zaczynają mieć problem z właściwą kwalifikacją.
Dlaczego więc w razie wielkich komplikacji nie można uznać, że jest to umowa nienazwana (czyli nieuregulowana w kodeksie)?
Można, ale dopiero po stwierdzeniu, że nie jest to żadna z tych dwudziestu kilku nazwanych.
Czy to znaczy, że wielość szczegółowych regulacji, bez względu na to, czy są stare, czy nowe, jest szkodliwa?
Tego nie powiedziałem. Uważam tylko, że niektóre z opisanych w k.c. typów umów nie zasługują na osobny byt. Może warto wprowadzić zamiast najmu i dzierżawy ogólną umowę dotyczącą korzystania z rzeczy? Obojętne, czy wiązałaby się z pobieraniem pożytków, czy nie, mielibyśmy np. sam najem. Inny przykład rozmijania się z praktyką,, to obecna regulacja umowy o roboty budowlane. Tu mamy przykład nadgorliwości z 1990 r., czy może nieumiejętności przewidzenia, co będzie dalej. Kiedy bowiem na przełomie ustrojów uchylano wcześniejsze przepisy stosowane wobec podmiotów gospodarki uspołecznionej, zostawiono coś, co absolutnie nie odpowiada potrzebom obrotu. Skutkiem tego wiele dużych inwestycji jest dziś prowadzonych na podstawie obszernych umów opartych na wzorcach FIDIC (Międzynarodowej Federacji Inżynierów Konsultantów) albo na jakichś innych wzorcach. Takich jednak, które nie pozostawiają miejsca na zastosowanie przepisów kodeksowych. To oznacza, że państwo, które ma za zadanie regulować stosunki między stronami procesu budowlanego – chociażby za pomocą norm względnie obowiązujących, czyli takich, które można wziąć pod uwagę, choć niekoniecznie – wycofało się ze swego zadania. Jest więc tak, jakby powiedziało: a regulujcie to sobie, jak chcecie. Tymczasem tak być nie powinno. Kodeks cywilny musi proponować stronom w miarę sprawiedliwy układ praw i obowiązków, który jednocześnie pozwala sprawnie prowadzić inwestycje. Kiedy natomiast to, co oferuje, jest nieprzydatne, jak dziś, rynek szuka własnych rozwiązań.
Z czego wynika obecne rozumienie na różne sposoby przepisów k.c.? Czy regulacje po licznych nowelizacjach są niespójne? Czy to komuna zawikłała proste sprawy?
Dałbym spokój komunie, bo zmiany, które wprowadziła, dały się dość łatwo usunąć. Tyle że nie tylko ustrój polityczny się zmienił. Świat poszedł naprzód. Formy komunikacji mamy nowe, pojawiły się nowe rodzaje usług.
Czy w takim razie nie wystarczyło dopuszczenie e-czynności prawnych, bezpiecznego podpisu elektronicznego i tego stosowanego przez e-PUAP?
To było konieczne, ale niewystarczające. Zmieniły się wszak przedmioty obrotu. Kodeks mówi o rzeczach: o sprzedaży rzeczy lub praw. Tymczasem nabywamy dziś bardzo często treści cyfrowe, jak je określa prawo europejskie. To obrót wart miliardy, więc nie do zlekceważenia. Przepisy mówią np. o wadach fizycznych. Czy kiedy nabywamy plik muzyczny albo film, może on mieć wadę fizyczną, skoro fizycznie nie istnieje? Powstaje problem: jakie środki przysługują kupującemu w razie niezgodności tej niby rzeczy sprzedanej z jej przyrzeczonymi właściwościami? Czy nabywca może żądać od sprzedawcy, żeby ponownie wykonał swoje zobowiązanie? Czy może wymagać, by ten naprawił szkodę, i kiedy? Czy wolno odstąpić od umowy? W jakim terminie? Mamy tu przykład konieczności zmiany przede wszystkim języka opisującego transakcję. Widać też potrzebę wprowadzenia uniwersalnego katalogu praw i obowiązków, które będą się sprawdzać wobec wszystkich przedmiotów czynności prawnych, choć dla uproszczenia mówimy o tym na przykładzie sprzedaży.
A usługi?
To kolejna kwestia, która tym razem wiąże się ze społeczną stroną zagadnienia. Przecież dziś większość ludzi utrzymuje się z zatrudnienia na podstawie umów śmieciowych, określanych również jako zlecenie. Kodeks jednak nic nie mówi o takich kontraktach. Kodeksowe zlecenie polega na zobowiązaniu się do dokonania czynności prawnej dla innej osoby. Te przepisy stosuje się tylko odpowiednio do innych usług. Więc? Ogromny segment obrotu znów jest praktycznie nieuregulowany. Stosowanie bowiem przepisów o umowie-zleceniu do śmieciowych umów dotyczących pracy jest o tyle pozbawione sensu, że cała sfera usług mieszczących się w umowie-zleceniu (podobnie jak w umowie o dzieło) została uregulowana z myślą o specjaliście, który wykonuje usługi dla laika. Dzisiaj jest odwrotnie: to profesjonalista daje szczątkowe zatrudnienie człowiekowi, który ma ograniczone umiejętności. Osoba wymagająca ochrony stoi więc po przeciwnej stronie, niż to widział ustawodawca kodeksowy.
Straszenie demonami PRL na polu prawa prywatnego, czyli najbardziej wolnorynkowego z wolnorynkowych, mimo że uchwalonego ponad pół wieku temu, jest przesadą?
Tak. I, co gorsza, odwraca uwagę od rzeczywistego problemu, którym jest nie potrzeba odejścia od dorobku PRL, lecz konieczność modernizacji prawa cywilnego. Żeby to zdanie, którym prawnicy często kończą umowy: W sprawach nieuregulowanych stosuje się kodeks cywilny – nadal było prawdziwe, choć w sumie zbędne.
Należy zastanowić się, które z uregulowanych umów zasługują na to, żeby nadal być w kodeksie, a które się przeżyły