Wspieranie kultury i czytelnictwa nie jest wystarczającym powodem do ograniczenia wolności gospodarczej i wprowadzenia quasi-regulowanego rynku – twierdzą konstytucjonaliści.
Projekt ustawy o książce, który złożyło w Sejmie Polskie Stronnictwo Ludowe, budzi kontrowersje nie tylko wśród czytelników, ale i prawników. Przewiduje bowiem częściową regulację rynku księgarskiego, polegającą na obowiązku stosowania przez rok jednolitej ceny książki we wszystkich punktach sprzedaży detalicznej (księgarniach, kioskach, sklepach wielobranżowych oraz internetowych). Naruszenie przepisów w zakresie ustalania i stosowania ceny jednolitej ma stanowić wykroczenie zagrożone karą grzywny, natomiast sprzedaż książek taniej ma stanowić czyn nieuczciwej konkurencji w rozumieniu ustawy o jej zwalczaniu.
Twórcy projektu argumentują, że w ten sposób chcą promować kulturę i czytelnictwo, walczyć z wtórnym analfabetyzmem i wspierać wydawców oraz małe księgarnie. Wychodzą bowiem z założenia, że obowiązujące przez rok stałe ceny będą niższe niż obecnie.

Regulacja rynku

Można się spierać, czy ustawa o książce rzeczywiście jest w stanie poprawić niski poziom czytelnictwa w Polsce. O wiele ważniejsze jest jednak to, że sposób, w jaki jej twórcy chcą to osiągnąć, stanowi ingerencję w swobodę prowadzenia działalności gospodarczej, chronioną w konstytucji. Powstaje bowiem wątpliwość, czy ta ingerencja byłaby uzasadniona z punktu widzenia przesłanek określonych w art. 31 ust. 3 konstytucji. A stanowi on m.in., że ograniczenia konstytucyjnych wolności mogą być ustanowione tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa, porządku publicznego, ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej albo wolności i praw innych osób.
– Wprowadzenie jednolitej ceny książek nie jest niezbędne w demokratycznym państwie prawnym dla realizacji innych wartości konstytucyjnych ani nie spełnia zasady proporcjonalności wyrażonej w art. 31 ust. 3 – mówi prof. Marek Chmaj, konstytucjonalista ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. – Nie zmusimy nikogo do czytania za pomocą ustawy. Poza tym ludzie obcują z literaturą na różne sposoby: jedni czytają tradycyjne książki, inni na tabletach, a jeszcze inni słuchają audiobooków. Tymczasem książek elektronicznych ustawa nie obejmuje – dodaje prof. Chmaj, który uważa, że z powodu wątpliwości konstytucyjnych jak najszybciej z tego pomysłu należałoby się wycofać.
Podobnie uważa dr Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, który wskazuje, że ograniczenie swobody działalności gospodarczej jest możliwe wtedy, kiedy dotyczy spraw strategicznych dla państwa.
– Rynek książki nie jest dla państwa strategicznym sektorem, by trzeba było w ten sposób regulować jego działanie. Czytelnictwo jest wartością, którą powinien dostrzegać prawodawca, jednak nie jest to tego typu wartość, która wymagałaby ograniczenia wolności i praw innych podmiotów – zauważa prawnik, dodając, że bardzo ważnym argumentem przeciw wprowadzeniu proponowanych rozwiązań jest szerokie spektrum innych działań, jakie można podjąć, by osiągnąć podobne cele.
– Czytelnictwo można promować na wiele sposobów, jak choćby upowszechnienie wydawnictw w formie elektronicznej znajdujących się w domenie publicznej czy też tworzenie specjalnych programów dla szkół czy bibliotek. Kulturę z kolei można wspierać poprzez system stypendiów dla twórców. Jeśli zatem te same cele można realizować za pomocą innych środków, bez ograniczenia praw i wolności, to nie można sięgać po środki ingerujące – dodaje dr Zaleśny.
Zdaniem mec. Macieja Ślusarka, który pracował nad projektem ustawy o książce, zarzuty jednak się nie bronią.
– Zakres proponowanej ingerencji w swobodę działalności gospodarczej jest ograniczony. Konieczność stosowania stałej ceny będzie wymagana tylko przez rok od wydania książki. Po tym czasie sprzedawca może kształtować cenę wedle uznania. Poza tym cena jednolita dotyczy wszystkich punktów sprzedaży, a więc warunki dla wszystkich podmiotów na rynku są jednakowe i sprawiedliwe. Z tego względu uważam, że ograniczenia, jakie wprowadziłaby ustawa, są proporcjonalne do celów, jakie ma spełnić – tłumaczy mec. Ślusarek.

Wzorzec z zachodu

– To, co proponują pomysłodawcy tej ustawy, de facto jest legalną formą zmowy cenowej na rynku wydawniczym. Tymczasem zmowy cenowe są surowo tępione przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który uznaje takie porozumienia w oparciu o obowiązujące przepisy za szczególnie groźne dla istnienia konkurencji, a w konsekwencji także dla konsumentów – zauważa Monika Wycykał z Kancelarii Radców Prawnych Klatka i Partnerzy.
– Uprzywilejowanie wydawców pod pozorem dbania o rozwój umysłowy społeczeństwa może dać asumpt do wysuwania podobnych roszczeń przez inne grupy przedsiębiorców, którym obniżanie ceny u konkurencji również nie jest w smak. Na przykład producenci sprzętu sportowego mogą stwierdzić, że rakiety tenisowe czy futbolówki powinny posiadać stałą cenę, gdyż Polacy przejawiają małą aktywność fizyczną – ironizuje prawniczka.
Eksperci wskazują, że jednolita cena książki nie da się pogodzić ze swobodą zawierania umów. Jednak, jak zauważa Włodzimierz Albin, prezes Polskiej Izby Książki, ta swoboda już teraz jest ograniczona.
– Jeśli wskutek przepisów o nieuczciwej konkurencji, które zasadniczo popieram, nie mogę zawrzeć w umowie z hurtownikiem czy księgarzem klauzuli, po jakiej cenie ma sprzedawać moją książkę, to gdzie tu swoboda umów – pyta prezes PIK, zauważając, że uregulowania dotyczące jednolitej ceny książki obowiązują w 15 krajach UE (m.in. Francji, Niemczech, Hiszpanii, Holandii i Włoszech).

Stracą e-księgarnie

Najwięcej wątpliwości budzi jednak wpływ proponowanych regulacji na ceny. W odróżnieniu od klasycznych rynków regulowanych, np. energii elektrycznej czy gazu, gdzie taryfy zatwierdzane są przez regulatora, tutaj to wydawca lub importer miałby ustalać cenę obowiązującą wszystkich sprzedawców. Jaka jest gwarancja, że na ustawie nie stracą czytelnicy?
– Duże sieci wymuszają na wydawcach znaczne obniżki. Dlatego teraz wydawcy muszą kalkulować cenę wyjściową na wyższym poziomie. Po wprowadzeniu jednej ceny dla wszystkich będzie ona mogła być mniejsza – tłumaczy mec. Ślusarek, który dodaje, że w państwach, w których wprowadzono takie zasady ceny książek spadły, a przynajmniej nie wzrosły.
Według Marcina Kędzierskiego, ekonomisty z Klubu Jagiellońskiego, założenie, że ceny spadną jest jednak fałszywe. – Nawet jeżeli nominalnie ceny okładkowe spadną, to i tak ci klienci, którzy czytają najwięcej i dziś zaopatrują się w księgarniach internetowych, np. korzystając z rabatów, zapłacą więcej – przekonuje ekonomista.
Przy tym konieczność stosowania takiej samej ceny przez wszystkie podmioty sprawi, że kupowanie w księgarniach internetowych przestanie być opłacalne, bo trzeba będzie jeszcze opłacić koszty przesyłki. Ustawa uderzy więc w ten biznes.
– Tymczasem księgarnie internetowe to często mikro- lub małe przedsiębiorstwa, o niskim progu wejścia, tworzone przez młodych ludzi. Twórcom ustawy kompletnie zabrakło wyobraźni, bo jej wejście w życie postawi pod znakiem zapytania istnienie setek drobnych polskich firm – ostrzega Kędzierski.