Oszczędności w sądownictwie dotkną także ekspertów i świadków. Tak jak sędziowie nie otrzymają oni pełnego zwrotu kosztów dojazdu do sądu.
Oszczędności w sądownictwie dotkną także ekspertów i świadków. Tak jak sędziowie nie otrzymają oni pełnego zwrotu kosztów dojazdu do sądu.
Cięć kilometrówek dokonują dyrektorzy poszczególnych sądów. DGP dotarł do takich pism dyrektora Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy. Wynika z nich, że od 1 lutego 2015 r. biegli, świadkowie oraz ławnicy będą otrzymywać jedynie 30 gr zwrotu za każdy kilometr, który pokonają w drodze do sądu.
– Do tej pory sędziowie i referendarze z naszego sądu samodzielnie ustalali, w jakiej wysokości należy się zwrot biegłemu czy świadkowi z tytułu poniesionych kosztów dojazdu do sądu – mówi Łukasz Piebiak, sędzia Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy.
Jego zdaniem tego typu polecenie dyrektora sądu nie ma żadnych podstaw prawnych i w sposób niedopuszczalny usiłuje ingerować w sferę orzeczniczą.
– Nie zamierzam wykonywać polecenia dyrektora. Nadal będę zasądzał koszty w takiej wysokości, w jakiej według mnie wynika z przepisów ustawy. Mnie obowiązują przepisy obowiązującego prawa, a nie bezprawne pomysły oszczędnościowe dyrektora czy innych organów sądów – deklaruje sędzia Piebiak.
W przepisach jest mowa o tym, że sąd ma zasądzić pokrycie rzeczywiście poniesionych kosztów.
– Tymczasem zasądzenie kosztów w takiej wysokości, w jakiej chce dyrektor sądu, to nic innego jak okradanie świadków i biegłych, którzy muszą dopłacać do wymiaru sprawiedliwości – uważa warszawski sędzia.
Szykuje się więc kolejny konflikt pomiędzy sędziami a aparatem finansowym.
– Mam sygnały od kolegów orzekających w innych sądach, że u nich również dyrektorzy próbują odgórnie ustalać wysokość zwrotu kosztów dojazdu biegłych i świadków. Wiem również, że z reguły sędziowie nie zgadzają się z takimi zarządzeniami i nie mają zamiaru ich respektować przy wydawaniu decyzji procesowych – twierdzi Łukasz Piebiak.
Takie ręczne sterowanie nie podoba się również Waldemarowi Żurkowi, rzecznikowi prasowemu Krajowej Rady Sądownictwa.
– To my, jako sędziowie, kierując się przesłankami zawartymi w ustawach i rozporządzeniach, decydujemy o wysokości zwrotu kosztów dojazdu uczestników postępowania. Ingerowanie w ten proces poprzez wydawanie przez dyrektora zarządzeń czy też innego rodzaju pism, wydaje mi się niedopuszczalne. Gdybym był sędzią sądu, w którym takie zarządzenie obowiązuje, poprosiłbym o wskazanie podstawy prawnej, na jakiej zostało wydane – zaznacza sędzia Żurek.
Na razie nie wiadomo, czy decyzje dyrektorów poszczególnych sądów to ich oddolna inicjatywa, czy też są efektem zaleceń Ministerstwa Sprawiedliwości. Do czasu oddania tego numeru do druku resort nie zdążył przygotować odpowiedzi na nasze pytania.
Sędziowie uważają, że dyrektorzy sądów nie mają narzędzi prawnych, aby przymusić ich do wykonywania takich zarządzeń.
– Nie wyobrażam sobie, żeby znalazł się np. jakiś rzecznik dyscyplinarny, który zdecydowałby się na tej podstawie wytoczyć sędziemu proces skoro jest to kwestia orzecznicza poddana kontroli instancyjnej – mówi warszawski sędzia.
Zgodnie z ustawą Prawo o ustroju sądów powszechnych (Dz.U. z 2013 r. poz. 427 ze zm.) sędzia odpowiada dyscyplinarnie za „oczywistą i rażącą obrazę przepisów prawa”.
– A przecież w tym przypadku nie ma mowy o żadnym przepisie prawa, a uzurpacji jaką jest wydanie bez podstawy prawnej zarządzenia przez organu sądu – tłumaczy Łukasz Piebiak.
Przy tym w środowisku panuje przekonanie, że obniżenie kilometrówki dla biegłych, świadków i ławników ma wytrącić sędziom jeden z argumentów, na jakie powołują się w pozwach o koszty własnych dojazdów. Wykazują w nich, iż od 1 stycznia są gorzej traktowani niż tamci uczestnicy postępowania. W tym dniu weszło w życie rozporządzenie ministra sprawiedliwości (Dz.U. z 2014 r. poz. 1969), które obniżyło im kilometrówkę do 30 gr.
Ale problem ma poważniejszy wymiar. Ograniczenie zwrotów dla biegłych może negatywnie odbić się na kondycji całego wymiaru sprawiedliwości. Biegli tracą cierpliwość w kontaktach z sądami.
– Jestem już zniesmaczony i znużony pisemnymi staraniami o kolejne 20 złotych – wylicza Grzegorz Sadaj, psycholog kliniczny, biegły z list prezesa Sądu Okręgowego w Lublinie oraz Sądu Okręgowego w Rzeszowie.
Opowiada, jak niedawno potraktowano go w jednym z sądów apelacji lubelskiej, dla którego przygotował opinię.
– Zwrotu kosztów dojazdu, mimo że stawiłem się na wezwanie sądu, nie otrzymałem. Wszystko dlatego że zgodnie z zarządzeniem dyrektora biegły, zanim przyjedzie do sądu swoim samochodem, musi najpierw uzyskać na to zgodę, kolejne urzędnicze kwity. A niby jakim cudem można takie pozwolenie uzyskać? Jeśli posiedzenie miało się odbyć za siedem dni, licząc od daty otrzymania przeze mnie wezwania, to jak w tak krótkim czasie to zrobić? To po prostu nierealne – zaznacza dr Sadaj.
Biegły złożył więc odwołanie w tej sprawie.
– Wskazałem, że bezkosztowe stawienie się w sądzie jest możliwe tylko w przypadku teleportacji, a ja takich zdolności niestety nie mam – ironizuje biegły psycholog.
To wszystko powoduje, że poważnie zastanawia się nad rezygnacją z pisania opinii dla sądów.
– Rowerem, ze względu na stan zdrowia, dojeżdżać do sądów nie mam zamiaru, a mój samochód nie jeździ na wodę – kwituje biegły.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama